krzara prowadzi tutaj blog rowerowy

krzara

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:723.00 km (w terenie 91.00 km; 12.59%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:80.33 km
Więcej statystyk

Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych

Sobota, 30 kwietnia 2011 | dodano: 30.04.2011

- 2 x praca
- sauna
- 62 Częstochowska Masa
- na naradę



Niech żyje wolność, wolność i swoboda!

Wtorek, 26 kwietnia 2011 | dodano: 26.04.2011

Zbliża się południe. Co ja tu jeszcze robię? Wsiadam na rower żeby rodzinka trochę odpoczęła ode mnie. Wielki Tydzień i pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych rodzinnie, do bólu. Za to w drugi dzień Świąt wybieram wolność, wolność i swobodę. Niby szkoda kolejnego, wspaniałego obiadu i pewnikiem słodkiego pod i poobiadku. Zwycięża jednak rower i nieznane. Zakreślam rowerem kółka na deptaku, jedno po drugim i nie mam pomysłu na wycieczkę. Pogodynka zapowiadała deszcz i burze. Gdzie uderzyć? To bardzo ważny moment bo od obranego kierunku zależeć będzie ciąg czekających nas przypadkowych zdarzeń. A chciało by się żeby były fajne.
A może wykręcić jakąś mini orbitę wokół Czewki? Tak, żeby nie oddalać się za daleko od domu?
Jeszcze jedno kółko na deptaku, i jeszcze jedno. Wszystkie cztery strony świata kuszą.
Takie Krakusy to mają fajnie. Planty, bulwary nadwiślane. A ja?! Dla mnie Wisłą jest Warta więc może by tak wzdłuż niej? My, medaliki mamy zawsze pewny, sprawdzony plan awaryjny. Oczywiście jest nim Olsztyn. Olsztyn to historia, zamek, skałki, lasy, teren lub asfalt do wyboru, bar leśny, wiele wariantów dojazdu, Mekka częstochowskich bikerów. Jedna z dróg wyjazdowych na Olsztyn prowadzi wzdłuż koryta Warty. No to na Wartostradę. Coś się z tego musi urodzić.
Jakież miłe zaskoczenie. Siedem kilometrów świetnie utwardzonej ścieżki na wałach Warty. I ja do tej pory nie jechałem tymi bulwarami!? Jak to jest możliwe. Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie. Jak słusznie mawiał Wincenty Pol.
Nadworny fotograf nie zabrał sprzętu więc będzie łyso, bez fotek. Nie pokażę Wam jak na zbiorniku huty modelarze puszczali swoje sterowane radiem żaglówki. Nie zobaczycie starych, ślepych koryt Warty. Nie zachwycicie się leśnym, rowerowym szlakiem dębowcówki. Musicie sami sobie wyobrazić nową, szeroką ścieżkę rowerową od Żarek do Myszkowa. Nie mówiąc o przyrodzie, która na każdym kroku chwali się młodą zielenią listków i paletą kolorów wiosennych kwiatów.
To wszystko nam uciekło, nie zostało zarejestrowane czyli musimy tu jeszcze wrócić.
Wjeżdżając do Myszkowa przypomniałem sobie ciągle ponawiane zaproszenie, do mieszkających tu przyjaciół-nowożeńców Moniki i Damiana. Trochę zaskoczeni ugościli czym chata bogata. A że to święta więc było smacznie i suto. Po takim bufecie to i sił na powrót starczyło.


Monika i Damian



Tygodniowa wiązanka rowerowych melodii

Niedziela, 24 kwietnia 2011 | dodano: 24.04.2011

Wielki Tydzień pracowicie i codziennie na rowerze.

Życzę moim przyjaciołom bikerom radości Świąt Wielkanocnych.



Wytyczanie Tera Orbity - (cz I) Ostrołęka - Lelów

Niedziela, 17 kwietnia 2011 | dodano: 17.04.2011

Panie i Panowie.

Tradycyjnie na Św. Krzysztofa rusza kolejna, trzecia już edycja Częstochowskich Rowerowych Orbit.
Zaczynaliśmy w 2009 roku od 200 kilometrowej Mega Orbity, którą ukończyło 7 osób.
W 2010r walczyliśmy na 300 kilometrowej Giga Orbicie ukończonej przez 10 osób.
W tym roku, razem z Anwi proponujemy wszystkim chętnym zmierzyć się z 400 kilometrową Tera Orbitą.
Zadanie trudne i czy, a jeśli tak, to przez kogo wykonalne?
Ideą naszych Orbit jest próba pokonania na góralu (można i na tracku i na szosówce) w ciągu 24 godzin wyznaczonej trasy orbity a przy okazji zaproponowanie wszystkim chętnym bikerom przyłączenie się do wspólnego, choćby częściowego krążenia po orbicie.
Zwiększając dystans do 400 km podnieśliśmy promień Orbity do 45 km. Poprowadziliśmy ją w całości asfaltowymi, drugorzędnymi drogami. I tak jak w poprzednich edycjach orbitowanie zaczynamy na północ od Częstochowy ale wyżej bo w Ostrołęce i kierujemy się na wschód.
W dniu dzisiejszym wybraliśmy się na sprawdzenie pierwszego, zaplanowanego odcinka TO: Częstochowa – Ostrołęka – Lelów.
Poniżej podaję, na którym kilometrze mijamy daną miejscowość:
- 0 km - Częstochowa (start spod Energetyka)
- 45 km – Ostrołęka (zaczynamy orbitowanie)
- 61 km – Kleszczów (przystanek na tarasie widokowym kopalni odkrywkowej)
- 78 km – Gomunice (przecinamy pod wiaduktem trasę”1”)
- 92 km – Kodrąb (stacja benzynowa)
- 115 km – Żytno
- 137 km - Koniecpol
- 150 km – Lelów (posiłek)
Miłym zaskoczeniem jest świetny, nowiutki asfalt na drodze między Gomunicami a Żytnem. A więc 40 km dobrej jazdy. Pozostałe drogi nie były najgorsze. Po tych pierwszych 150 km proponujemy zatrzymać się na konkretny, wcześniej zamówiony posiłek - śniadanie w restauracji na rynku w Lelowie. Pół godzinny pobyt w Lelowie i w drogę.

I jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa. Nie minie nas jazda nocna. Dlatego obowiązkowo należy zadbać o dobre, tylnie i przednie oświetlenie.
Dla osób, które chciałyby zmierzyć się z samą orbitą tj. dystansem 310 km (bez dojazdu na rowerze do Ostrołęki i bez powrotu z Ostrołęki proponujemy start w Ostrołęce. Dwie godziny później po starcie z Częstochowy i dołączenie do grupy częstochowskiej. A do Ostrołęki dojechać samochodami i zostawić je na stacji benzynowej.
Można też dołączyć do nas w Lelowie. Po prostu w każdym punkcie orbity wskoczyć i wyskoczyć.

Miłego kręcenia.
cdn

PS
Otwieram temat „Tera Orbita” na Częstochowskim Forum Rowerowym.


Patron naszych Orbit - figurka Św. Krzysztofa w Cykarzewie


Początek Orbity - Ostro...łęka


Krzyżówka w Ostrołęce ze stacją benzynową (24h)



W zasadzie na TO będziemy trzymać się asfaltu ale zahaczymy też o najlepsze ścieżki rowerowe w kraju. Oczywiście w najbogatszej gminie w kraju - w Gminie Kleszczów.


Z tarasu widokowego na odkrywkę i elektrownię w Bełchatowie.


Na tyłach restauracji Lelowianka.


Noc wygoni, noc przygoni tylko zamiast tych kwiatów będą już owoce.



Zabawa w speleologów - Jaskinia Trzebniowska

Niedziela, 10 kwietnia 2011 | dodano: 11.04.2011

Przekomarzam się z Anwi czy jedziemy na Górę Bukowiec czy na Górę Bukowie.
Ja jestem za tym pierwszym bo z c łatwiej mi się wymawia. Ona za tym drugim bo tak podają mapy i poprawia mnie. Anwi jest perfekcjonistką w sprawach nazw własnych, walczy z moimi, niefrasobliwymi przeinaczeniami. Ja nie przywiązuję do tego większej wagi, z grubsza bacząc by nie pochrzanić czy np. dany dworek należał do Krasickich, Krasińskich czy Kraszewskich. Na szczęście w dobie internetu można szybko zweryfikować prawidłowość nazwy i czasami uniknąć wpadki. Ba, każdy z nas może nawet zabłysnąć wyczytaną wiedzą. Ale czy Internet zawsze prawdę ci powie?
Urzekły nas fotki jeziorek w Jaskini Trzebniowskiej, jaskini w zasięgu naszych rowerowo-speleologicznych możliwości. W spenetrowanych przez nas dziewięciu jurajskich jaskiniach nie napotkaliśmy na podobne zjawiska dlatego chcieliśmy je zobaczyć na własne oczy, sfocić, a jak się da to i sforsować.
Do Trzebniowa asfaltem, dalej zalesionym, górzystym terenem. Pierwsza niespodzianka. Napotykamy duże schronisko pod wapienną skałą w okolicach góry Walasówka.

Dalej kierujemy się na południowy wschód wypatrując góry z krzyżem.
Nasze plany napotykały jednak dzisiaj same przeciwności. Były momenty, że wątpiliśmy w choćby ich częściową realizację. Ja z ołowianymi nogami po wczorajszych harcach na Biegu Częstochowskim. Zimno i wiatr – upierdliwa para dokuczająca od paru dni. Góra B. kryjąca swoje uroki wraz z jaskinią w leśnym gąszczu z kolczastymi krzewami tarniny i jeżyn. Piękno wokoło ale cóż z tego. Ścieżki pozarastane, miejscami nie do pokonania nawet z buta.
Tylko myśl o podziemnych jeziorkach pcha nas uporczywie choć z różnym skutkiem pod górę. Rowery musiały zostać na dole w krzakach. Napieramy z plecakami szukając jakiegokolwiek możliwego wejścia. A gdy to się udaje przypłacając podartymi kurtkami, pojawiają się kolejne schody. Szczyt z krzyżem pustelniczym jest


ale namierzenie otworu jaskini pod jednym z wielu zarośniętych ostańców staje się problemem. Na szczęście co się nie udało od wschodu, powiodło się od zachodu.
Wielgaśny otwór jaskini ze śladami małego ogniska przed wejściem zostaje zlokalizowany.


Mając jak zwykle naszkicowany plan jaskini

zagłębiamy się na pewniaka w jej czeluście. Widać nie jesteśmy za mocni w jaskiniowej kartografii bo namierzenie korytarzy, wydałoby się oczywistych sprawia nam trudność. Jest kilka odgałęzień na lewo i na prawo ale już nie raz przekonaliśmy się, że przy takiej różnorodności form skalnych łatwo przeoczyć mały, boczny otwór prowadzący do kolejnych partii jaskini. Anwi jak zwykle w odwodzie, ja na zwiadach z przodu. Dopiero po upewnieniu się, że kolejne przejście czy komora jest w zasięgu Anwi, nadciągają odwody. Razem podziwiamy, focimy i szukamy charakterystycznych form jaskiniowych. Najcenniejszym łupem są zawsze nowe dla nas odkrycia. Tak było i tym razem.

Półmetrowa bryła przezroczystych kryształów kalcytu na ścianie korytarza jaskini.


Parka przytulonych do siebie nietoperzy.


No i oczywiście oczekiwane jeziorka a w zasadzie jak się okazało oczka wodne na tarasach wąskiego korytarza.


Faktycznie stwarzają bajkową scenerię z muzyką pojedynczych kropel kapiących ze stalagmitów i uderzających o taflę stojącej wody. Wciśnięci w ciasny korytarz, zamieramy na kuckach w bezruchu by wsłuchać się w nieregularny plusk kropel.
I nieważne, że to czego oczekiwaliśmy totalnie rozmija się z rzeczywistością. Miało być duże. Jednak nie o wielkość chodzi. Piękno form jaskiniowych, nieosiągalne i niewyobrażalne drepcącym po ziemi potwierdza wszechmoc stwórcy. Uświadamiam sobie, że tylko w maleńkiej cząstce, mimo dużej aktywności dane nam jest poznać jego dzieła.
Opuszczamy korytarz z jeziorkami i kierując się do otworu rozglądamy się w poszukiwaniu przejścia do jeszcze jednej komory.


Bardzo ślisko, miejscami stromo.
Tylko jedno miejsce, mały otwór w najniższym punkcie jaskini mogłoby być tym przełazem. Nie dość, że cholernie mały to jeszcze o mokrym, gliniastym podłożu. Perspektywa pełzania po czymś takim nie zachęca do penetrowania. Nie mamy spodni na zmianę. Jednak zwycięża chęć sprawdzenia przełazu i tego co się za nim znajduje. Kto wie kiedy wrócimy tu następny raz?
Głowa przechodzi ale bez kasku. W świetle latarki trzymanej w ręku widać, że przełaz ma około 3 metrów i prowadzi do większej komory. Udało się. Jestem w komorze. Namawiam Anwi na pokonanie tego ciasnego, trudnego przejścia. Wspaniale. Zaliczone. W nagrodę kolejne nieoglądane dotąd formy –


pola ryżowe, jakby zastygły, dwumetrowy, szeroki strumień wysypującego się ryżu.

Podmoczeni i upaćkani gliną wydostajemy się na zewnątrz jaskini. Wiatr wysuszy, ruch wykruszy.


Ku wyjściu.
Ale jak tu trafić do rowerów?



Uciekający cel - 3 Bieg Częstochowski

Sobota, 9 kwietnia 2011 | dodano: 09.04.2011

Spieczone ale uśmiechnięte usta wołają pić! Zabawa skończona. Plan wykonany. 1:18:02 i wspaniałe, przedostatnie miejsce w stawce 794 biegaczy, którzy ukończyli 3 Bieg Częstochowski. Przecież o to właśnie chodziło. To było moje marzenie. Zadanie postawione rok temu, przed startem w drugiej edycji biegu.
wpis z 2 Biegu Wtedy czarci plan pacemakera nie powiódł się. Pilotować na rowerze czołówkę biegaczy przez 10 km a potem uderzyć z buta i dogonić ogon biegu mieszcząc się na mecie w limicie czasu 1:20. Słałem modlitwy spod wieży Jasnogórskiej o spełnienie diabelskiego planu. O zdrowie, o siły, o jak najlepszy czas zwycięzcy, ale i o obecność tych, może najsłabszych, za to najambitniejszych, zamykających bieg. Im lepszy czas wykręci zwycięzca i im wolniej będzie biegł ostatni tym mniej będę miał do gonienia i tym większa szansa na sukces. Matematyka mówiła, że to niemożliwe. Serce podpowiadało co innego. Nie odpuszczaj, walcz. Walcząc, przegrywasz czasami. Gdy nie walczysz, przegrywasz zawsze.



Realia sobotniego biegu nie napawały optymizmem. Nieprzespana noc, lekka gorączka, szalejąca od dwóch dni wichura, zimno niesione północnym wiatrem i deszcz utrudniały dobry wynik. Świetna obsada biegu na czele z mistrzem Polski Radosławem Kłeczkiem, utytuowanym Kenijczykiem Boniface Nduva i bardzo silnym Rosjaninem Dimitrem Czatkinem poprawiały moje słabe notowania. Oj, będzie bolało.
Bieg był rozgrywany na chipach mocowanych do kostki zawodnika. To spowodowało, że należało wymyślić jakiś myk do mojego elektronicznego odczytu. I tu przyszła mi z pomocą nieoceniona Anwi. Podczas gdy ja ustawiony byłem 15m przed zawodnikami stojącymi na linii startu (bez możliwości elektronicznego odczytu startu, ona miała za zadanie przejść po starcie pod bramką jako ostatni zawodnik by piknął mój numer. Kolejne zadanie, które czekało na Anwi to błyskawiczne założenie mi chipa na kostkę po przekroczeniu mety na rowerze czyli po doprowadzeniu zwycięzcy.
No i punktualnie o 14:00 zaczęło się.



Faworyci od startu obejmują prowadzenie. Za nimi ośmiuset osobowy, barwny peleton. Forsujemy długi podbieg między parkami. Szczyt Jasnogórski wita nas mrożącym deszczem.
Przejmujące zimno. Chyba mnie na rowerze i murzynowi dokucza najbardziej. Na kolejnym podbiegu odpada Rosjanin. Bieg Kenijczyka to poezja. Biegnie ramię w ramię z Kłeczkiem.


Postawili na współpracę w tych trudnych warunkach. Polak ma swoich na trasie. Podają mu międzyczasy i doradzają rozgrywkę taktyczną.
Sytuacja staje się klarowna. Przewaga uciekającej dwójki rośnie. Tylko, który z nich wygra. Pod koniec drugiego okrążenia dochodzimy ogon biegu.



Zaczyna się dublowanie zawodników. Ostrzegam wszystkich by ustąpili miejsca czołówce.


Dublowanie w Alejach.

Czy mimo niesprzyjających warunków padnie rekord trasy?
Ostatnie 100m. Polak przyspiesza i odchodzi Kenijczykowi.

Zwycięzca - Radosław Kłeczek (30:55) - brakło 14 sek do pobicia rekordu trasy

W rejonie mety robi się ciasno. Prawa strona dla kończących bieg. Lewa dla tych co zaczynają drugie okrążenie i dla mnie. Za dmuchanym banerem mety dostrzegam Anwi stojącą w umówionym miejscu. Rzut roweru, zdjęcie kasku i okularów. Opaska z chipem w sekundzie pojawia się na kostce. I w długą! Pięć kilometrów wyprzedzania przy dopingu wspaniałych kolegów z klubu Zabiegani Częstochowa, którzy obstawiają trasę biegu i znają mój plan.


Pod górę.


Z górki.

Na końcówce mojego pierwszego okrążenia walczę łeb w łeb z Jurkiem (Nr 223).

Twardy, odwieczny rywal. On kończy a ja rozpocznę drugie okrążenie. Nie dał się wyprzedzić.



W głowie ciągle siedzi jedno pytanie - jak daleko przede mną może być uciekający cel, ogon biegu?


Ostro zaczynam drugą pętelkę.

Za każdym zakrętem wypatruję w dali migającego koguta policyjnego auta i sylwetki kumpla rowerzysty zamykających bieg. Na próżno.
Obstawa usuwa już barierki ustawione wzdłuż trasy biegu ale dalej podgrzewa mnie do walki. Ktoś krzyczy, że trzy minuty temu minął koniec. Pozostało jeszcze 2.5km. Długi podbieg ul. Wyszyńskiego z tyłu klasztoru. Siły są ale czy czasu starczy? Kolejna informacja, że jak dołożę to na ul 7 Kamienic zobaczę ogon biegu. Napieram mocniej. Teraz cały czas z górki. Jest!!! W dole ulicy, przed skrzyżowaniem migocze kogut policyjny. To jakieś 500m. Dokładam długimi susami. Na szczęście nie puszczono jeszcze ulicznego ruchu. Coraz bliżej sylwetka ostatniego biegacza. Krępy, starszy gościu walczy na ostatnim kilometrze. Nie wiem jaki będę miał czas ale uciekający cel dorwany.



Gratuluję wytrwałości mijanemu zawodnikowi. Przez chwilę biegniemy razem. Ostatnie 600 metrów. Wpadam w Aleje. Głośna muzyka i spiker podający numery wbiegających, ostatnich zawodników. Jest dobrze. Nie będzie obciachu. Kumpel z Zabieganych towarzyszy mi na końcówce.



Meta czeka na mnie. Dwie minuty przed limitem. Jest gorący doping, jest pamiątkowy, trzeci medal, będą wspomnienia.


Miejsce - 793 (na 794)
czas - 1:18:02 (ale w limicie 1:20)



Tygodniowa, wiązanka melodii rowerowych

Piątek, 8 kwietnia 2011 | dodano: 14.04.2011

Tydzień pod znakiem szykowania maszyny do Biegu Częstochowskiego.
Syn poratował mnie tylnym kołem od swojego pierwszego górala - Kellys`a.
Kumpel, mechanik przełożył kasetę. Przydaje się też rower Anwi. Jakoś to wszystko, włącznie z pracą i sauną trzeba ogarnąć.



Przejażdżka na kucyku

Niedziela, 3 kwietnia 2011 | dodano: 03.04.2011

Wycieczka z góry skazana była na totalną klapę. Cóż z tego, że d… będzie mieć wygodnie na żelowej kanapie gdy nóg nie da się wyprostować i kolana walić będą o brodę. Sztyca wyciągnięta 5cm po za minimum, tyłek cały czas na końcu siodełka jak na zjeździe. Dla mnie rower na ramie 17,5 to po prostu kucyk. Żeby nie wyjść na idiotę należało omijać dziś główne szlaki rowerowe i udawać staruszków jadących do kościoła. I tak też kombinuję. Nie jest to trudne bo anwi wyjątkowo dzisiaj zapragnęła upajać się wiosną, promować ją na siłę szukając kwitnących zielsk . Tak więc dwoje , w tym jeden emeryt na kucyku ruszyło w południe po za miasto.
Adekwatnie do posiadanego a uczynnie pożyczonego od anwi sprzętu pogodziłem się z mającym wieczorem nastąpić niezbyt atrakcyjnym wpisem na BSie mówiącym o może dwudziestokilometrowym dystansie.
Należy również wspomnieć o udanej próbie uruchomienia przed samym wyjazdem przedniej, zapieczonej przerzutki kucyka. I może to właśnie wywołało we mnie iskierkę nadziei na cud jazdy. Jeśli kucyk sprawny to może się i rozbryka. Z reguły jestem niepoprawnym optymistą więc i tym razem zacząłem ubarwiać szarą rzeczywistość a przez cały czas wycieczki doceniać mozół wcale nie syzyfowych prac innych boskich stworzeń.
Dajmy na to taki hodowca ryb. Od ikry do wędzonego pstrąga droga daleka, oj daleka ale to dzięki smacznym efektom jego wytrwałej pracy znów znaleźliśmy się w Sygontce na rybce.



Albo taki lekarz - dzięcioł. Ileż to razy musi się nastukać żeby coś tam odłupać i dzióbnąć. O, właśnie zwiał mi ale i tak zdjąłem go zoomem na czubku drzewa.



Skutecznie, mozolnie drąży woda. Rzeźbi niezliczone, niepowtarzalne formy wapienne. Choćby tu w kamieniołomie w Juliance.



Kolejny, wielki i do tego niewidzialny pracuś - wiatr. Potrafi tak wiać cały dzień i to często na przekór bikerom. Tu akurat przyłapałem go jak pracuje na czarno.



Pod koniec wycieczki jestem pod wielkim wrażeniem zawziętości bobrów. Siekierą trudno podciąć potężne drzewo a one nie zrażają się i podgryzają małymi ząbkami do skutku.



Pomyślałem, to może i mnie jak nie poddam się i popracuję uda się dokręcić do setki. A gdy z górek kucyk pędził kilkakrotnie dobrze ponad sześćdziesiątką poczułem, że faktycznie ma coś z rumaka. To dlatego Anwi go tak lubi i nie poszedł w odstawkę. Oj posłuży jej jeszcze nie raz.



Test Coopera

Sobota, 2 kwietnia 2011 | dodano: 02.04.2011

Test Coopera to 12-minutowa próba wysiłkowa. Uczestnicy starają się pokonać jak najdłuższy dystans po bieżni stadionu.



Świetny sprawdzian. Zakładałem plan minimum 2400m. Wybiegałem 2700. Czy za rok będzie gorzej?

PS
Rower pożyczony od anwi.