Czerwiec, 2011
Dystans całkowity: | 621.00 km (w terenie 77.00 km; 12.40%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 77.62 km |
Więcej statystyk |
Zabawa w speleologów - Jaskinie: Z Kominem, Jasna, Zegar, Psia.
-
DST
68.00km
-
Teren
10.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Złocisty izotonik znika pomalutku z wysokich szklanic mających logo żywca. Musi starczyć na bitą godzinę czekania na pociąg do Częstochowy. Przyklejona do dworca w Zawierciu, całkiem schludna restauracja La Stazione przygarnęła nas użyczając swojego ciepła. Do domów zjedziemy dopiero przed północą . Rowery na widoku przed wejściem a my, dwie upaprane sieroty, rowerowe grotołajzy w kąciku lokalu by nie wyproszono nas z racji niezbyt stosownego wyglądu. Taka mieszanka robotnika budowlanego z zajechanym rowerzystą. Co rusz opuszczam powieki i popadam w jurajską melancholię odtwarzając sceny z dzisiejszego, jakże bogatego wyjazdu.
Zaliczyć jedną jaskinię, no góra dwie to rozumiem ale cztery to lekkie przegięcie.
Mętlik w głowie. Według jakiego klucza zapamiętać każdą? Sam otwór mimo, że charakterystyczny to za mało. Wyciągam odrysowane z ekranu kompa plany dzisiejszych jaskiń i próbuję zapamiętać układ korytarzy. Z Kominem, Jasna, Zegar, Psia, Na Biśniku…
Pierwszą, Z Kominem namierzyliśmy u podnóża drugiego ostańca za ruinami średniowiecznej strażnicy w Ryczowie.
Kierunek obrałem całkiem dobry natomiast wypatrzenie wąskiej szczeliny otworu ukrytego za załomem skalnym to już sukces anwi.
Opis mówi, że jest to jaskinia z ciasnymi, niskimi korytarzami. I tak było. Po kilkunastu metrach, na dzień dobry, chyba najciaśniejszy zacisk z tych co robiłem.
Kask musiałem sobie darować bo przeszkadzał. Wielkość zacisku równa się dwóm rozłożonym dłoniom.
Centymetr po centymetrze wciskam się w korytarz, głową na bok, ze skręconymi barkami i jedną ręką do przodu. Co chwila odpoczywam. Byle do szerszej komory kończącej korytarz. Na pewno tam da się zawrócić.
Jak się wlazło to musiało się i wyleźć.
Korytarz prawy nieco wyższy, miejscami do zrobienia na czworaka i tu towarzyszy mi anwi.
Często w jaskiniach mała kolumna służy za uchwyt.
Kierujemy się do charakterystycznego dla tej jaskini komina wznoszącego się na końcu korytarza. Cały czas czujemy przeciąg potwierdzający istnienie otworu przed nami. Jest i on, wysoki komin na 10m z wąską szczeliną na górze (nie do przebycia).
Jaskinia w miarę sucha z naciekami w kominie i jego najbliższym otoczeniu.
Jaskinia zaliczona. Dała popalić.
Pytające spojrzenie kelnerki mówi wszystko. Kolejny łyk złocistego izotoniku i cicha wymiana kilku zdań z anwi. Tę jaskinię będziemy pamiętać jako pełzanie na brzuchu lub na plecach z ambitnym dotarciem do komina.
Druga jaskinia dla odmiany to gigant. Mam na myśli Jaskinię Jasną w Skałach Zegarowych.
Dojechaliśmy do nich moim ulubionym czerwonym rowerowym. Leży na oznaczonym Szlaku Jaskiniowym. Olbrzymia sala z otworem na wylot góry, podparta na środku skalnym filarem.
Robi wrażenie swoją potęgą. Kilku alpinistów trenuje elementy wspinaczki nawet w jej wnętrzu.
Z ciekawością słuchają moich jaskiniowych przygód. Wprawdzie skromnych ale jaskiń to mi chyba zazdroszczą.
Kolejni, elegancko ubrani goście zawitali do lokalu. Trzy zgrabne kelnerki obsługują klientów. Wsuwam nogi z ubłoconymi butami głębiej pod stolik i po łyczku izotonika. Można było zostać w ogródku przed wejściem ale tu tak cieplutko. Zamykam oczy i przywołuję otwór i korytarze kolejnej jaskini. To Jaskinia Zegar.
No, ta jest wyjątkowa. Nie mieliśmy jej w planach bo pisali, że jest okratowana. Jakie miłe zaskoczenie! W kracie przepiłowano pręty i można do niej zajrzeć.
Ale zajrzeć to za mało. Być w Rzymie i papieża nie widzieć? To byłaby pierwsza jaskinia robiona bez znajomości planu. Idziesz a właściwie czołgasz się nie wiedząc co przed tobą. Od obszernej komory znajdującej się kilka metrów za kratą odchodzą dwa korytarze: w lewo i w prawo. Zaczynamy od lewego z łatwiejszym podejściem. Metr po metrze czołgając się brniemy w nieznane. Przekrój korytarza cały czas bardzo podobny. Szeroki na bary rosłego mężczyzny, wysoki na 40cm. Podłoże namulone, ubite, gładkie, sprzyjające pełzaniu. Kilka zakrętów i nagle światełko od wąskiej szczeliny na przodzie. Ta szczelina to jak się później okaże, drugi, chudy otwór jaskini, prawdopodobnie celowo zaklinowany głazami by uniemożliwić wejście. Ten otwór namierzymy później na zewnątrz. Powrót do dużej,20-metrowej komory z lejem utworzonym wskutek wybrania namuliska (do użyźniania okolicznych pól). Wspinając się po śliskim leju wchodzimy w drugi, krótszy i ślepy korytarz. Po powrocie do domu obejrzałem plan jaskini. Nie zauważyliśmy (może anioł nad nami czuwał), najciaśniejszego, środkowego korytarza z trzecim otworem i trzema bardzo trudnymi zaciskami. U wyjścia z jaskini pamiątkowa fotka z kratą.
Może coś państwu podać?
Dzięki, mamy zaraz pociąg.
Zaraz nie zaraz bo jeszcze z pół godzinki i zostajemy przy złocistym izotoniku. Kask i okulary na stoliku, plecaki pod stolikiem. Na pewno zapowiedzą nasz pociąg.
Iwonka wmawia mi, że zaliczyłem dodatkową jaskinię, którą nazwaliśmy liściastą. Szukając otworów wcisnąłem się kilka metrów w lisią jamę wyściełaną uschniętymi liśćmi.
Mógłbym brnąć jeszcze dalej ale nie ryzykowałem. Do zrobienia mieliśmy jeszcze Jaskinię Psią z ciekawie usytuowanym otworem w ścianie skalnej na wysokości 1 metra. Tu pieszy, typowy turysta nie zagląda. Samo namierzenie otworu jest bardzo proste. Leży przy uczęszczanej ścieżce prowadzącej na szczyt Biśnika.
Jaskinię tworzy meandrujący, wąski ale wysoki korytarz. W części przedniej jest on pocięty głębokimi szczelinami co przy mokrych kamieniach stwarza trochę trudności.
Podziwiam anwi, która dzielnie z odrobiną mojej asekuracji pokonuje wszystkie przeszkody i tytła się w błocie. Wychodząc z jaskini spotykamy pięcioosobową rodzinkę, której proponuję pokazanie pierwszych, łatwych partii jaskini. Są zachwyceni. Mieszkają 2 km od tego miejsca, wielokrotnie przechodzili obok otworu ale nigdy nie zaglądali do wnętrza. Jest i fotka, którą wyślę im mailem na pamiątkę.
Szklanice puste. Pięć minut do przyjazdu pociągu. Złocisty izotonik pomógł utrwalić dzisiejsze wrażenia. Ale tu trzeba wrócić. Pozostały jeszcze jaskinie…
Erzac zamiast Salmopolu.
-
DST
103.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjazd do Bielska Białej z Pawłem nie wypalił. Miały być Salmopol i Kubalonka. Może i dobrze. Na pewno zajechałbym się na góralu przy jego szosówce.
Ale skoro nastawiony byłem bojowo więc postanowiłem wyskoczyć na asfalty Jury. Tam też jest trochę górek. Samotnie walczyłem na stu kilometrowej pętli:
Częstochowa, Srocko, Olsztyn, Janów, Bystrzanowice Dwór, Niegowa, Gorzków, Złoty Potok, Olsztyn, Kusięta, Częstochowa.
Początek chyba za ostro:
Częstochowa - Olsztyn 20,2km 42:20 Vśr 28,5
Częstochowa - Janów 33,5km 1:06:40 Vśr 30,1
W Gorzkowie doganiam dwóch młodzików. Też na góralach. Idą ostro. Dopiero na dłuższym podjeździe dają się wyprzedzić. Deszcz psuje zabawę. Bartek i Krzysiek odbijają w Złotym Potoku w Aleję Klonową. Ja asfaltem kieruję się na Olsztyn.
Przemoczony, zmarznięty łapię skurcze w obu nogach. Na szczęście tuż przed domem.
Zajechałem się.
Dane wyjazdu:
103km
Vśr 25,9
Vmax 64,5
Chłopaki nieźle Wam szło.
Tydzień z masą.
-
DST
48.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nasza masowa riksza.
Z Przemo2 i Gaberem na 64 Częstochowskiej Masie Krytycznej.
Z Tete.
Zabawa w speleologów - Jaskinia w Straszykowej Górze
-
DST
80.00km
-
Teren
15.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
plan jaskini
Oj przydałoby się nowe wydanie kultowej książki Szelerewicza „Jaskinie Wyżyny Krakowsko-Wieluńskiej”, uzupełnione o najnowsze odkrycia i badania. To z 1986 roku już nie wystarcza. Dobrze, że w Internecie można znaleźć aktualniejsze opisy i mapy jaskiń. Dzisiejsza wycieczka to potwierdzenie tych wynurzeń. Przygotowując się do penetrowania Jaskini w Straszykowej Górze zacząłem od obowiązkowej lektury Szelerewicza. No cóż jaskinia obszerna, łatwa, i krótka bo tylko 52m.
Dwa otwory i komin. Nic specjalnego. A w Internecie… - długość jaskini 150m, głębokość 21m, zacisk, meandrujący korytarz, jedna z piękniejszych na Jurze. No…, toto już kusi.
Znak rozpoznawczy - betonowy słup na Straszykowej Górze
W 1984 roku jakiś farciarz znalazł przebicie do stu metrowego, meandrującego korytarza. I to jakiego! Płynąca rzeka wyżłobiła cudeńko. W pierwszej partii korytarza ściany po obu stronach od podłoża po sufit mają poziome wypłukania warstw skały wapiennej. Misterna robota matki natury. W dalszych partiach pojawia się więcej nacieków. Jaskinia jest mokra z drobnymi stalagmitami na sufitach i błotnistym namuliskiem na podłożu. Alpinista, którego spotkaliśmy w pobliżu Góry Straszakowej zdziwił się gdy pytaliśmy go o drogę do jaskini. No chyba nie wejdziecie do niej bez jakichś roboczych gaci. Tam zjeżdża się na dupie i plecach po mokrej glinie. Tu mile go zaskoczyliśmy. W plecakach mieliśmy i robocze gacie i kurtki oraz plan jaskini. Przydałyby się jeszcze robocze buty. Niestety będziemy musieli ufajdać nasze SPDy. Dzięki wskazówkom alpinisty ale i trochę na wyczucie dość szybko znajdujemy się pod wielkim otworem jaskini. Wykrzyczana i wyśpiewana radość (bo samo poszukiwanie otworu ma posmak polowania) i wyrywanie sobie nawzajem aparatu by nawet w długie, zimowe wieczory rozkoszować się wspomnieniami upolowania pięknej zdobyczy, stają się rytuałem.
Główny otwór Jaskini.
Przy głównym otworze jaskini.
Rowery i plecaki maskujemy w pobliskich krzakach i zanurzamy się na dwie godziny w otchłanie jaskini.
Początkowa, jasna, obszerna część jaskini. Widać otwór główny (po lewej) i otwór prowadzący na balkon (po prawej).
Anwi na balkonie jaskini.
W dole po lewej zacisk prowadzący do meandrującego korytarza.
Atakuję zacisk. Nogami do przodu i na plecach. Za zaciskiem kilkumetrowa pochyłość.
Idąc korytarzem.
Pani speleolog w akcji.
Polewy.
Autofotka w skalnej ramce.
Końcowe, wygładzone partie korytarza.
Wracamy - panie przodem.
Na powierzchnię wychodzę trzymetrowym kominem.
Nad kominem jaskini.
Dzień długi, więc można pomyśleć o kolejnych miejscach do zwiedzania tym bardziej, że licznik wskazuje dopiero 30km i nogi chcą kręcić. Dzisiaj rower uzbroiłem w terenowe opony co bardzo przydało się na piaszczystych, zakorzenionych i kamienistych leśnych dróżkach, ale i głośny szum gum na asfalcie jest miłą melodią dla ucha. Wybór pada na Smoleń z malowniczymi ruinami zamku.
Teraz Pilica z pałacem, fortyfikacjami i aleją wielogatunkową.
Niestety tu wyczerpały się baterie. Dobrze, że tylko w aparacie. Bierzemy kierunek na Zawiercie, na stację kolejową. Po drodze na odpuście pod kościołem w Gieble zakupuję na straganie niegdysiejsze dopalacze czyli obwarzanki. Smak dzieciństwa. Bo to raz mama kupowała nam je abyśmy mieli siłę wrócić do domu z kościoła?
Nanizane na nitkę i przedzielone kolorowymi kokardkami z bibuły, smakują jak dawniej. Jeden dla Iwony, drugi dla mnie, sprawiedliwie. Po dwa znikają na kolejnych postojach. Reszta przepisowo dynda na szyi.
Przed nami gromadzą się ciemne chmury. Myszków (błąd w nawigacji i z Zawiercia zrobił się Myszków) wita nas burzą.
wpis anwi
Proszę wycieczki...
-
DST
190.00km
-
Teren
30.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tu się buduje a tu się wali, proszę wycieczki jedziemy dali.
Kolejny raz Anwi podrzuca temat wyjazdu. Wprawiony w organizowaniu wycieczek Bugs zaproponował na forum prawie 70 kilometrową wycieczkę krajoznawczą między Olesnem a Kluczborkiem.
Mama nie dała na pociąg więc kręcę raźno od piątej rano na zbiórkę, na godz 7:00 przed dworcem PKP w Oleśnie. Pomyślałem, że skoro dojazd pociągiem zająłby mi prawie tyle samo czasu co rowerem więc więcej radochy zrobi mi ranna, 60 kilometrowa czasówka. Jak pomyślałem tak też i zrobiłem. Potem zostało tylko poddać się owczemu pędowi wycieczki, rozglądać się gdzie i co się buduje, gdzie i co stoi lub się wali a jak nadworny fotograf pozwoli sfocić coś kupa mięci. Bugs robi za przewodnika, ma wszystko obcykane a dla urozmaicenia połowę trasy prowadzi terenem.
O boże ileż tu kościołów. Prawie każda mieścina ma swój drewniany a co niektóre dorobiły się drugiego, murowanego, postawionego obok.
Jako, że to sobota w każdym kościółku grafikowe sprzątanie. Trochę przeszkadzamy paniom wywijającym miotłami i ścierkami ale zajrzeć tu i tam to nasza misja.
Wachów - kościółek drewniany.
Wędrynia - pałac w restauracji.
Wędrynia - budynki przypałacowe (1903r)
Wędrynia - kościółek z za płotu.
Sprzęt ppoż.
Bugs robi za przewodnika.
Lasowice Małe - kościół ewangelicki.
Pic na wodę, fotomontaż.
Chocianowice - w głębi za drzewami kościół murowany.
Bogdańczowice - pałac (obecnie internat).
Stare Olesno - jeziorko z plażą.
Olesno - kościół drewniany z 1444r.
a za ołtarzem pamiątkowa, zabudowana,czcigodna sosna.
Reperkusje - czyli jak MuNKi zaburzają percepcję.
-
DST
40.00km
-
Teren
1.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie wiem jak uWas ale coś dziwnego dzieje się od dwóch dni z moim organizmem.
Fakt, otrzymał sporą dawkę uderzeniową świeżego, górskiego powietrza, przyjął
ponad plan kilka tysięcy kilocalorii po spaleniu kilkunastu porcji bigosu, wstrząsowo uaktywnił uśpione, szare komórki. Źle w dzień, źle i w nocy. Komp na okrągło włączony. Podglądam blogi starych i nowych znajomych w stresie abym nikogo nie pominął w komentarzach, abym nie pomylił Iwonki z Iloną, Autochtona z Funio, Robda z Czechem. Wiśta wio, łatwo powiedzieć. Okres szkolnej aktywności umysłowej mam już dawno za sobą a tu nowy test i to na oczach psorki matematyki i psora fizyki. A ułatwień nie było zbyt wiele. Krzyśka od razu zapamiętałem bo imiennik. Angelino - pisz wymaluj jak na awatarze więc tu poszło gładko (chociaż bez kasku inaczej go sobie wyobrażałem). Kuba – Krakus ale z częstochowskim korzeniem, to łatwo sobie skojarzyć. Ale były i zmyłki. Na początku doliczyłem się czterech bikerek. To Shem wprowadził mnie w błąd gdy razem z anwi podziwialiśmy śliczną, długą kitę włosów wystającą spod kasku kolarza jadącego w peletonie przed nami.
Najgorzej w dzień bo i długi i upalny. To, że organizm dopomina się kolejnej porcji bigosu to już normalka. Dobrze, że Ela przewidziała wszystko i zaopatrzyła mnie w kilka porcji na drogę. Sięgam teraz po niego i zmniejszam kolejne dawki licząc, że głód bigosowy przejdzie. Nogi wiotczeją czekając na kolejną górę lub choćby przełęcz a tu nic. Opuszki palców miękną nie czując strun. Oczy błądzą szukając sinej dali w miejskim blokowisku.
W domu, w pracy, w kolejce po jaja, wszędzie myślę o kolorowym peletoniku bikestatowiczów prowadzonym przez Elę a zamykanym przez Piotra. Płynie ci on górskimi, asfaltowymi dróżkami jak rodzinne stadko łabędzi po szarej tafli jeziora. Już wpadam w błogi nastrój gdy nagle wracają mocniejsze akcenty z walącymi piorunami i jakbym widział jeźdźców burzy na swych ukochanych i wiernych rumakach nie zważających na mokre majtki i skarpetki. I słyszę jak znajomy głos (to na pewno Shem) po przyjacielsku upomina mnie „Krzychu ach Krzychu ty nie chodź na podwórze bo na podwórzu jest woda a ciebie, ciebie mi szkoda”. Rozglądam się a tu tylko lekki, przelotny deszczyk. Wracam do domu z jajami a gdy nieopatrznie spoglądam na medal za zdobycie Żaru podświadomie sięgam po rower i na dwór. Kuba Krakus (Ten to w życiu się naglebał) pewnikiem powiedziałby „na pole”. Oj nagrabiłem sobie. Teraz za to muszę odpokutować. Odpuszczam sobie np. wszystkie ciasta. Po co kupować jak i tak żadne z nich nie dorówna ciastu Ilony. Kurde, z tym ciastem to dałem plamę. Zdążyłem zjeść tylko jeden, jedyny kawał zanim zorientowałem się że zabrakło. Gdzież moja czujność. Trzeba będzie to nadrobić na kolejnym MuNK`u.
Ilonko weź poprawkę na kilku z nas. To nieprawda, że ze słodkich rzeczy najbardziej lubimy bigos.
I tak, siedząc przy stole czuję jak łasi się do mnie i ociera o nogi Gero. Daje znać, że jako współgospodarz czuwa nad wszystkim. Ale i pobawić się chce razem z nami. Wreszcie północ. Zasypiam. Oczami wyobraźni widzę falującą Elę i słyszę jej słodki wokal. Ale krótko, zbyt krótko bo pojawia się Piotr, który z żółwia przeobraża się w szalonego demona, pędzącego w strugach deszczu i wyrzucającego spod kół strugi wody prosto na mnie. Budzę się. Radio gra, deszcz wali o parapet.
Następnym razem nie zapomnijcie strojów gimnastycznych.
MuNK - wg Wikipedii - dwudniowy, bikestatsowy meeting u Niezależnych Krokodyli w ich królestwie, Kobiernicach, mający w sobie zarówno elementy iście turystyczne jak i iście sportowe, degustacje mogące przeradzać się w obżarstwo, oraz permanentne wykłady prowadzone przez najlepszych profesorów z katedry rowerystyki.
Pozwoliłem sobie dać króciutką zmianę. Oby raz mam ich na kole.
Przłęcz Beskidek - tu mi 5 razy odbiło.
Sama matka natura układa nutki piosenek. Jaka to melodia?
Zrowerowane grono nauczycielskie nad kaskadami Rzyczanki. Ela i Jacek.
A to okulary przemyć, a to spoconą twarz obmyć.
Wysoko postawiona ekipa poszukiwawcza w oczekiwaniu na zasięg.
Żar, gar, czar - czyli jak niradhara i Kajman zorganizowali I Meeting u Niezależnych Krokodyli.
-
DST
40.00km
-
Teren
5.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Mały kredyt hipoteczny, betoniarka do wymieszania 1m3 bigosu, dzienna produkcja chleba z pobliskiej piekarni i mięs z zaprzyjaźnionej jatki, krzynka piwa na osobę, cała sklepowa dostawa serka twarogowego na śniadanie, wariacje pogodowe (od upału po gradobicie), efekty pirotechniczne (piorun walnął w chałupę 10m od nas a na nas posypały się odłamki tynku), współpraca projektantów Mennicy Polskiej przy wykonaniu pamiątkowych medali, pokazowe uruchomienie trzeciego bloku elektrowni sterowane z Warszawy, autokonsultacje z najlepszymi w Polsce organizatorami imprez masowych… to prawdopodobnie tylko niektóre tajniki, dzięki którymi nasza Ela i nasz Piotr wyczarowali dwudniowy, wieloetapowy meeting dla bikestatsowiczów. Pomysł, oprawa, realizacja godne mistrzów. I ja tam byłem, jeździłem, jadłem, śpiewałem i piłem.
Czar miejsca, czar gospodarzy.
Żar lejący się z nieba i żar ich serc. Nawet góra Żar.
Gar a dokładnie dwa garokotły królewskiego bigosu.
Tego wszystkiego zasmakowali również moi przemili, starzy i nowi znajomi z BS:
Angelino, Anwi, Autochton, Czecho,
Funio z synem, Ilona, Janusz507, Krzysio32, Marusia, ProjektKamczatka, Rafaello, Robd, Shem, Yacek
i Kuba mający status kandydata na Bikestatowicza.
Dzisiaj gdy kurtyna już opadła i częściowo nadrobiłem brak snu mam coś w rodzaju moralnego kaca. Wybaczcie jednak, nie bijcie. Nie mogłem się oprzeć pokusie spałaszowania kilkunastu (sic!) porcji bigosu (to za tych co nie byli), zainicjowaniu ucieczki na Żar (Elu, wjechałem w 31min i 14 sek - wiem, że czeka mnie srogi rewanż Kuby z Andrychowa], wydzieraniu anwi aparatu do focenia (to przez te Wasze, cholernie piękne okolice). Teraz dopiero uświadamiam sobie że pomysł policzenia uczestników meetingu przy ognisku przez podzielenie nóg stonogi przez cztery był bardzo ryzykowny . Całe szczęście, że głową stonogi był Kuba i nie pozwolił stonodze zwalić się w ognisko. Albo współczesna wersja skoku przez ciupagę - Kajman poświęcił swój pagaj a mogło być różnie po sześciu browcach. Przepraszam za niedostrojoną gitarę. Na szczęście Twój wspaniały wokal Elu niósł się od zapory do zapory, od góry po górę i był odporny na moje pogrywanie. Albo gimnastyka poranna. Wiedziałem, że poprowadziłem ją o 5 min za długo. Minutka dla tak rozgrzanych ogniskiem uczestników by wystarczyła. A ja głupi myślałem, że ćwiczycie codziennie a nie tylko ten rower i rower. Weźmy np takiego Kajmana. Taka niby cicha woda, taki niby żółwik a trzeba go było widzieć jak czterdziestką popyla w strugach deszczu. Ledwo nadążyłem za nim. Nie wspomnę o Kubie. Widziałem jego harce na kamienistym zjeździe i poczułem się taki malutki.
I tak by można o każdym ale nie wypada każdego obsmarować. Ta urodziwa, tamta przemiła, ten macho, tamten zgrywus. Kurde jak to fajnie widzieć tyle plusów u tych z którymi się tańczy. Zatańczmy razem jeszcze raz.
Dzięki Elu, dzięki Piotrze. Szliście w pierwszej parze i tak powinno zostać.
To dzięki niej. Nie zawiodła. Przy zbiorniku na górze Żar.
Jak zapamiętać ich imiona?
Najpierw nad Żar, na Kiczerę po widoki na oklice Jeziora Międzybrodzkiego i
na zbiornik na Żarze.
Medal za zdobycie góry Żar.
Ci w barze na Żarze to my z BS kolarze.
Tygodniowa wiązanka melodii rowerowych
-
DST
52.00km
-
Teren
16.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Praca, urzędy, sklepy, sauna, znajomi.