Czerwiec, 2009
Dystans całkowity: | 783.00 km (w terenie 136.00 km; 17.37%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 111.86 km |
Więcej statystyk |
Wytyczanie Mega Orbity wokół Częstochowy - cz.I
-
DST
153.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uznałem że nadszedł czas na przekucie rozgrzanego do czerwoności kolejnego, rowerowego marzenia w czyn.
A marzenie jest nieziemskie, powiedziałbym kosmiczne. Okrążyć moje rodzinne miasto po MEGA Orbicie.
Moja skromna DEMA Deore służy mi od trzech lat i poczuła już smak skałek, piachów i korzeni Jury, przeszła chrzest bojowy na ś.p. Juramarathonie 2007, walczyła na Explorisach w Podlesicach i pod Gubałówką , stawiła czoło szosowcom na czasówce i wyścigu w Olsztynie, brykała na czeskich cyklosteskach, napinała łańcuch na podjeździe na Pradziada, cierpiała razem ze mną na piekielnej trasie MTB Istebna 08, wozi mnie co tydzień na saunę a w wolne dni wzywa do wyjazdu za miasto w znane i nieznane.
Ale wracając do MEGA Orbity.
Jak każda konkretna wyprawa wymaga jako takiego przygotowania.
Zaproponowałem Iwonie (http:/anwi.bikestats.pl/) wspólne przygotowanie trasy.
Propozycja została przyjęta i w dwójnasób wzięliśmy się do roboty. Powstała robocza mapa, wytyczona na całkiem przyjaznym programiku strony internetowej http://maps.google.pl
Przy kreśleniu orbity kierowaliśmy się trzema kryteriami:
1. Kształt orbity jak najbardziej zbliżony do koła
2. Drogi drugorzędne ale w 100% asfaltowe
3. Długość trasy (wraz z dojazdem do orbity i powrotem) do 250 km
Miłym zaskoczeniem przy przeglądaniu forum rowerowego było namierzenie podobnego pomysłu i mapki trasy wokół Częstochowy (ok. 100 km), z tym że o mniejszym promieniu i skierowanego do szosowców. Zdaję sobie sprawę że wielu częstochowskich bikerów snuje i realizuje podobne pomysły. A więc świadomie dołączam do ich grona.
I właśnie tą niedzielę przeznaczyliśmy na pierwszy, częściowy objazd trasy. Można przyjąć że przejechaliśmy „większą połowę” (każdy wie o co chodzi) trasy, notując kilometry, zaglądając do fajnych miejsc i cykając fotki. Nie żałowaliśmy sobie przydrożnych czereśni, lodów, małej gastronomi. Było też i coś dla ducha, jako że to niedziela i że dana nam była nie taka pogoda jaką zapowiadali. Nawet nie straszyło deszczem.
Co do orbity: wchodzi się na nią już po przejechaniu kilkunastu kilometrów na północ od Częstochowy, powyżej Kokawy. Ma to istotne znaczenie psychologiczne bo w miarę szybko wchodzimy na orbitę i zaczynamy orbitować a na zakończenie szybko z niej wracamy.
Jak każda przyzwoita orbita i ta nasza ma swoje „geumy”. To opisane przed chwilą to „pery” a „apo” złapie w Koszęcinie. Tam już będzie dobre 35 km.
Takie orbitowanie ma swoje zalety. Choćby to że podczas całodziennej jazdy czuje się bezpieczną odległość od Częstochowy, max 35 km i w każdej chwili można promieniście, w miarę szybko wrócić do domu.
Ale jedźmy dalej. Nie wiadomo dlaczego orbitujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Mijamy Borowno (1h), Rzerzęczyce (2h), Krasice (3h), Żuraw (3,30h), Janów (4h), Żarki (4,30h), Koziegłowy (6h), Lubsza (6,30h), Koszęcin (7,30h).
Oczywiście te godziny nie pokazują czasu przejazdu tylko położenie miejscowości na mapie.
W Koszęcinie postanowiliśmy zakończyć pierwszą część objazdu trasy. Opuszczając promieniście naszą orbitę w kierunku Boronowa pozdrawiamy liczną, pieszą pielgrzymkę Koszęcinian wracającą z dwudniowej, corocznej pielgrzymki do Częstochowy. Kilkukilometrowa droga z oczekującymi z bukietami kwiatów rodzinami pielgrzymów. Nastrojowo.
Za tydzień chciałoby się sprawdzić pozostałą część orbity i ustalić dzień startu w kosmos.
Na razie namawiam na obejrzenie fotek na blogu Iwony." title="Fotoradar" width="442" height="600" />
Fotoradar© anwi
megaorbita© anwi
Święto roweru
-
DST
151.00km
-
Teren
40.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od czego tu zacząć?
Dobra, zacznę od ślicznej kuny, która przebiegła nam asfaltową drogę w pierwszych mijanych laskach przed Boronowem. Biedactwo fiknęło śmiesznego koziołka w przydrożnym rowie i prysnęło w las. Zdarzenie godne odnotowania gdyż do tej pory nie spotkałem się z czymś takim i nie wiedziałem czy to zły, czy dobry znak. Jednak w miarę nabijania kilometrów upewniałem się że kuny to nie czarne koty. W ogóle wszystko na tej wycieczce nam wychodziło.
A pędziliśmy do Brynka na Święto roweru. Tak przynajmniej ogłosiło to na stronie www.narowerze.pl koło rowerzystów z Bytomia a potwierdzało okolicznościową pieczątką przykładaną w książeczce KOTa.
Przypomniałem sobie dawne, też dobre czasy zbierania punktów na otepa i gota.
Czyżby przyszedł czas na kota?
Przejeżdżając przez Koszęcin wpadliśmy na chwilkę przywitać się ze Staśkiem Hadyną, który jak zwykle pzesiadywał na ławeczce przed pałacykiem Śląska." title="Stasiu, jedź z nami" width="600" height="474" />
Stasiu, jedź z nami© anwi
Chciał nas nawet dłużej zatrzymać ale komu w drogę temu czas.
Zatrzymał nas za to duży, jeden z piękniejszych, drewnianych kościółków pw. Świętej Trójcy u wylotu z Koszęcina i kolejny, tym razem maleńki w Brusieku.
Z tąd pędzimy na krechę do Tworogu.
Wiedząc o przebudowie drogi na Brynek wybieramy dojazd do Brynka lasami przez Wieś Tworogoską. I to był strzał w dziesiątkę. Jakież było nasze zdziwienie gdy na polanie przy ścieżce dydaktycznej ni z tąd ni z owąd spotykamy świętujących śląskich rowerzystów. Nie pod pałacykiem, nie w parku dokąd zmierzaliśmy a w szczerym lesie.
Po miłym zapoznaniu się zostawiamy ich, walczących w różnych zabawnych konkurencjach, i udajemy się w poszukiwaniu ciepłej strawy. Znajdujemy ją w pobliskim Dworku Myśliwskim. Przyjazny dla rowerzystów gdyż nie musimy korzystać z wystawnej restauracji a zadawala nas boczne skrzydło dworka z grilem oferującym choćby pyszny żurek.
Wracamy na polanę." title="NIe ma jak rower" width="598" height="600" />
NIe ma jak rower© anwi
Jedziemy przez Mikołeskę, Kalety, Koszęcin. W Cieszowej skręt w lewo polną drogą w kierunku cmentarza żydowskiego." title="Kirkut w Cieszowej" width="600" height="478" />
Kirkut w Cieszowej© anwi
Z dala, w polach, kikuty drzew wskazują miejsce cmentarza. Wiało tu grozą. Teraz dziwny porządek. Kirkut ogrodzony skromnym ale eleganckim drewnianym płotem. A grobów jakby przybyło. To pozostawione ku pamięci,powalone pnie drzew i kikuty pni drzew potęgują ilość pochylonych macew.
Zadbano nawet o posadzenie nowych drzew, które ożywiają to miejsce i być może za kilkadziesiąt lat będą tak jak ich poprzednicy dominować nad cmentarzem.
Czas goi rany. Widać to wyraźnie w dalszej naszej drodze po terenach dotkniętych kataklizmem. Hektary lasów z pozostawionymi tysiącami pni z korzeniami.
Opuszczamy w Hadrze smutne tereny i kierujemy się przez Lisów, Taninę, Łebki na miejscowość Jezioro. Tu ostatni posiłek w ciszy leśnego jeziora i ostatnie 40 km przez Cisie, Blachownię do Czwy.
Roztrenowanie po życiówce
-
DST
46.00km
-
Teren
6.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wieczorek, rześko.
Na fali radości z wczorajszego wyniku.
Przed siebie, gdzie oczy poniosą, raczej na północ.
Pomnikiem przyrody (Aleją brzozową), piaseczkami do Kiedrzyna,
Józefówko, Wierzchowisko aż do "1" w Rzasawach i nowym asfalcikiem w bok do Lubojny. Czas wracać. Jeszcze tylko przystanek na czereśnie przy drodze (pierwsze w tym roku) i tymi samymi dróżkami powrót.
Nad Częstochowę nadciąga burza.
Pętla górno-dolna z dokręceniem
-
DST
204.00km
-
Teren
25.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
7.00 - Ruszam wymazać kolejną białą plamę na mojej rowerowej mapie woj. śląskiego.
To Toszek. Przed nami co najmniej 160 km, głównie asfaltami. Planowana trasa zostaje nazwana pętlą górno(dojazd przez Lubliniec, Krupski Młyn) – dolną (powrót przez Tworóg , Koszęcin).
Życie nanosi jednak poprawki. Co jakiś czas odzywają się moje skłonności do błądzenia, szukania przygód, podziwiania nowych miejsc. Pogoda nie straszy to i moje ciągotki kwitną. Dokładamy tu dychę , tam dychę aż zapachniało życiówką.
Ale po kolei. Napiszę co warto min zaliczyć na tej pętli:
- ścieżkę rowerową z Lublińca do Kokotka (laskiem w te i we w te daje 14 km)
- Wielowieś (pałac hr Verdugo, obecnie USC czynny od pon. do sob.)
- kaplicę w Gaju ( mini kościółek w polach przed Toszkiem otoczony czternastoma lipami z czternastoma stacjami drogi krzyżowej)
- Zacharzowice (otwarty, przepiękny, drewniany kościółek na szlaku Architektury drewnianej)
- Sieroty (cyknąć sobie zdjęcie z napisem miejscowości)
- Brynek (pałac von Donnersmanków z ogrodem botanicznym)
….......
Oczywiście odpuszczamy sobie ciekawe ale znane nam już miejsca. Najważniejszy cel wyjazdu - zamek w Toszku zostaje zdobyty. W dodatku przypadkowo, oryginalnie, stromym, leśnym podjazdem od tyłu.
W nagrodę za zmaganie się cały czas z wiatrem i na pewno a conto, dostaję na zamkowym dziedzińcu pół szarlotki z popitką od mojej dzielnej, niedzielnej towarzyszki.
TU UKŁONY W JEJ STRONĘ za pomysł ambitnej wycieczki i przeprosiny za czasami męskie tempo.
Pod domkiem rozstrzygała się sprawa życiówki.
Prosta kalkulacja. Teraz albo kto wie kiedy. Postawiłem na mało eleganckie dokręcanie.
Przedwczoraj było 102 to dzisiaj dokręcę do 2 x 102.
I udało się podwoić.
Jak długo przetrwa ta nowa życiówka?" title="204" width="600" height="450" />
204© anwi
Cisza nikim niezmącona
-
DST
102.00km
-
Teren
10.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ale fajne kółko wyszło.
14:00. Ruszam bez względu na kaprysy pogody. Ciągnie mnie nad jezioro w Jeziorze.
Raz, jedyny raz tam byłem i urzekło mnie to miejsce. Siedzisz na maleńkim pomoście dla wędkarzy, ogarniasz wzrokiem całą taflę jeziorka zaszytego w lesie, słuchasz ptactwa, wcinasz kanapkę, a jeśli przygrzewa słoneczko i nie ma nikogo wkoło to przepadłeś. Będziesz tu wracał.
Ta nikim niezmącona "cisza", dzisiaj koi poczwórnie. Jadąc przez Blachownię, Cisie dopadły mnie chmury gradowe. Zrobiło się biało na asfalcie. Kuleczki gradu jak śrut waliły po kasku. Było ciekawie. W sumie lepsze to niż krople deszczu. Jezioro w Jeziorze wynagradza słoneczkiem na którym szybko schną ciuchy. I w drogę. Bór Zapilski, Truskolasy (zdrowaśka w przepięknym, drewnianym kościółku p.w. św Mikołaja), Hutka, Kłobuck. Tu dopadła mnie burza, którą grzecznie przepuściłem chowając się pod pierwszy napotkany daszek.
Z Kłobucka fajny asfalcik do Kamyka, odskok na Kopiec, Biała, Żabiniec itd.
wypad ustawiony pod koszulkę
-
DST
86.00km
-
Teren
30.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Siedzę przed kompem w koszulce XIV marszobiegu Olsztyn 2009. O jak fajnie. Ale jakich to ja musiałem forteli użyć żeby o nią powalczyć. No bo od tygodnia prawie zaklepany był wyjazd do Toszka. Czemu nie. Tam jeszcze nie byłem. Problem w tym że co jakiś czas ciągnie mnie do biegania a to nie zawsze pasi moim współbikerom. Powiem więcej wogóle im to nie pasi. Olsztyn kusił zaś kolejną a dla mnie pierwszą edycją marszobiegu. Tylko 6km ale za to w jakiej cudownej sceneri. Na pomoc przyszła mi pogoda a właściwie niepogoda. Cały tydzień straszyło deszczem i chłodem. Niby nie wymiękam ale nie okazywałem entuzjazmu do całodziennego wyjazdu. A jak przeczytałem że mogę dorzucić do mojej powiększającej się kolekcji okolicznościową koszulkę za free, sprawa była jasna. Pozostało udobruchać moich współbikerów. Zaproponowałem im czterogodzinną jazdę po marszobiegu. Widać się lubimy bo mało że przystali na to, to jeszcze kibicowali mi na całej trasie. Dzięki.
Spełniło się moje marzenie o zaistnieniu w olsztyńskim marszobiegu (gorąco polecam). Przyszedł czas na rower. Niebo na przemian, raz zaciągało się deszczowymi chmurami i pozwalało im lać, drugi raz dopuszczało słońce do głosu. Złoty Potok, Pustynia Siedlecka, Zrębice, snak(dosłownie podwójna kicha, cała nasza trójka nie miała pompki, dopiero u chłopa w zagrodzie nabiłem kompresorem) Olsztyn, domek (nie jeszcze nie). Pojechaliśmy wzdłuż Warty na Jaskrowskie górki szukać mojej pompki. Przedwczoraj trenowałem tam z Pawłem i wypadła z uchwytu. Niestety pudło. A może już czas kupić sobie nową z manometrem? Dobranoc" title="Zdjęcie z wycieczki rowerowej" width="600" height="450" />
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© anwi
Jest się na kim wzorować
-
DST
41.00km
-
Teren
25.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Godzina 17. Dzwoni Paweł i proponuje dwugodzinny trening. Chce przetestować nowe kewlarowe oponki Pythony. Pełne zaskoczenie. Tyle co wróciłem z pracy.
Wchodzę w to. Mam godzinę na przygotowanie się. Wlewam Poweradea do bidonu....
Ostro bujamy się na ścieżkach wzdłuż Warty. Zaliczam z dziesięć razy krótką ale techniczną ósemkę po górkach. Paweł koryguje moje błędy. Tyłek bardziej do tyłu na zjazdach!
I dalej piaszczystymi ścieżkami. Znowu odskok w lewo ze ścieżki i długi, wąziutki, cholernie ambitny trawersik wzdłuż zbocza góry.
Dobra rada Pawła: nie przechylać się na boki żeby nie zjechać z wąziutkiej ścieżki, brać gałęzie na kask, nie stracić równowagi bo po prawej cały czas przepaść.
Odpuściłem sobie powrót tym samym trawersikiem. Innym razem. I tak sporo wrażeń dzisiaj.
Walimy dalej. Za Przeprośną Górką dłuuugi leśny podjazd. Robiłem to już kiedyś ale nie pod okiem profesora. Zaliczony. Teraz na czerwony rowerowy, na Zieloną Górę. Laskami. Czuję się jak po red bulu. Wypadamy na asfalt w Kusiętach.
Czas wracać. Ciśniemy i sprawdzamy tętno. Moje ok 130. Postanawiam kupić sobie pulsometr z zegarkiem. Przyda się też na bieganiu i na biegówkach.
Dorzucamy jeszcze terenowy podjazd pod Srebrną Górę i zaczynamy roztrenowanie.
Dzięki synku.