krzara prowadzi tutaj blog rowerowy

krzara

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2009

Dystans całkowity:350.00 km (w terenie 125.00 km; 35.71%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:43.75 km
Więcej statystyk

VI LO (2)

Poniedziałek, 30 listopada 2009 | dodano: 01.12.2009

Wróciłem z gwoździem centralnie wbitym w oponę. Czyżbym miał "przyjaciela"?


Cotygodniowe, dwugodzinne zajęcia na sali gimnastycznej.



"Nieudana" wycieczka

Niedziela, 29 listopada 2009 | dodano: 29.11.2009

Znowu nie było mi dane rozkoszować się urokami niedzielnego poranka. Książką w łóżku, półgodzinną gimnastyką na dywanie, normalnym śniadaniem o dziesiątej. Nic z tego. A ponieważ nie dostrzegałem jeszcze w sobie wyraźnych oznak zmęczenia materiału przedłużonym sezonem rowerowym więc wsiadłem na rower. Dokąd? To się dopiero okaże. Spokojna głowa. Już tam Anwi coś wymyśli.
Póki co zastaję ją jak zwykle punktualną, promienną przy wiacie na przystanku tramwajowym z rozłożoną mapą Partnerstwo Północnej Jury.
Aha, czyli kolejne nici z mojego ulubionego, czerwonego rowerowego. Okazuje się że studiując mapę wypatrzyła nie przejechane przez nas, rokadowe ścieżki i drogi między korytem Warty a główną asfaltową na Mstów.
Czyli mamy zabawić się w Bliskich Odkrywców i przetestować nowy wyjazd z Częstochowy w kierunku Mstowa.
Drugim zadaniem ma być górski trening w okolicach Mstowskich Stodół. Trzecim, sprawdzenie czy są jeszcze jabłka.
Widzę że trzyma się to kupy. Są elementy sportowe a więc do dzieła.
Na wspólną przejażdżkę proponuję również namówić znajomą Julię.


Werona.

Podjeżdżam pod jej balkon ale okazuje się że ona już tutaj nie mieszka. Widać wyprowadziła się i to dosyć dawno. Szkoda.
Częstochowa i Aniołów pomału zostają za nami. Nawigujemy tak aby nie zbliżać się ani do Warty, ani do głównej w Jaskrowie. Przebijamy się przez Jaskrowskie pola, łąki, laski i górki obfitujące w ulubione przez górale błota. Za lasem jakaś willowa dzielnica. Psy ujadają na każdej posesji, potężne ozdobne ogrodzenia, oczka wodne, wypasione bryki przed megawillami.
Pani Basiu, Kochana sąsiadko! Co pani tu robi?!


Naście km od bloku spotykam swoją przemiłą sąsiadkę z parteru.

Wyjaśnia się że tu mieszka jej córka do której przyjeżdża co tydzień. Oczywiście zaproszenie na herbatkę. Niestety po minie Anwi widać że nie czas na ciasteczka. A ja dałbym się skusić. Bądź co bądź niecodzienne spotkanie a stodoły mogą poczekać. Ledwie doprosiłem się wspólnego zdjęcia z Panią Basią. Spytałem o drogę i w tą drogę.


I znowu górka, zjazd, górka, zjazd.

A wokoło Jura. Jura brzydka. A w ogóle to bezkrólewie. Złota Polska Jesień odeszła. Ogołociła drzewa z liści. Gniją teraz brzydkobrązowe pod kołami.
Zasuszyła bukiety polnych kwiatów i trawy na łąkach. Upiorne rzepy czepiają się skarpetek i nogawek. A oznak nadchodzącej Królowej Zimy jeszcze nie widać. Kto wie kiedy nadejdzie? Ozimina czeka na śniegową pierzynę. Przyroda głupieje, nie wie co ma robić. Jakieś dwa ociężałe bażanty próbują wznieś się do lotu. Spłoszone ledwo uleciały z dwadzieścia metrów. Niedaleko, sześć a może siedem pięknych, zwinnych, ciemnych sarenek a może koziołków buszuje po polach. Podobno zmora tutejszych rolników. Niszczą oziminę. No ale tak to już jest w życiu. Dobro ze złem, piękno z brzydotą, miłość z nienawiścią, często chodzą pod rękę.


Nasze rogacze.

Przejeżdżamy przez Mączną. Nie wiem czy to nazwa ulicy czy miejscowości. Na końcu ulicy Mącznej w Mącznej za ostatnimi zabudowaniami gdzie szeroka, ogrodzona łąka wolno opada w kierunku płynącej rzeki (Warta) romantyczny obrazek. Dziewczyna z końmi. Wszystko rozgrywa się w lekkim słońcu i jakby w zwolnionym tempie. Po cichutku zatrzymuję się przy ogrodzeniu pod rozłożystym dębem bądź lipą. Nie zsiadając z roweru obserwuję dwa pasące się konie i zgrabną dziewczynę. Dziewczyna fachowo, energicznymi ruchami czyści zgrzebłem sierść konia a ten spokojnie zajada podrzucone siano. Obok, bliżej mnie, drugi szczypie resztki trawy. Scenka coś w rodzaju „Bociany” J. Chełmońskiego. Nawet pora roku podobna. Apaczę, apaczę i naapaczyć się nie mogę. Niestety nie dane mi było rozmarzyć się tym widokiem dłużej. Uwieczniła to wszędobylska Anwi.

anwi
i pognała w dalszą drogę. A stodoły! A jabłka!
Nie wiem czy to z wrażenia, czy z pośpiechu, zauważyłem że cały jestem mokry. A może za ciepło się ubrałem. Zmarzłem na wczorajszej jeździe więc na dzisiaj założyłem dwie pary skarpet, dwie koszulki i czapeczkę pod kask. Cholernie błotnista, niekończąca się ścieżka przez las. Rozjeżdżone koleiny żółtej mazi wymieszane z liśćmi studzą emocje. Pojawia się obojętność. Im gorzej tym fajniej. Opony coraz grubsze i cięższe od błota. Wreszcie asfaltowa droga. Czuję się jakbym z ubłoconymi buciorami wszedł do pokoju. Jednak trochę asfaltu mile widziane bo jak to mówią: „jak się wysuszy to się wykruszy”.
Czas na hasanie po górkach, po kamienistych ścieżkach. To tu podobno chłopaki na góralach trenują. Może nie tak ostro ale i my zaliczamy kolejne podjazdy. Przerywniki to wcinanie jabłek z pobliskich sadów i robienie fotek. Znowu oberwałem. To przy robieniu jakiejś fotki za długo kadrowałem. Dobrze że coś się wokół dzieje, choćby spotkanie z pastuchem owiec. Wciąga mnie w rozmowę. Ma dodatkowo sad z jabłkami ale woli jeździć na Zachód na rwanie jabłek. Tu mu się już nie opłaca chodzić koło jabłek. Na skupie dostałby tylko 40gr za kilogram. Tam za samo rwanie fortuna. Przeklina rząd i rzuca przykładami bzdurnych przepisów.


Jurajskie pola uprawne

Odjeżdżam. Wycieczka rozkręca się, jabłka lądują w plecaku a ja zaczynam przebąkiwać o wcześniejszym powrocie. Bo muszę. Łapię kolejną żółtą kartkę za wcześniejszy powrót. To jeszcze nic. Zupełna klapa i czerwona kartka gdy zgubiłem się w sadzie a w drodze powrotnej wyszło że Anwi wraca bez jabłek, z pustym plecakiem. Dlaczego? Nie rozumiem.


Niezerwane jabłka



Jak nie wiadomo dokąd, to wiadomo dokąd.

Sobota, 28 listopada 2009 | dodano: 28.11.2009

Po 14tej o tej porze roku to już dużo się nie zwojuje.
Odpuszczam obiad i tnę czerwonym rowerowym na Olsztyn. Na rynku średnia lekko przekracza 22/h. Można z tym żyć. Rok chciałoby się zamknąć magiczną dla mnie cyfrą 5tys km. Każdy rasowy biker ma to już w swoim, tegorocznym portfelu. Ja muszę jeszcze kręcić. Aura sprzyja. Zima ociąga się z przyjściem i trzeba to wykorzystać. Olsztyn to trochę mało. Zaliczam podjazd pod Biskupice i zjazd na Biały Borek. Dalej lasy. Postanawiam zawrócić na 32km. A więc dzisiaj zrobię 64.
W domu czeka pyszny rosół.
PS
Zmarzły palce stóp.



45 CMK

Piątek, 27 listopada 2009 | dodano: 27.11.2009

Mandarynki na Masie Krytycznej! Tego jeszcze nie było. Widać moja praca nie poszła na marne. Czwórka Zabieganych na masie to już coś. Czy uda mi się skrzyknąć większą grupę? Trzeba popracować nad tym i do tego wystąpić we flagowych koszulkach. Mandarynki na Masy!



VI LO (1)

Poniedziałek, 23 listopada 2009 | dodano: 23.11.2009

Zabiegani wynajęli na sezon zimowy salę gimnastyczną.
Pod okiem Verdiego, instruktora LA ćwiczymy godzinę a po tym godzinę gramy w siatkówkę.



Bidony pełne tarniny.

Niedziela, 22 listopada 2009 | dodano: 22.11.2009


na polach zaczyna królować ozimina

dorodne owoce tarniny na nalewkę

znaleziony pod krzaczkiem kufelek

i jak tu się nie cieszyć



Jesień wciąż czaruje i zaprasza.

Sobota, 14 listopada 2009 | dodano: 14.11.2009

Meteo zapowiedziało wymarzoną pogodę między 10 a 17. Coś pod 10 stopni, bez opadów i wiaterku. Noooo... po kilku dniach barowej pogody (włącznie z Dniem Niepodległości gdzie udowodniłem że rowerzyści też potrafią biegać zaliczając dwie pętle po 5km po Promenadzie i Lasku Aniołowskim w sztafecie wymyślonej przez zwariowanych Zabieganych) i perspektywie nadciągających nowych niżów, to okienko pięknej, jesiennej pogody wyrzuciło mnie z domu.
I to bez żadnego wymyślonego celu rowerowania. Po prostu, olałem sobotnie zakupy i sprzątanie, zaprowiantowałem ojca, kaska w kieszeń i …. w długą. Niech się dzieje wola nieba z nią się zawsze zgadzać trzeba. No może nie do końca poszedłem na żywioł. Wiedziałem że na Anwi można polegać. Zastąpi planistę, mapę, GPS, mechanika rowerowego, cyknie fajne fotki a jak zgłodnieje to i zafunduje żurek z wkładką.
Postanowiłem całkowicie podporządkować się dzisiaj jej woli mimo że nie pozwala mi na to natura lwa.
Wzdłuż Warty- dobra, niech będzie wzdłuż Warty.

Wypatrujemy wokoło czegoś ciekawego. Monotonię błotnistej ścieżki i smętnie płynącej Warty przerywa dopiero stadko dorodnych łabędzi. Okupują przeciwległy brzeg. Nie mają ochoty ani do pływania, ani do trzepotania skrzydłami. Mało fotogeniczne i do tego wcale nie są nami zainteresowane.
Jedziemy dalej.
Przez Przeprośną - dobra, niech będzie przez Przeprośną

Anwi coś knuła ale co? Dopiero gdy zaczęła szukać przydrożnych krzewów dzikiej róży częściowo rozszyfrowałem Ją. Od tygodnia pracuje nad zaprojektowaniem etykiety na butelki z winkiem z czerwonej róży, tej zebranej na jednej z ostatnich naszych rowerowych wycieczek. W domu pykają już dwa balony dziesiątki. Na etykiecie ma być design różanorowerowy. Właściwie to będą dwa różniące się wina. Każdy balon zrobiłem inną technologią i na innych drożdżach. To, które będzie mocniejsze nazwiemy Deore, a to słabsze Alivio. Więcej nie mogę zdradzić. Tym bardziej nie mogę zamieścić roboczych fotek sesji. Ściśle tajne. Przynajmniej do czasu zlewania winka. Po półgodzinnej sesji zdjęciowej z krzakami dzikiej róży i rowerkami w rolach głównych (wyglądała jak naprawianie roweru) ruszamy dalej niby przed siebie.
A ja? Spoko wodza. Jak gdyby nigdy nic. Tylko kaemów jakoś mało przybywa. Trudno, nie jedno przyjdzie mi jeszcze dzisiaj przetrzymać.
Anwi znowu coś znalazła. To dorodne pigwy na syrop do herbatki.
Dobra niech będą i pigwy. Lądują w kieszeni rowerowej kurtki.

Swoją, anielską cierpliwość manifestuję na schodkach przydrożnej kapliczki. Oparty o jej żółto cytrynową ścianę, rozmarzony, z zamkniętymi oczami, wystawiam pryszcze do śmiejącego się do nas słońca. Ach jak przyjemnie... Jesienna patelnia.

Pada propozycja niebieskiego pieszego. Dlaczego niebieski nie wiem. Rowerek wypucowany, łańcuch naoliwiony a tu perspektywa coraz bardziej błotnistego szlaku. W sumie to wszystko jedno jak będzie zapaćkany. Dobra – niech będzie niebieski. Wreszcie sprawa się rypła. Na zboczach którejś tam górki trafiamy na jabłkowe sady. Aha, to o to Jej chodziło! Po jabłuszka się jechało!

Od miesiąca namawiała mnie na wyprawę po jabłka a ja to odpuszczałem. Znalazła więc sposób i podstępem dowiozła mnie na jabłuszka. Nie powiem, dorodne, pyszne. A jakie fotogeniczne.
Widzę że Anwi chodzi dumna po sadzie, wcina i fotografuje jabłuszka. Dopięła swego.
Skromne zbiory zabieramy w dalszą drogę.

Całkiem dobry bieżnik. Oponki ala Kendy Kobry.

A teraz gdzie?

Kolejne kaemy (wciąż niebieski pieszy) przybliżają nas lasami do Olsztyna. Nie protestuję. Opony ślizgają się po błotku, piach skrzypi w łańcuchu, buty zafajdane, bidon uświniony

a tu wyłania się na horyzoncie zameczek.

Padam na zachwaszczoną łąkę i uwieczniam fotką to zjawisko.
Do niebieskiego dołącza mój ulubiony czerwony rowerowy. Niestety, mimo że prowadzi do Olsztyna spada na drugi plan. Dzisiaj Anwi rządzi. Zaprasza na żurek w Leśnym. Dobra – niech będzie znów żurek.
Jeszcze tylko zdjątko
w łysym, jurajskim lesie, na dywanie z bukowych liści, czarnym i żółtym na Biakło i..... lunch w leśnym. Najwyższy czas bo jak to mówią starożytni Rosjanie „Rowerzysta gdy głodny to zły”.



Musiałem się przejechać

Niedziela, 8 listopada 2009 | dodano: 08.11.2009