Zabawa w speleologów - Jaskinia Trzebniowska
-
DST
101.00km
-
Teren
18.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przekomarzam się z Anwi czy jedziemy na Górę Bukowiec czy na Górę Bukowie.
Ja jestem za tym pierwszym bo z c łatwiej mi się wymawia. Ona za tym drugim bo tak podają mapy i poprawia mnie. Anwi jest perfekcjonistką w sprawach nazw własnych, walczy z moimi, niefrasobliwymi przeinaczeniami. Ja nie przywiązuję do tego większej wagi, z grubsza bacząc by nie pochrzanić czy np. dany dworek należał do Krasickich, Krasińskich czy Kraszewskich. Na szczęście w dobie internetu można szybko zweryfikować prawidłowość nazwy i czasami uniknąć wpadki. Ba, każdy z nas może nawet zabłysnąć wyczytaną wiedzą. Ale czy Internet zawsze prawdę ci powie?
Urzekły nas fotki jeziorek w Jaskini Trzebniowskiej, jaskini w zasięgu naszych rowerowo-speleologicznych możliwości. W spenetrowanych przez nas dziewięciu jurajskich jaskiniach nie napotkaliśmy na podobne zjawiska dlatego chcieliśmy je zobaczyć na własne oczy, sfocić, a jak się da to i sforsować.
Do Trzebniowa asfaltem, dalej zalesionym, górzystym terenem. Pierwsza niespodzianka. Napotykamy duże schronisko pod wapienną skałą w okolicach góry Walasówka.
Dalej kierujemy się na południowy wschód wypatrując góry z krzyżem.
Nasze plany napotykały jednak dzisiaj same przeciwności. Były momenty, że wątpiliśmy w choćby ich częściową realizację. Ja z ołowianymi nogami po wczorajszych harcach na Biegu Częstochowskim. Zimno i wiatr – upierdliwa para dokuczająca od paru dni. Góra B. kryjąca swoje uroki wraz z jaskinią w leśnym gąszczu z kolczastymi krzewami tarniny i jeżyn. Piękno wokoło ale cóż z tego. Ścieżki pozarastane, miejscami nie do pokonania nawet z buta.
Tylko myśl o podziemnych jeziorkach pcha nas uporczywie choć z różnym skutkiem pod górę. Rowery musiały zostać na dole w krzakach. Napieramy z plecakami szukając jakiegokolwiek możliwego wejścia. A gdy to się udaje przypłacając podartymi kurtkami, pojawiają się kolejne schody. Szczyt z krzyżem pustelniczym jest
ale namierzenie otworu jaskini pod jednym z wielu zarośniętych ostańców staje się problemem. Na szczęście co się nie udało od wschodu, powiodło się od zachodu.
Wielgaśny otwór jaskini ze śladami małego ogniska przed wejściem zostaje zlokalizowany.
Mając jak zwykle naszkicowany plan jaskini
zagłębiamy się na pewniaka w jej czeluście. Widać nie jesteśmy za mocni w jaskiniowej kartografii bo namierzenie korytarzy, wydałoby się oczywistych sprawia nam trudność. Jest kilka odgałęzień na lewo i na prawo ale już nie raz przekonaliśmy się, że przy takiej różnorodności form skalnych łatwo przeoczyć mały, boczny otwór prowadzący do kolejnych partii jaskini. Anwi jak zwykle w odwodzie, ja na zwiadach z przodu. Dopiero po upewnieniu się, że kolejne przejście czy komora jest w zasięgu Anwi, nadciągają odwody. Razem podziwiamy, focimy i szukamy charakterystycznych form jaskiniowych. Najcenniejszym łupem są zawsze nowe dla nas odkrycia. Tak było i tym razem.
Półmetrowa bryła przezroczystych kryształów kalcytu na ścianie korytarza jaskini.
Parka przytulonych do siebie nietoperzy.
No i oczywiście oczekiwane jeziorka a w zasadzie jak się okazało oczka wodne na tarasach wąskiego korytarza.
Faktycznie stwarzają bajkową scenerię z muzyką pojedynczych kropel kapiących ze stalagmitów i uderzających o taflę stojącej wody. Wciśnięci w ciasny korytarz, zamieramy na kuckach w bezruchu by wsłuchać się w nieregularny plusk kropel.
I nieważne, że to czego oczekiwaliśmy totalnie rozmija się z rzeczywistością. Miało być duże. Jednak nie o wielkość chodzi. Piękno form jaskiniowych, nieosiągalne i niewyobrażalne drepcącym po ziemi potwierdza wszechmoc stwórcy. Uświadamiam sobie, że tylko w maleńkiej cząstce, mimo dużej aktywności dane nam jest poznać jego dzieła.
Opuszczamy korytarz z jeziorkami i kierując się do otworu rozglądamy się w poszukiwaniu przejścia do jeszcze jednej komory.
Bardzo ślisko, miejscami stromo.
Tylko jedno miejsce, mały otwór w najniższym punkcie jaskini mogłoby być tym przełazem. Nie dość, że cholernie mały to jeszcze o mokrym, gliniastym podłożu. Perspektywa pełzania po czymś takim nie zachęca do penetrowania. Nie mamy spodni na zmianę. Jednak zwycięża chęć sprawdzenia przełazu i tego co się za nim znajduje. Kto wie kiedy wrócimy tu następny raz?
Głowa przechodzi ale bez kasku. W świetle latarki trzymanej w ręku widać, że przełaz ma około 3 metrów i prowadzi do większej komory. Udało się. Jestem w komorze. Namawiam Anwi na pokonanie tego ciasnego, trudnego przejścia. Wspaniale. Zaliczone. W nagrodę kolejne nieoglądane dotąd formy –
pola ryżowe, jakby zastygły, dwumetrowy, szeroki strumień wysypującego się ryżu.
Podmoczeni i upaćkani gliną wydostajemy się na zewnątrz jaskini. Wiatr wysuszy, ruch wykruszy.
Ku wyjściu.
Ale jak tu trafić do rowerów?
Uciekający cel - 3 Bieg Częstochowski
-
DST
30.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Spieczone ale uśmiechnięte usta wołają pić! Zabawa skończona. Plan wykonany. 1:18:02 i wspaniałe, przedostatnie miejsce w stawce 794 biegaczy, którzy ukończyli 3 Bieg Częstochowski. Przecież o to właśnie chodziło. To było moje marzenie. Zadanie postawione rok temu, przed startem w drugiej edycji biegu.
wpis z 2 Biegu Wtedy czarci plan pacemakera nie powiódł się. Pilotować na rowerze czołówkę biegaczy przez 10 km a potem uderzyć z buta i dogonić ogon biegu mieszcząc się na mecie w limicie czasu 1:20. Słałem modlitwy spod wieży Jasnogórskiej o spełnienie diabelskiego planu. O zdrowie, o siły, o jak najlepszy czas zwycięzcy, ale i o obecność tych, może najsłabszych, za to najambitniejszych, zamykających bieg. Im lepszy czas wykręci zwycięzca i im wolniej będzie biegł ostatni tym mniej będę miał do gonienia i tym większa szansa na sukces. Matematyka mówiła, że to niemożliwe. Serce podpowiadało co innego. Nie odpuszczaj, walcz. Walcząc, przegrywasz czasami. Gdy nie walczysz, przegrywasz zawsze.
Realia sobotniego biegu nie napawały optymizmem. Nieprzespana noc, lekka gorączka, szalejąca od dwóch dni wichura, zimno niesione północnym wiatrem i deszcz utrudniały dobry wynik. Świetna obsada biegu na czele z mistrzem Polski Radosławem Kłeczkiem, utytuowanym Kenijczykiem Boniface Nduva i bardzo silnym Rosjaninem Dimitrem Czatkinem poprawiały moje słabe notowania. Oj, będzie bolało.
Bieg był rozgrywany na chipach mocowanych do kostki zawodnika. To spowodowało, że należało wymyślić jakiś myk do mojego elektronicznego odczytu. I tu przyszła mi z pomocą nieoceniona Anwi. Podczas gdy ja ustawiony byłem 15m przed zawodnikami stojącymi na linii startu (bez możliwości elektronicznego odczytu startu, ona miała za zadanie przejść po starcie pod bramką jako ostatni zawodnik by piknął mój numer. Kolejne zadanie, które czekało na Anwi to błyskawiczne założenie mi chipa na kostkę po przekroczeniu mety na rowerze czyli po doprowadzeniu zwycięzcy.
No i punktualnie o 14:00 zaczęło się.
Faworyci od startu obejmują prowadzenie. Za nimi ośmiuset osobowy, barwny peleton. Forsujemy długi podbieg między parkami. Szczyt Jasnogórski wita nas mrożącym deszczem.
Przejmujące zimno. Chyba mnie na rowerze i murzynowi dokucza najbardziej. Na kolejnym podbiegu odpada Rosjanin. Bieg Kenijczyka to poezja. Biegnie ramię w ramię z Kłeczkiem.
Postawili na współpracę w tych trudnych warunkach. Polak ma swoich na trasie. Podają mu międzyczasy i doradzają rozgrywkę taktyczną.
Sytuacja staje się klarowna. Przewaga uciekającej dwójki rośnie. Tylko, który z nich wygra. Pod koniec drugiego okrążenia dochodzimy ogon biegu.
Zaczyna się dublowanie zawodników. Ostrzegam wszystkich by ustąpili miejsca czołówce.
Dublowanie w Alejach.
Czy mimo niesprzyjających warunków padnie rekord trasy?
Ostatnie 100m. Polak przyspiesza i odchodzi Kenijczykowi.
Zwycięzca - Radosław Kłeczek (30:55) - brakło 14 sek do pobicia rekordu trasy
W rejonie mety robi się ciasno. Prawa strona dla kończących bieg. Lewa dla tych co zaczynają drugie okrążenie i dla mnie. Za dmuchanym banerem mety dostrzegam Anwi stojącą w umówionym miejscu. Rzut roweru, zdjęcie kasku i okularów. Opaska z chipem w sekundzie pojawia się na kostce. I w długą! Pięć kilometrów wyprzedzania przy dopingu wspaniałych kolegów z klubu Zabiegani Częstochowa, którzy obstawiają trasę biegu i znają mój plan.
Pod górę.
Z górki.
Na końcówce mojego pierwszego okrążenia walczę łeb w łeb z Jurkiem (Nr 223).
Twardy, odwieczny rywal. On kończy a ja rozpocznę drugie okrążenie. Nie dał się wyprzedzić.
W głowie ciągle siedzi jedno pytanie - jak daleko przede mną może być uciekający cel, ogon biegu?
Ostro zaczynam drugą pętelkę.
Za każdym zakrętem wypatruję w dali migającego koguta policyjnego auta i sylwetki kumpla rowerzysty zamykających bieg. Na próżno.
Obstawa usuwa już barierki ustawione wzdłuż trasy biegu ale dalej podgrzewa mnie do walki. Ktoś krzyczy, że trzy minuty temu minął koniec. Pozostało jeszcze 2.5km. Długi podbieg ul. Wyszyńskiego z tyłu klasztoru. Siły są ale czy czasu starczy? Kolejna informacja, że jak dołożę to na ul 7 Kamienic zobaczę ogon biegu. Napieram mocniej. Teraz cały czas z górki. Jest!!! W dole ulicy, przed skrzyżowaniem migocze kogut policyjny. To jakieś 500m. Dokładam długimi susami. Na szczęście nie puszczono jeszcze ulicznego ruchu. Coraz bliżej sylwetka ostatniego biegacza. Krępy, starszy gościu walczy na ostatnim kilometrze. Nie wiem jaki będę miał czas ale uciekający cel dorwany.
Gratuluję wytrwałości mijanemu zawodnikowi. Przez chwilę biegniemy razem. Ostatnie 600 metrów. Wpadam w Aleje. Głośna muzyka i spiker podający numery wbiegających, ostatnich zawodników. Jest dobrze. Nie będzie obciachu. Kumpel z Zabieganych towarzyszy mi na końcówce.
Meta czeka na mnie. Dwie minuty przed limitem. Jest gorący doping, jest pamiątkowy, trzeci medal, będą wspomnienia.
Miejsce - 793 (na 794)
czas - 1:18:02 (ale w limicie 1:20)
Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych
-
DST
49.00km
-
Teren
18.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tydzień pod znakiem szykowania maszyny do Biegu Częstochowskiego.
Syn poratował mnie tylnym kołem od swojego pierwszego górala - Kellys`a.
Kumpel, mechanik przełożył kasetę. Przydaje się też rower Anwi. Jakoś to wszystko, włącznie z pracą i sauną trzeba ogarnąć.
Przejażdżka na kucyku
-
DST
102.00km
-
Teren
8.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka z góry skazana była na totalną klapę. Cóż z tego, że d… będzie mieć wygodnie na żelowej kanapie gdy nóg nie da się wyprostować i kolana walić będą o brodę. Sztyca wyciągnięta 5cm po za minimum, tyłek cały czas na końcu siodełka jak na zjeździe. Dla mnie rower na ramie 17,5 to po prostu kucyk. Żeby nie wyjść na idiotę należało omijać dziś główne szlaki rowerowe i udawać staruszków jadących do kościoła. I tak też kombinuję. Nie jest to trudne bo anwi wyjątkowo dzisiaj zapragnęła upajać się wiosną, promować ją na siłę szukając kwitnących zielsk . Tak więc dwoje , w tym jeden emeryt na kucyku ruszyło w południe po za miasto.
Adekwatnie do posiadanego a uczynnie pożyczonego od anwi sprzętu pogodziłem się z mającym wieczorem nastąpić niezbyt atrakcyjnym wpisem na BSie mówiącym o może dwudziestokilometrowym dystansie.
Należy również wspomnieć o udanej próbie uruchomienia przed samym wyjazdem przedniej, zapieczonej przerzutki kucyka. I może to właśnie wywołało we mnie iskierkę nadziei na cud jazdy. Jeśli kucyk sprawny to może się i rozbryka. Z reguły jestem niepoprawnym optymistą więc i tym razem zacząłem ubarwiać szarą rzeczywistość a przez cały czas wycieczki doceniać mozół wcale nie syzyfowych prac innych boskich stworzeń.
Dajmy na to taki hodowca ryb. Od ikry do wędzonego pstrąga droga daleka, oj daleka ale to dzięki smacznym efektom jego wytrwałej pracy znów znaleźliśmy się w Sygontce na rybce.
Albo taki lekarz - dzięcioł. Ileż to razy musi się nastukać żeby coś tam odłupać i dzióbnąć. O, właśnie zwiał mi ale i tak zdjąłem go zoomem na czubku drzewa.
Skutecznie, mozolnie drąży woda. Rzeźbi niezliczone, niepowtarzalne formy wapienne. Choćby tu w kamieniołomie w Juliance.
Kolejny, wielki i do tego niewidzialny pracuś - wiatr. Potrafi tak wiać cały dzień i to często na przekór bikerom. Tu akurat przyłapałem go jak pracuje na czarno.
Pod koniec wycieczki jestem pod wielkim wrażeniem zawziętości bobrów. Siekierą trudno podciąć potężne drzewo a one nie zrażają się i podgryzają małymi ząbkami do skutku.
Pomyślałem, to może i mnie jak nie poddam się i popracuję uda się dokręcić do setki. A gdy z górek kucyk pędził kilkakrotnie dobrze ponad sześćdziesiątką poczułem, że faktycznie ma coś z rumaka. To dlatego Anwi go tak lubi i nie poszedł w odstawkę. Oj posłuży jej jeszcze nie raz.
Test Coopera
-
DST
10.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Test Coopera to 12-minutowa próba wysiłkowa. Uczestnicy starają się pokonać jak najdłuższy dystans po bieżni stadionu.
Świetny sprawdzian. Zakładałem plan minimum 2400m. Wybiegałem 2700. Czy za rok będzie gorzej?
PS
Rower pożyczony od anwi.
Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych
-
DST
29.00km
-
Teren
10.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rowerowa muzyczka leciała tylko do środy, do momentu aż pękła rajfa tylnego koła na długości 7cm.
Klocki przetarły obręcz po 20tys km. Co teraz? Weekend bez roweru?
Zabawa w speleologów - Jaskinia Cabanowa (Lisia)
-
DST
101.00km
-
Teren
4.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ostre, oślepiające słońce zmierza ku zachodowi. W dali, na horyzoncie, wyraźnie na tle błękitnego nieba rysują się dwie wieże zamku olsztyńskiego. U podnóża Gór Towarnych mijamy zaparkową terenówkę Jurajskiego, Górskiego Pogotowia Ratunkowego. Tu nie ma żartów.
On musi gdzieś tu być pod jedną ze skałek. W poszukiwaniu otworu Jaskini Cabanowej przeczesujemy z anwi wzgórze najeżone białymi, wapiennymi skałami. Pojedyncze sosny, krzewy jałowca i dzikiej róży zielenią uzupełniają skalisty krajobraz. Mimo wieczorowej pory sporo osób kręci się po wzgórzu i zalicza kolejne skałki. Są i cholerni kładowcy, zakłócający ciszę urokliwego miejsca i niszczący jurajskie ścieżki. My chcemy ponownie zajrzeć w głąb Gór Towarnych. Po drugiej stronie Wzgórza niedawno penetrowaliśmy Jaskinię Towarną i Niedźwiedzią. Dzisiaj kolej na korytarze Jaskini Cabanowej.
Jaskinia wyróżnia się kilkoma ciekawymi cechami:
ciasnym, bardzo niskim wejściem,
jadowitymi pająkami Meta Menardi, które zadomowiły się u wejścia do jaskini,
meandrującym korytarzem,
wapiennymi naciekami.
To wszystko kusi aby poznać, zobaczyć, przeżyć coś niezwykłego.
Będąc pod ogromnym wrażeniem ośmiu wcześniej penetrowanych w tym roku jaskiń jurajskich (łatwych, bez sprzętu) postanowiłem naszą zabawę w speleologów potraktować troszkę poważniej. Zdobyłem kultową książkę o jaskiniach jurajskich „Jaskinie Wyżyny Krakowsko-Wieluńskiej” Szerelewicza z 1986r.
Zakupiłem również kask licząc się z ewentualnymi trudniejszymi wyprawami.
Cieszą mnie również odwaga i podobne zamiary anwi, która dzielnie towarzyszy mi w wyprawach, jest nieocenionym nadwornym fotografem i asekuruje w mrokach ziemi.
Jest!!!
Zdjęcia i informacje z internetu, i tym razem pomogły naprowadzić nas na otwór jaskini.
Wygląda ambitnie. Jak zawsze przed wejściem ceremonia przeistoczenia się z bikera w grotołaza. Co zabrać a co i gdzie zostawić. Znikniemy na godzinę, może dwie.
Poziomy, szeroki ale bardzo niski otwór atakujemy na brzuchu, nogami do przodu. Po minięciu głazu zasłaniającego otwór pełzamy dalej tyłem kilka metrów pokonując dodatkowo półmetrowy uskok.
Teraz można już kucnąć, obrócić się i szukać pająków. Dalej po pokonaniu obniżenia przedostajemy się do wąskiego ale wysokiego, meandrującego kilkanaście metrów korytarza. Jaskinia jest mokra i lekko błotnista. Wchodzimy do dużej komory bogatej w przeróżne formy naciekowe.
Sporo małych, uroczych stalagnatów i kolumienek
Można strzelić sobie
autofotkę w naturalnej, szpatowej ramce.
Wokół królują kakaowe polewy.
Tete a tete
Od głównej komory odchodzi kilkunastometrowy, ślepy korytarz z półtorametrowym progiem po środku. Do zrobienia. Tu trzeba trochę poskakać.
Zauważyłem, że świetnie oddycha mi się w tych jaskiniach. To za sprawą rześkiej temperatury i dużej wilgotności. Żal wracać.
Teraz ja uwieczniam wyczyn Iwony jak wychodzi na powierzchnię.
Na zakończenie miła, wesoła pogawędka ze Zbyszkiem i Łukaszem. Oni też chcą dołączyć do jaskiniowców. Powodzenia!
Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych
-
DST
85.00km
-
Teren
8.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pn - 24km (praca, sala gimnastyczna)
Wt - 16km (praca, Urząd Skarbowy)
Cz - 25km (trening pacemarkera Biegu Częstochowskiego, sauna)
Pt - 20km (61 Masa Krytyczna, pralnia)
Jura - asfaltowo
-
DST
112.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Blisko zera ale na plusie. Ostro kręcimy z Sikorem na umówione spotkanie z Anwi w Janowie. Only asfalt. Ostatnie 14km z Olsztyna do Janowa podczepiamy się do mijającej nas grupy szosowców. Chyba wykrzesałem z siebie coś więcej niż zwykle. Fakt, nie byli złośliwi i pozwolili nam wieźć się na kole. Dla mnie, na góralu, nie odpaść to też wyzwanie i frajda. Dzięki chłopaki.
Przed Janowem doganiamy jeszcze kumpla, Roberta STI, który góralem pomyka w tym samym kierunku. Mordy uśmiechnięte, wesoło. Ale co z Anwi? Telefon częściowo wyjaśnia sprawę. Zmiana planów.
Proponuję Sikorowi kolejne 40km asfaltu. Gorzków, Ludwinów, Trzebniów, Moczydło, Żarki, Suliszowice, Zaborze, Biskupice, Olsztyn. Sikor, zna dobrze rzemiosło kolarskie, startuje w maratonach rowerowych. Trudno przy nim odpocząć. W Zaborzu ponownie dzwonię do Anwi.
Pojawia się szansa na spotkanie przy żurku w Leśnym Barze w Olsztynie. Jedziemy.
Jura w ostatnim dniu zimy zasypana śniegiem. I czego kochana zimo walczysz? Twoje godziny są już policzone. Nie wygrasz z Wiosną. Przyniosłaś mi tyle wspaniałych wrażeń na zimowych, rowerowych wypadach. Długo cieszyłem się biegówkami. Wystarczy. Daj planowo wystartować wiośnie.
W Leśnym gwarno. Co tu się będzie dziać jak rowerzyści ruszą na Jurę.
Proszę o trzy żurki: dla Anwi, Sikora i dla mnie.
Z gara kuchni żydowskiej
-
DST
112.00km
-
Teren
1.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
składniki
2kg ziemniaków
1kg żeberek wieprzowych
2-3 cebule
kostka smalcu
-----
przyprawy
sól, dużo pieprzu
-----
naczynie
garnek emaliowany
-----
sposób przyrządzenia
Ścieramy ziemniaki na tarce, dodajemy pieprzu i soli. Kroimy cebule w kostkę. Porcjujemy żeberka.
Wkładamy do garnka wysmarowanego smalcem warstwami: ziemniaki, żeberka, cebula, ziemniaki, żeberka, cebula, itd...aż do zapełnienia garnka.
Przykrywamy folią aluminiową i wkładamy do pieca (piekarnika) na dwie godziny w temp. 180st.
To najprostszy przepis na ciulim czyli spolszczoną, ziemniaczano-mięsną zapiekankę kuchni żydowskiej. Gdyby tak jeszcze piec ją tradycyjnie siedem godzin w piecu chlebowym opalanym drewnem sosnowym byłby odlot.
Jedziemy z Anwi na gotowca, do Lelowa. Jedliśmy tam w zeszłym roku gęsie pipki i obiecaliśmy sobie zawitać ponownie, skosztować kolejnych, żydowskich potraw.
Wyglądem przypomina bigos ale kapusty tu nie uświadczysz
Niestety nie sprawdziliśmy jak pasują do siebie: ciulim i
Zdecydowanie popitniejsza jest ta tańsza 50%-towa. Co rusz chłopy wpadali i sety szły w ruch.
Ale nie samą tradycją człek żyje więc żegnamy miłą panią Gosię z restauracji Lelowskiej i obiecujemy kolejną wizytę. Tym razem na czulent.
Zabrałem ze sobą kilka folderów naszego Biegu Częstochowskiego. Jeden przyklejam przed piekarnią w której pieczony był nasz ciulim.
Misje wypełnione, wybieramy drogę powrotną przez Przyrów.
On jeszcze tu nie był. Ma dopiero tydzień. Nowy. Nie wie co kapeć, zakleszczony łańcuch, podarte siodełko, wytarte chwyty, zdechły amor, zjechane opony, szwankująca przerzutka...
Sprawia wrażenie lekkiego i szybkiego. Nawet, mimo kół 28" ma dużo z sylwetki górala. Chyba geometria ramy robi takie wrażenie.
Na rynku miły, częstochowski akcent.
Należą się Przyrowianom słowa podzięki. Nie wiedziałem o tym.
PS
Wycieczka rowerowa to jak partia szachów.
Białe to my:
Chęci, zdrowie, siły, pomysły, refleks, mapy, ubranie, jedzenie, sprawny rower, przyjaźń, dobrzy ludzie, kasa...
Czarne to oni:
Kapeć, wietrzycho, deszcz, zimno, zamknięte, choróbsko, kontuzja, defekt, pusty bidon, skurcze, źli ludzie, dziurawa kieszeń, deprecha...
Gramy! I do nas należy pierwszy ruch.