krzara prowadzi tutaj blog rowerowy

krzara

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:557.00 km (w terenie 55.00 km; 9.87%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:79.57 km
Więcej statystyk

Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych

Czwartek, 31 marca 2011 | dodano: 02.04.2011

Rowerowa muzyczka leciała tylko do środy, do momentu aż pękła rajfa tylnego koła na długości 7cm.
Klocki przetarły obręcz po 20tys km. Co teraz? Weekend bez roweru?



Zabawa w speleologów - Jaskinia Cabanowa (Lisia)

Niedziela, 27 marca 2011 | dodano: 28.03.2011

Ostre, oślepiające słońce zmierza ku zachodowi. W dali, na horyzoncie, wyraźnie na tle błękitnego nieba rysują się dwie wieże zamku olsztyńskiego. U podnóża Gór Towarnych mijamy zaparkową terenówkę Jurajskiego, Górskiego Pogotowia Ratunkowego. Tu nie ma żartów.
On musi gdzieś tu być pod jedną ze skałek. W poszukiwaniu otworu Jaskini Cabanowej przeczesujemy z anwi wzgórze najeżone białymi, wapiennymi skałami. Pojedyncze sosny, krzewy jałowca i dzikiej róży zielenią uzupełniają skalisty krajobraz. Mimo wieczorowej pory sporo osób kręci się po wzgórzu i zalicza kolejne skałki. Są i cholerni kładowcy, zakłócający ciszę urokliwego miejsca i niszczący jurajskie ścieżki. My chcemy ponownie zajrzeć w głąb Gór Towarnych. Po drugiej stronie Wzgórza niedawno penetrowaliśmy Jaskinię Towarną i Niedźwiedzią. Dzisiaj kolej na korytarze Jaskini Cabanowej.
Jaskinia wyróżnia się kilkoma ciekawymi cechami:
ciasnym, bardzo niskim wejściem,
jadowitymi pająkami Meta Menardi, które zadomowiły się u wejścia do jaskini,
meandrującym korytarzem,
wapiennymi naciekami.
To wszystko kusi aby poznać, zobaczyć, przeżyć coś niezwykłego.
Będąc pod ogromnym wrażeniem ośmiu wcześniej penetrowanych w tym roku jaskiń jurajskich (łatwych, bez sprzętu) postanowiłem naszą zabawę w speleologów potraktować troszkę poważniej. Zdobyłem kultową książkę o jaskiniach jurajskich „Jaskinie Wyżyny Krakowsko-Wieluńskiej” Szerelewicza z 1986r.
Zakupiłem również kask licząc się z ewentualnymi trudniejszymi wyprawami.
Cieszą mnie również odwaga i podobne zamiary anwi, która dzielnie towarzyszy mi w wyprawach, jest nieocenionym nadwornym fotografem i asekuruje w mrokach ziemi.

Jest!!!



Zdjęcia i informacje z internetu, i tym razem pomogły naprowadzić nas na otwór jaskini.
Wygląda ambitnie. Jak zawsze przed wejściem ceremonia przeistoczenia się z bikera w grotołaza. Co zabrać a co i gdzie zostawić. Znikniemy na godzinę, może dwie.


Poziomy, szeroki ale bardzo niski otwór atakujemy na brzuchu, nogami do przodu. Po minięciu głazu zasłaniającego otwór pełzamy dalej tyłem kilka metrów pokonując dodatkowo półmetrowy uskok.


Teraz można już kucnąć, obrócić się i szukać pająków. Dalej po pokonaniu obniżenia przedostajemy się do wąskiego ale wysokiego, meandrującego kilkanaście metrów korytarza. Jaskinia jest mokra i lekko błotnista. Wchodzimy do dużej komory bogatej w przeróżne formy naciekowe.


Sporo małych, uroczych stalagnatów i kolumienek



Można strzelić sobie



autofotkę w naturalnej, szpatowej ramce.



Wokół królują kakaowe polewy.



Tete a tete



Od głównej komory odchodzi kilkunastometrowy, ślepy korytarz z półtorametrowym progiem po środku. Do zrobienia. Tu trzeba trochę poskakać.



Zauważyłem, że świetnie oddycha mi się w tych jaskiniach. To za sprawą rześkiej temperatury i dużej wilgotności. Żal wracać.
Teraz ja uwieczniam wyczyn Iwony jak wychodzi na powierzchnię.


Na zakończenie miła, wesoła pogawędka ze Zbyszkiem i Łukaszem. Oni też chcą dołączyć do jaskiniowców. Powodzenia!



Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych

Piątek, 25 marca 2011 | dodano: 25.03.2011

Pn - 24km (praca, sala gimnastyczna)
Wt - 16km (praca, Urząd Skarbowy)
Cz - 25km (trening pacemarkera Biegu Częstochowskiego, sauna)
Pt - 20km (61 Masa Krytyczna, pralnia)



Jura - asfaltowo

  • DST 112.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 marca 2011 | dodano: 21.03.2011

Blisko zera ale na plusie. Ostro kręcimy z Sikorem na umówione spotkanie z Anwi w Janowie. Only asfalt. Ostatnie 14km z Olsztyna do Janowa podczepiamy się do mijającej nas grupy szosowców. Chyba wykrzesałem z siebie coś więcej niż zwykle. Fakt, nie byli złośliwi i pozwolili nam wieźć się na kole. Dla mnie, na góralu, nie odpaść to też wyzwanie i frajda. Dzięki chłopaki.
Przed Janowem doganiamy jeszcze kumpla, Roberta STI, który góralem pomyka w tym samym kierunku. Mordy uśmiechnięte, wesoło. Ale co z Anwi? Telefon częściowo wyjaśnia sprawę. Zmiana planów.
Proponuję Sikorowi kolejne 40km asfaltu. Gorzków, Ludwinów, Trzebniów, Moczydło, Żarki, Suliszowice, Zaborze, Biskupice, Olsztyn. Sikor, zna dobrze rzemiosło kolarskie, startuje w maratonach rowerowych. Trudno przy nim odpocząć. W Zaborzu ponownie dzwonię do Anwi.
Pojawia się szansa na spotkanie przy żurku w Leśnym Barze w Olsztynie. Jedziemy.
Jura w ostatnim dniu zimy zasypana śniegiem. I czego kochana zimo walczysz? Twoje godziny są już policzone. Nie wygrasz z Wiosną. Przyniosłaś mi tyle wspaniałych wrażeń na zimowych, rowerowych wypadach. Długo cieszyłem się biegówkami. Wystarczy. Daj planowo wystartować wiośnie.
W Leśnym gwarno. Co tu się będzie dziać jak rowerzyści ruszą na Jurę.
Proszę o trzy żurki: dla Anwi, Sikora i dla mnie.



Z gara kuchni żydowskiej

Poniedziałek, 14 marca 2011 | dodano: 14.03.2011

składniki
2kg ziemniaków
1kg żeberek wieprzowych
2-3 cebule
kostka smalcu
-----
przyprawy
sól, dużo pieprzu
-----
naczynie
garnek emaliowany
-----
sposób przyrządzenia

Ścieramy ziemniaki na tarce, dodajemy pieprzu i soli. Kroimy cebule w kostkę. Porcjujemy żeberka.
Wkładamy do garnka wysmarowanego smalcem warstwami: ziemniaki, żeberka, cebula, ziemniaki, żeberka, cebula, itd...aż do zapełnienia garnka.
Przykrywamy folią aluminiową i wkładamy do pieca (piekarnika) na dwie godziny w temp. 180st.

To najprostszy przepis na ciulim czyli spolszczoną, ziemniaczano-mięsną zapiekankę kuchni żydowskiej. Gdyby tak jeszcze piec ją tradycyjnie siedem godzin w piecu chlebowym opalanym drewnem sosnowym byłby odlot.

Jedziemy z Anwi na gotowca, do Lelowa. Jedliśmy tam w zeszłym roku gęsie pipki i obiecaliśmy sobie zawitać ponownie, skosztować kolejnych, żydowskich potraw.


Wyglądem przypomina bigos ale kapusty tu nie uświadczysz
Niestety nie sprawdziliśmy jak pasują do siebie: ciulim i

Zdecydowanie popitniejsza jest ta tańsza 50%-towa. Co rusz chłopy wpadali i sety szły w ruch.
Ale nie samą tradycją człek żyje więc żegnamy miłą panią Gosię z restauracji Lelowskiej i obiecujemy kolejną wizytę. Tym razem na czulent.

Zabrałem ze sobą kilka folderów naszego Biegu Częstochowskiego. Jeden przyklejam przed piekarnią w której pieczony był nasz ciulim.


Misje wypełnione, wybieramy drogę powrotną przez Przyrów.

On jeszcze tu nie był. Ma dopiero tydzień. Nowy. Nie wie co kapeć, zakleszczony łańcuch, podarte siodełko, wytarte chwyty, zdechły amor, zjechane opony, szwankująca przerzutka...
Sprawia wrażenie lekkiego i szybkiego. Nawet, mimo kół 28" ma dużo z sylwetki górala. Chyba geometria ramy robi takie wrażenie.

Na rynku miły, częstochowski akcent.

Należą się Przyrowianom słowa podzięki. Nie wiedziałem o tym.

PS
Wycieczka rowerowa to jak partia szachów.

Białe to my:
Chęci, zdrowie, siły, pomysły, refleks, mapy, ubranie, jedzenie, sprawny rower, przyjaźń, dobrzy ludzie, kasa...
Czarne to oni:
Kapeć, wietrzycho, deszcz, zimno, zamknięte, choróbsko, kontuzja, defekt, pusty bidon, skurcze, źli ludzie, dziurawa kieszeń, deprecha...
Gramy! I do nas należy pierwszy ruch.



Po XXXV Biegu Piastów .

  • DST 61.00km
  • Teren 20.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 11 marca 2011 | dodano: 11.03.2011

Niedziela. Wolno pomykam łyżwą w kierunku schroniska na Orlu. Cały czas myślę o wczorajszej, czterogodzinnej walce tu na trasach Jakuszyc w cudownej scenerii Gór Izerskich. Rano o siódmej wybiegłem na półtoragodzinną, górską zaprawę. Teraz dwie godzinki biegówek (trenowanie łyżwy). Szukam swojego miejsca w szeregu. Radość uskrzydla i na pewno pozwoli szybciej zregenerować siły. Dzisiaj, luz-blues.
Mija mnie dwóch kapitalnie usprzętowionych i kolorowo ubranych rowerzystów. Na pewno chłopaki z Bikestats`u. Niecodzienny widok. Śmigają obok narciarzy. Ubity śnieg, szeroka trasa, nic tylko opony z kolcami i na wyprzódki z narciarzami. Zazdroszczę.











i meta!


Pokusiłem się o małą relację z biegu

Trudne chwile numeru 821 - XXXV Bieg Piastów

Trzy zadania postawiłem sobie przed czwartym już startem w Biegu Piastów.
Po pierwsze - nie szarżować i szczęśliwie ukończyć bieg, wiedząc, że przez cztery godziny napierania można nieźle narozrabiać.
Po drugie - wywalczyć bliższy, czwarty sektor startowy na 2012 rok. Startowałem z nr 821 a więc z piątego sektora dla nr 800 – 1000. Każdy sektor liczył po 200 zawodników i wypuszczany był co minutę. Generalnie numery startowe przydzielane są na podstawie wyniku osiągniętego w roku poprzednim. Niższy nr startowy nobilituje każdego zawodnika i stwarza mu bardziej komfortowe warunki walki na trasie. Nie trzeba przebijać się przez słabszych zawodników a i tory są mniej zjechane.
No i po trzecie (póki co) - nie dać się wyprzedzić żadnemu z Zabieganych. Mają do tego prawo na wszystkich biegach ”z buta” ale jeszcze nie na biegówkach. W końcu i ja muszę co jakiś czas dojść do głosu wśród Zabieganych a nie tylko utalentowana młodzież i urodzeni biegacze.
To ostatnie, honorowe zadanie było o tyle ułatwione, że na 50 CL zdecydował się jeszcze tylko jeden Zabiegany – Mateusz ale i on był potencjalnym zagrożeniem jako że startował czwarty raz i w ubiegłym roku zrobił dobry wynik na 26 CL.
Tak zmotywowany dopieszczałem wieczorem, dzień przed startem, przez ponad dwie godziny swoje ukochane ale niestety spracowane Madshus`y. Jako jedyne w mojej stajni, choć z dobrej półki, zasłużyły już na emeryturę. Cztery sezony treningów i startów, niejednokrotnie porysowane i stępione od płużenia i jazdy po oblodzonych torach to najwyższy czas by pomyśleć o godnych następcach, choćby Fischerach XC. Póki co stanęły w torach XXXV Biegu Piastów na Polanie Jakuszyckiej by nieść bezpiecznie swojego pana nie po laury, nie po nagrody ale wykonać postawione zadania i ku chwilom euforii rodzącej się spontanicznie po 50 kilometrach, pod bramką „META”.
Dzisiaj, wracam jednak myślami do tych najtrudniejszych chwil na trasie gdy przez moment przelatuje przez głowę myśl „to już jest koniec”. Długo nie trzeba było czekać. Tuż po starcie, na pierwszym kilometrze, za strzelnicą biatlonową spotyka mnie niecodzienna przygoda. Szykujemy się do zakrętu w lewo. Przede mną, po lewej mam gościa, który niefortunnie wbija kijek w mój tor. Wjeżdżam lewą nartą w kółko talerzyka jego kijka. Po wiązania. Gość tańczy próbując złapać równowagę przy zablokowanym przez moją nartę kijku. Być może brak jeszcze zmęczenia pomaga mi w utrzymaniu równowagi, w miarę szybkim wysunięciu narty z krążka i wyjściu cało z opresji i zakrętu. Gość zalicza pobocze.
Jak każdy mam nadzieję, że zbyt dużo takich niespodzianek nie będzie na trasie. Niestety, niebawem bo już na trzecim kilometrze, zjeżdżając wijącą się, oblodzoną rynną zbliżam się grupą do zakrętu, na którym leży kilka osób. Za ciasno na ominięcie. Wynosi mnie. Na szczęście kończy się na przejechaniu czyichś nart i małym balecie. Za sobą słyszę krzyki i przekleństwa. Trasę znam więc pocieszam się, że dalej będzie spokojniej i kolejna pętelka do schroniska na Orlu, kilkakrotnie objechana na treningach da wytchnienie. Tabliczka z ósmym kilometrem. Szeroka trasa. Dobra prędkość. Zjazd z zakrętem w prawo pod kątem 90 stopni. I znowu widzę kilku leżących skotłowanych zawodników, którzy nie zebrali zakrętu i leżą w zaspie. Biorę poprawkę na nich i wchodzę środkiem w zakręt. Nagle ktoś jadący z mojej prawej strony, po wewnętrznej podcina mnie i dokłada do leżącej trójki. Jestem na wierzchu kupy zawodników więc pierwszy wstaję i ruszam. W tym momencie najeżdża na mnie kolejny zawodnik, wali w plecy i dokłada mnie do leżącej innej dwójki. Panowie, wystarczy! Kolejna gleba, kolejne odrabianie strat. Teraz kilkukilometrowy podbieg. Podbiegi maja ten plus, że są bezpieczne. Narty świetnie trzymają. Cieszę się, że trafiłem ze smarami. Niektórzy przechodzą na jodełkę , mnie trzyma na wprost. Myślę o kolejnej, zbliżającej się pętli na Krogulcu. Moja ulubiona pętelka. Znam ją na pamięć. Z fajnym, lewym zakrętem. Ale cóż, woda sodowa uderza do głowy. Szybki zjazd, przede mną dziewczyna szerokim pługiem tarasuje trasę. Krzyczę „prawa wolna”. Dziewczyna puszcza mnie z prawej więc wchodzę w zakręt ale ten mój pług jest wąziutki a ranty tępe. Jak idiota wyprzedzam na zakręcie. Na szczęście po zewnętrznej więc tylko sam ładuję się w zaspę przed drzewem nie stwarzając zagrożenia dla innych. Zahaczyłem czubkiem narty o stertę narzuconego śniegu. Leżę bez ruchu ze skrzyżowanymi nartami tak aby nadjeżdżający nie zahaczyli o moje narty. Kątem oka widzę jak kilkunastu a może kilkudziesięciu zawodników mija mnie i czuję, że utopiłem w tej zaspie na własne życzenie dobry wynik. Prawa narta wykręcona o 180 stopni, but wykrzywiony w wiązaniu w nienaturalny sposób. To już jest koniec. Na pewno poszło wiązanie. W przerwie między kolejną grupą nadjeżdżających zawodników z trudem pionuję się. Czuję jak but lata w wiązaniu. Znowu przeleciało „to już jest koniec”. Nawet myślę jak zejść z trasy. Wściekłość. Podobną sytuację miałem dwa lata temu i wtedy wiązania wytrzymały. Więc może i teraz da się dalej jechać? Pomału ruszam obserwując wiązanie. Modlę się aby wytrzymało. I znów walczymy. Czy uda się chociaż częściowo odrobić straty? Jest wytrzymałość, jest wola walki. Mijam zawodników z niższymi numerami więc może się uda. Rezygnuję z dwóch bufetów i już kilka pozycji do przodu. Szybka żelka i napieramy. Wreszcie wykorzystuję pchanie, jednokrok, dwukrok. To daje większą szybkość od typowego biegania. Zjeżdżamy Dolnym Duktem Końskim na Polanę Jakuszycką. Tam już rozpoczęła się ceremonia dekoracji. No cóż najlepsi przybiegli przeszło półtorej godziny przede mną. Słychać jak cała polana świętuje ale i gromkimi brawami przyjmuje kolejnych, wpadających zawodników. Ostatnia prosta. Tu dajesz z siebie wszystko.

Numer startowy: 821
Zajęte miejsce: 778
Czas: 4:06:26
Ukończyło: 1509

Wróciłem. Start udany choć mogło być lepiej. Od poniedziałku przesiadłem się na rower. I znowu do pracy, na salę, na saunę. Nuda? Chyba nie?



Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych

Środa, 2 marca 2011 | dodano: 11.03.2011

Rowerowy tydzień skrócony bo w czwartek rano wyjeżdżamy dwudziestoosobową grupą do Szklarskiej Poręby. W sobotę mój czwarty start w Biegu Piastów. 50km CL.
Rowerem codziennie do pracy a w poniedziałek na trening Zabieganych na salę gimnastyczną.