"Nieudana" wycieczka
-
DST
51.00km
-
Teren
30.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Znowu nie było mi dane rozkoszować się urokami niedzielnego poranka. Książką w łóżku, półgodzinną gimnastyką na dywanie, normalnym śniadaniem o dziesiątej. Nic z tego. A ponieważ nie dostrzegałem jeszcze w sobie wyraźnych oznak zmęczenia materiału przedłużonym sezonem rowerowym więc wsiadłem na rower. Dokąd? To się dopiero okaże. Spokojna głowa. Już tam Anwi coś wymyśli.
Póki co zastaję ją jak zwykle punktualną, promienną przy wiacie na przystanku tramwajowym z rozłożoną mapą Partnerstwo Północnej Jury.
Aha, czyli kolejne nici z mojego ulubionego, czerwonego rowerowego. Okazuje się że studiując mapę wypatrzyła nie przejechane przez nas, rokadowe ścieżki i drogi między korytem Warty a główną asfaltową na Mstów.
Czyli mamy zabawić się w Bliskich Odkrywców i przetestować nowy wyjazd z Częstochowy w kierunku Mstowa.
Drugim zadaniem ma być górski trening w okolicach Mstowskich Stodół. Trzecim, sprawdzenie czy są jeszcze jabłka.
Widzę że trzyma się to kupy. Są elementy sportowe a więc do dzieła.
Na wspólną przejażdżkę proponuję również namówić znajomą Julię.
Werona.
Podjeżdżam pod jej balkon ale okazuje się że ona już tutaj nie mieszka. Widać wyprowadziła się i to dosyć dawno. Szkoda.
Częstochowa i Aniołów pomału zostają za nami. Nawigujemy tak aby nie zbliżać się ani do Warty, ani do głównej w Jaskrowie. Przebijamy się przez Jaskrowskie pola, łąki, laski i górki obfitujące w ulubione przez górale błota. Za lasem jakaś willowa dzielnica. Psy ujadają na każdej posesji, potężne ozdobne ogrodzenia, oczka wodne, wypasione bryki przed megawillami.
Pani Basiu, Kochana sąsiadko! Co pani tu robi?!
Naście km od bloku spotykam swoją przemiłą sąsiadkę z parteru.
Wyjaśnia się że tu mieszka jej córka do której przyjeżdża co tydzień. Oczywiście zaproszenie na herbatkę. Niestety po minie Anwi widać że nie czas na ciasteczka. A ja dałbym się skusić. Bądź co bądź niecodzienne spotkanie a stodoły mogą poczekać. Ledwie doprosiłem się wspólnego zdjęcia z Panią Basią. Spytałem o drogę i w tą drogę.
I znowu górka, zjazd, górka, zjazd.
A wokoło Jura. Jura brzydka. A w ogóle to bezkrólewie. Złota Polska Jesień odeszła. Ogołociła drzewa z liści. Gniją teraz brzydkobrązowe pod kołami.
Zasuszyła bukiety polnych kwiatów i trawy na łąkach. Upiorne rzepy czepiają się skarpetek i nogawek. A oznak nadchodzącej Królowej Zimy jeszcze nie widać. Kto wie kiedy nadejdzie? Ozimina czeka na śniegową pierzynę. Przyroda głupieje, nie wie co ma robić. Jakieś dwa ociężałe bażanty próbują wznieś się do lotu. Spłoszone ledwo uleciały z dwadzieścia metrów. Niedaleko, sześć a może siedem pięknych, zwinnych, ciemnych sarenek a może koziołków buszuje po polach. Podobno zmora tutejszych rolników. Niszczą oziminę. No ale tak to już jest w życiu. Dobro ze złem, piękno z brzydotą, miłość z nienawiścią, często chodzą pod rękę.
Nasze rogacze.
Przejeżdżamy przez Mączną. Nie wiem czy to nazwa ulicy czy miejscowości. Na końcu ulicy Mącznej w Mącznej za ostatnimi zabudowaniami gdzie szeroka, ogrodzona łąka wolno opada w kierunku płynącej rzeki (Warta) romantyczny obrazek. Dziewczyna z końmi. Wszystko rozgrywa się w lekkim słońcu i jakby w zwolnionym tempie. Po cichutku zatrzymuję się przy ogrodzeniu pod rozłożystym dębem bądź lipą. Nie zsiadając z roweru obserwuję dwa pasące się konie i zgrabną dziewczynę. Dziewczyna fachowo, energicznymi ruchami czyści zgrzebłem sierść konia a ten spokojnie zajada podrzucone siano. Obok, bliżej mnie, drugi szczypie resztki trawy. Scenka coś w rodzaju „Bociany” J. Chełmońskiego. Nawet pora roku podobna. Apaczę, apaczę i naapaczyć się nie mogę. Niestety nie dane mi było rozmarzyć się tym widokiem dłużej. Uwieczniła to wszędobylska Anwi.
anwi
i pognała w dalszą drogę. A stodoły! A jabłka!
Nie wiem czy to z wrażenia, czy z pośpiechu, zauważyłem że cały jestem mokry. A może za ciepło się ubrałem. Zmarzłem na wczorajszej jeździe więc na dzisiaj założyłem dwie pary skarpet, dwie koszulki i czapeczkę pod kask. Cholernie błotnista, niekończąca się ścieżka przez las. Rozjeżdżone koleiny żółtej mazi wymieszane z liśćmi studzą emocje. Pojawia się obojętność. Im gorzej tym fajniej. Opony coraz grubsze i cięższe od błota. Wreszcie asfaltowa droga. Czuję się jakbym z ubłoconymi buciorami wszedł do pokoju. Jednak trochę asfaltu mile widziane bo jak to mówią: „jak się wysuszy to się wykruszy”.
Czas na hasanie po górkach, po kamienistych ścieżkach. To tu podobno chłopaki na góralach trenują. Może nie tak ostro ale i my zaliczamy kolejne podjazdy. Przerywniki to wcinanie jabłek z pobliskich sadów i robienie fotek. Znowu oberwałem. To przy robieniu jakiejś fotki za długo kadrowałem. Dobrze że coś się wokół dzieje, choćby spotkanie z pastuchem owiec. Wciąga mnie w rozmowę. Ma dodatkowo sad z jabłkami ale woli jeździć na Zachód na rwanie jabłek. Tu mu się już nie opłaca chodzić koło jabłek. Na skupie dostałby tylko 40gr za kilogram. Tam za samo rwanie fortuna. Przeklina rząd i rzuca przykładami bzdurnych przepisów.
Jurajskie pola uprawne
Odjeżdżam. Wycieczka rozkręca się, jabłka lądują w plecaku a ja zaczynam przebąkiwać o wcześniejszym powrocie. Bo muszę. Łapię kolejną żółtą kartkę za wcześniejszy powrót. To jeszcze nic. Zupełna klapa i czerwona kartka gdy zgubiłem się w sadzie a w drodze powrotnej wyszło że Anwi wraca bez jabłek, z pustym plecakiem. Dlaczego? Nie rozumiem.
Niezerwane jabłka
komentarze