krzara prowadzi tutaj blog rowerowy

krzara

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Dystans całkowity:1261.00 km (w terenie 193.00 km; 15.31%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:63.05 km
Więcej statystyk

Do nadwornego fotografa.

Poniedziałek, 31 maja 2010 | dodano: 01.06.2010

Rowerkiem od rana a pod wieczór do fotografa z trofeami wczorajszego dnia.
Trzeba to uwiecznić dla potomnych a i blog ożywić.



Czasami piszę relację z zawodów na forum Zabieganych.

„…bo lubię biegać”

Kilka razy rzucił mi się w oczy ten napis na niebieskiej koszulce drobniutkiej, zgrabnej zawodniczki. Ja to bym najchętniej biegł w koszulce z napisem „…bo nienawidzę biegać”. Dzisiaj obowiązuje nas jednak dyscyplina klubowa a więc wdzianko mandarynki.
Właściwie to biegnę razem z Orzełkiem ale niebieska koszulka krąży w pobliżu. Raz z lewej, raz z prawej mija nas, wyprzedza, by znowu dać się dogonić.
Wiem, że to będzie bardzo trudny bieg dla mnie bo wczoraj wykręciłem dwusetkę na góralu a przedwczoraj zaliczyłem ostry trening mtb z synem. Nie było czasu na regenerkę. Piękne zakwasy, ból łydek i ud. Tylko patrzeć na którym kaemie dopadną mnie skurcze i boleśnie wyautuję. Jak w boksie. Do której rundy dotrwa?
Orzełek spadł mi z nieba. Raźniej mi z nim. Sapiemy sobie razem, dzielimy wodą i nawzajem podkręcamy tempo. Przed nami dobrze widoczne na długim zbiegu z Rudnik liczne mandarynki porozrzucane na całej długości peletonu biegaczy.
Na trzecim kaemie Orzełek sprawdza międzyczas. 14 min. Czyli na razie jak na nas to aż za dobrze. Nie wytrzymam tego tempa z ciężkimi i bolącymi nogami. Oj, żal mi będzie jak zaraz odpadnę od Orzełka. Na zakręcie w … gdzieś na czwartym kaemie pokazuje się bufet. Orzełek zatrzymuje się na łyka, ja biegnę dalej. I tak za chwilę mnie dogoni. Tu już nie ma tasowania się zawodników. Charty w przodzie i rozciągnięty na kilometr sznur biegaczy. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, po mojej lewej stronie, zamiast Orzełka pojawia się niebieska koszulka z Nr 47 na przodzie i z napisem „…bo lubię biegać” na plecach. Biegnie drobniejszym krokiem obok mnie. Ja sapię jak lokomotywa a ona cichutko. Wspólny kilometr a nawet dwa ośmielają mnie do głębszej współpracy. Zdobywam butelkę wody od przejeżdżającego rowerzysty i dzielę się z nią. Po następnych dwóch kaemach niebieska koszulka rewanżuje się również wodą, którą błogo obmywam spoconą twarz. Miejscowi licznie, wspaniale witają i dopingują w każdej wiosce. Cudownie, tylko moje nóżki zaraz się zbuntują. Nie przyznaję się niebieskiej koszulce do moich problemów bo a nuż wykorzysta to i przypuści atak. Jak wyautować to jak najdalej. Z utęsknieniem wypatruję wyraźnie wypisanych na asfalcie kilometrów. Jest dziewiątka, dziesiątka. Dziesiątka była w zeszłą niedzielę na 2BC a tu jeszcze 3,3. Niebieska koszulka wyraźnie mocniejsza na płaskim i zbiegach. Za to mnie dobrze idzie na podbiegach. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jedenastka, dwunastka za nami. Biegniemy ramię w ramię. Kasujemy pojedyńczych zawodników. Chyba ukończę, tylko jak to będzie z nią? Ile mi dołoży? I nagle rodzi się taktyczny plan. Przed startem Manitu pokazał nam ostatni kilometr. Długi 200m podbieg do centrum Rudnik, zakręt w lewo i zaraz w prawo po płaskim, 100m podbieg w kierunku stadionu, 100m płaskiego i 60m prosta po stadionie do mety. Gdyby tak zaatakować na przedostatnim podbiegu i poprawić na ostatnim. Na pewno nie wygram bo dogoni mnie niebieska na wyplaszczeniach ale powalczę. Po pierwszym podbiegu widzę, że plan sprawdza się. Nie oglądając się za siebie dokładam na drugim i mijam przy okazji dwóch. Na płaskim trochę puchnę ale widok bramy stadionu pozwala wykrzesać resztki sił. Czerwona grząska bieżnia. Jest dobrze. A tu nagle z prawej na finiszu wyprzedza mnie jakiś gościu. To ja tu flaki wypruwam a ty mi tu mieszasz?! Jak się nie wk…, jak nie włączę dopalacza. Łyknąłem go metr przed metą. Wspaniała, niebieska koszulka tuż za mną. Tyle fajnego dzięki niej. No to chodź do pamiątkowego zdjęcia z mandarynkami. A i czas 1:06:09 cieszy.


Mandarynki po biegu



Moszna - czar pastelowych azalii

Sobota, 29 maja 2010 | dodano: 29.05.2010

Stuletnie, różnokolorowe azalie usadowione wzdłuż alejki prowadzącej do zamku przyciągają zwiedzających w drugiej połowie maja

White
Ivory
Champagne
Banana
Yellow
Orange
Apricot
Pink





















Godzinna pętelka z Pawłem

Piątek, 28 maja 2010 | dodano: 28.05.2010

Cały dzień z rowerem.
8:15 - Do pracy
16:30 - Z pracy do fryzjera (remont)
17:50 - na 51 Masę
19:00 - z Pawłem na godzinny trening Vśr=27,2 w tym parę km ambitnego terenu
przy Zielonej Górze

Jutro Moszna



To tu, to tam.

Czwartek, 27 maja 2010 | dodano: 28.05.2010

a na koniec, jak co czwartek od 6 lat, na saunę na godz 21.



Mamo, zaraz wracam.

Środa, 26 maja 2010 | dodano: 26.05.2010

Do pracy i do Urzędu Skarbowego. A pod wieczór...
Do cmentarza mam około 10km. Ruszam na grób mamy bo to dzisiaj mamy Dzień Mamy. Prawie dojeżdżam a tu mija mnie szosowiec z Kolejarza (najsłynniejszy Częstochowski Klub Kolarski). Piękna czerwona bryka, odjazdowy strój. Pesel już nie taki atrakcyjny. Nie wiedząc o mojej misji proponuje przejażdżkę. Wchodzę w to. Mamo, wybacz, zaraz tu do Ciebie wrócę. I rura na Konopiska, Aleksandrię, Blachownię.
Gość przyjemny ale nie daje zmian. Ciągnę 30-40/h przez 40km. Kurde, nie zabrałem bidonu. Kurde, za ciepło sie ubrałem. Kurde, opony z klockami. Kurde, a ja w pantofelkach jak do kościoła. Kurde, nie przełożyłem platform na kliki po sobotnim pilotażu. Kurde, i do tego błotniki. Kurde ale za to noga całkiem, całkiem dobrze podaje.
Gość w sobotę jedzie do Olsztyna na mistrzostwa Polski z czasówką 20km i jazdą parami. To sobie wybrał sparingpartnera na dzisiejszy trening! Powodzenia.
Pętla zamyka się. Jest znowu cmentarz. Mamo, już jestem.



Czarci plan pacemarkera - 2 Bieg Częstochowski

Sobota, 22 maja 2010 | dodano: 24.05.2010

okiem rowerowego pacemarkera

Nadszedł dzień realizacji czarciego planu u stóp Jasnej Góry. Zapisując się do biegu i otrzymując numer startowy (726) chciałem tak jak wszyscy uczestnicy przebiec 10km (dwie pętle po 5km) i otrzymać kolejny, drugi medal biegu.



Oba zadania czyli prowadzenie rowerem czołówki a zaraz po tym przebiegnięcie całej trasy trochę mnie spinały. Jednak nietypowość sytuacji wciągała mnie w ten bieg niesamowicie. Żyłem tym od dwóch miesięcy i kombinowałem jak to najlepiej rozegrać.
Ideałem byłoby bezpiecznie i skutecznie poprowadzić na rowerze czołówkę biegaczy do mety a potem spieszyć się, pokonać trasę 10km „z buta” doganiając koniec biegu. Ponieważ żaden ze mnie biegacz a do tego obniżono limit czasu do 1h 20min, czarci plan stawał się bardzo poważnym wyzwaniem. Wręcz niemożliwym do zrealizowania. Z moich optymistycznych kalkulacji wynikało jednak, że przy bardzo sprzyjających układach byłoby to możliwe.
Po pierwsze zakładałem, że zwycięzca zrobi trasę poniżej 31min.
Po drugie liczyłem na błyskawiczny przepak.
Po trzecie byłem pewien, że poprawię zeszłorocznego wyniku 52:05 (pierwszy bieg po złamaniu biodra)
Wielką niewiadomą było to, na ile osłabi mnie półgodzinna zabawa w pacemarkera. Ponieważ szczęściu trzeba pomagać zadbałem o pewne istotne drobiazgi.
Wymieniłem kliki na platformy aby pewnie deptać na pedały butami biegowymi.
Wrzuciłem semislicka na tył pozostawiając dla przyzwoitości Pythona na przodzie.
Podniosłem na maxa siodełko. Bieg prowadził cały czas asfaltami ale góral i z tym sobie radzi mimo że wyglądem nie pasuje do ulicznej scenerii. Oczywiście trąbka z gumową gruchą, jako najważniejsze narzędzie pilota usadowiła się na kierownicy.
Cóż mogłem więcej zrobić poza zmówieniem zdrowaśki do Gospodyni Podjasnogórskich zawodów i modlitwy do mojego Anioła Stróża o szczęśliwy przebieg biegu?
Bojowo i duchowo nastawiony, objeżdżam przed startem dwa razy dla sprawdzenia trasę po czym wtapiam się w kilkusetosobowy tłum rozgrzewających się zawodników w Alejach NMP. I tu zaczynają się dla mnie przysłowiowe schody. Okazuje się, że meta usytuowana jest około 200m za startem. Fatalna sprawa. Mijając ją na rowerze będę musiał cofnąć się pod prąd na linię startu. Czyli minuta w plecy. To dużo i dodatkowy wysiłek. Obawiam się również utrudnień na mojej drugiej pętli goniąc samotnie koniec biegu. Za ostatnim zawodnikiem jedzie również rowerzysta a po nim otwierana jest trasa dla normalnego ruchu. Samochody, piesi i światła to moje potencjalne przeszkody. Liczę ewentualnie na jakiś maruderów ale obniżenie limitu czasu z 1:30 na 1:20 na pewno zniechęciło słabszych do startu. Ta prawie ośmiuset osobowa stawka będzie silniejsza od zeszłorocznej. Ażeby wyraźnie zaakcentować, że biegnę poza konkursem mocuję numer startowy nie z przodu koszulki jak wszyscy biegacze ale z tyłu, nisko, po prawej stronie, jak kolarze. Odpiąłem też chip gdyż niemożliwy jest odczyt elektroniczny dla takiej opcji. Muszę polegać na swoich pomiarach czasu. Nad Jasną Górą krążą groźne deszczowe chmury ale łaskawa Gospodyni powstrzymuje je do czasu zakończenia biegu.
I zaczęło się.....




Wypasiona Yamaha policjanta na przedzie, kład z Wasylem(fotoreporter), moja skromna osoba i goniąca mnie czołówka a za nią prawie ośmiuset biegaczy.



Nie przypuszczałem, że od razu pójdzie dzida w wykonaniu bardzo silnych Ukraińców. Już na podbiegu między parkami czyli na dwusetnym metrze tworzy się pięcioosobowa czołówka z czterema Ukraińcami. Po raz pierwszy będzie mi dane śledzić rozgrywkę czołówki a nie oglądać plecy średniaków. Z piątki bardzo szybko odpada Polak. Pozostała czwórka przez 2-3km biegnie parami bardzo blisko siebie. Czując się pewniej w roli pilota po pierwszych kilometrach skracam dystans do czołówki na 5-10m. Trasa jest dobrze obstawiona mandarynkami a więc pusta i bezpieczna. Para prowadzących odrywa się od drugiej pary rywali. Pęka też wkrótce i pierwsza para. Wysoki, silny Ukrainiec zyskuje dziesięć, dwadzieścia metrów przewagi nad rywalem na początku drugiej pętli. Biegnie bardzo spokojnie, równo. Zbliżamy się do nawrotu na 7,5km.


Widząc jego determinację zaczynam podawać mu co jakiś czas dystans przewagi nad rywalem. Nie musi się oglądać za siebie. Pjatidiesjat, sto, sto pjatidiesjat mietrow. Pyta o kontrolowany przeze mnie czas. Podaję czas i pocieszam go, że na pewno wygra. Jego rywal znika z mojego pola widzenia. Sprint ulicą 7 Kamienic i bruk alei. Nawrót przed Bieganem. Ostatnia, długa prosta środkiem alei. Prędkość wzrasta prawie do 25km/h. Zbliżamy się do mety.
Przez chwilę myślę o moim przepaku. W burzy oklasków mijamy metę


wpadając w wąski, długi tunel przygotowany dla zawodników kończących bieg. Zaczyna mi się to wszystko nie podobać. Robi się ciasno. Zwalniam i jadąc dalej tunelem kilkadziesiąt metrów szukam miejsca na porzucenie roweru. Niedobrze. Gęsty tłum widzów za metą, nieświadom mojego planu, tarasuje dostęp do trawnika. Przepycham się, kładę rower w przypadkowym miejscu, zrzucam kask i walczę z rękawicami. Może nie ukradną moich zabawek. Teraz najgorsze. Muszę cofnąć się ok 250m na linię startu. Znowu przepychanka i slalom między kibicami.


Dla mnie zabawa rozpoczyna się od nowa. Startuję równolegle z dobiegającymi do mety najlepszymi zawodnikami i całym sznurem zawodników, którzy rozpoczynają drugą pętlę. I...Doświadczam od razu coś wspaniałego. Rewelacja! Jestem skazany na wyprzedzanie. Przez całe pięciokilometrowe okrążenie będę tylko wyprzedzał.


Ten sam nawrót ale "z buta" to dopiero na 2,5km dla mnie.

No cóż, ci po piątce „z buta” są bardziej zmęczeni niż ja po rowerowej dysze. Ale prawie nikt o tym nie wie i chyba wprawiam w zdziwienie moich rywali i widzów. Oczywiście nie dziwi to moich, wspaniałych kumpli z obstawy biegu, którzy znają mój czarci plan, wypatrują mnie i wspaniale głośno dopingują. Krzara biegnie! Krzara! Krzara! Ależ to uskrzydla. Tu widać sens klubowej przyjaźni, sportowej więzi, koleżeńskich gestów. Prawie ośmiuset zawodników. Jedni biegną po zwycięstwo, drudzy na ukończenie. Inni rywalizują między sobą. Dla mnie dzisiaj, ten bieg to pracowite święto Zabieganych . KLA Zabiegani trzęsie dzisiaj Częstochową, przyciągają setki uczestników z całej Polski.
No ale piłka dalej w grze i przede mną druga pusta pętla. Gdy linia mety wita kolejnych zawodników, gdy wielu dumnie paraduje z medalem na szyi, ja mam przed sobą jeszcze jedną, samotną pętlę. Wracają myśli o dogonieniu kumpla ma rowerze, który zamyka bieg jadąc za ostatnim zawodnikiem.



Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy nie sprzyjało i dalej nie sprzyja temu. Choćby teraz gdy przyszło mi biec samemu w normalnym ruchu ulicznym. Slalom między samochodami. Olewam czerwone światło na skrzyżowaniu. Wpadam w aleje.



Czuję, że jest już po zawodach. Piesi spacerują po trasie środkiem alei. Nie dogonię ogona biegu. Widocznie najsłabsi zeszli z trasy.

Na pocieszenie widzę, że są tacy co wypatrują mnie. Dopingują, cykają pamiątkowe fotki, torują ostatnie metry trasy, gratulują.



Dzięki. Wielkie dzięki. Jesteście wspaniali.

Nie udało się.
Nie mogło się udać.
Uda się.
Może się udać.

Do zoba na 3BC

(nieoficjalny czas brutto 1:22:13)



Przedskoczek

Piątek, 21 maja 2010 | dodano: 21.05.2010

Jutro 2gi Bieg Częstochowski. Dystans 10km (dwie pętle po 5km wokół Klasztoru
Jasnogórskiego). Moje zadanie - poprowadzić rowerem czołówkę biegaczy.
Ściągnięto mnie dzisiaj wieczorem do biura zawodów abym poprowadził jedynego, zamiejscowego, zapisanego zawodnika, który nie może jutro wystartować. Chciał to zrobić dzisiaj. Zrobiono dla niego wyjątek a ja miałem okazję ostatni raz przetestować trasę.
Moje drugie jutrzejsze zadanie - zaliczyć bieg "z buta" po wypełnieniu roli pacemakera. Limit czasu dla biegaczy 1:20.
Czy zmieszczę się w tym rowerem i butem?



Złoty Stok - szczęśliwy come back

Sobota, 15 maja 2010 | dodano: 17.05.2010

Z zaciekawieniem przysłuchuję się rozmowie Pawła z rasowym gigowcem na korytarzu przytulnego pensjonatu w Złotym Stoku. Niedługo północ, najwyższy czas wskoczyć pod kołdrę bo jutro wcześnie pobudka a oni jakby w innym świecie. Przykucnięci, wpatrzeni w swoje maszyny oparte o balustrady schodów toczą wręcz abstrakcyjną chwilami dla mnie dyskusję na tematy najnowszych rozwiązań konstrukcyjnych w mtb. Fakt, część z nich zastosowali już w swoich rowerach a teraz licytują się i jak z rękawa rzucają cenami, zaletami, wadami. Dla mnie wystarczy dobór właściwych opon, niezawodne hamulce i w miarę sprawne przerzutki. Dla nich każda, najmniejsza nawet śrubka czy podkładka decyduje o wyniku. Nie nadążam za padającymi nazwami rowerowych części i marek. Nie rozumię tak oczywistych dla nich nowatorskich rozwiązań. I ja z takimi mam walczyć? A do tego technika, młodość, treningi sześć dni w tygodniu, właściwe odżywianie, sponsoring... Z czym do gości. W życiorysie tylko Juramarathon, Koszęcin-mtb, dwa wyścigi z szosowcami i jeden, nieukończony maraton u Golonki (słynna Istebna’08) a tu rewia gwiazd w każdej kategorii wiekowej. Niestety, moja kategoria masters M6 jest ostatnią. Stety, startuje w niej tylko dwunastu a więc od razu rodzi się plan minimum. Wejść do dziesiątki i przyzwoicie wypaść w open. Coś zaczyna coraz mocniej chodzić po głowie bo to już kolejny plan. Najpierw chęć startu w płaskim maratonie, później chęć ukończenia jakiegoś łatwiejszego, górskiego maratonu a teraz …
Zostawiam dyskutujących bikerów i walę do łóżka. Nie liczę na szybkie zaśnięcie. Tata wyluzuj, dasz radę. Te pocieszające słowa syna częściowo odstresowują i pozwalają zasnąć. Przede mną 52km błotnistych ścieżek górskich, rekordowe 1880m przewyższenia, zjazdy kamiennymi single-track'ami, długie podjazdy, slalomy między drzewami, przepaście, potoki wody na ścieżkach, mokre trawiaste odcinki, śliskie korzenie, przepusty wodne. Słowem paleta górskich atrakcji. Kilka dni deszczu podnosi trudność trasy ocenianej na 3/6 w normalnych warunkach.
Jest i dobra wiadomość. Jutro ma nie padać.


Tuż po starcie w ponad czterysta osobowej stawce.


6054 w nowej koszulce.

Paweł startuje godzinę wcześniej na Giga (62km). Obie kategorie: Giga i Mega jadą tą samą trasą. Jedyna różnica to to, że na 9km dokładają gigowcom dziesięciokilometrową pętelkę.
Ci co znają trasę są wygrani. Wiedzą jak rozłożyć siły żeby się nie ugotować. Wiedzą gdzie można ostro, gdzie trzeba odpuścić czy nawet wziąść "z buta"
Pierwsze 9km to podjazd na Jawornik Wielki (872m n.p.m.). Idzie dobrze. W zasadzie nikt mnie nie wyprzedza a nawet przesuwam się pojedynczo do przodu. Niektóre podjazdy dłuższych odcinków robię na stojaka. Tą chwilową pewność siebie mąci na szczycie Jawornika widok stojącego na poboczu Pawła. W biegu dowiaduję się, że pękła mu stalowa śruba od siodełka, zgubił łódkę w błocie i niestety wyautował. Jego wielkie plany legły w błocie ścieżki Jawornika. Nie omieszkał rzucić też do mnie że się opieprzam. Nie czas jednak na lamenty. Złote Góry zapraszają do dalszej jazdy. Zaczynają się pierwsze zjazdy. Gigowcy wmieszani w rozciągnięty, popękany sznur megowców wymuszają pierwszeństwo. Młodzi szaleją na zjazdach.

Z 4 Paweł Wiendlocha (kat.M2) - drugi na mecie na dystansie Mega (Megowcy mają niebieski prostokąt na numerze)

Co rusz słyszę „prawa wolna”, „lewa wolna”. Gdzie się da popuszczam hamulce i nie daję się wyprzedzić. Jednak przeważnie rozsądek bierze górę i przepuszczam szaleńców. Częściowo odrobię to na podjazdach. Są liczni pechowcy. Mijam kilku zmieniających gumy, facetkę ze skurczami nóg, gościa z rozwaloną nogą. Słyszę przekleństwa tych, którym nie wchodzą blaty. Niestety i mnie to dotyka. Rzeźbię podjazdy na 2:1. A jeszcze wczoraj rozmawialiśmy o tym, że zawodowcy zaczynają jeździć na dwóch blatach. A więc i ja mimo woli tego doświadczam. Oj, wiele dzieje się na granicy moich możliwości. Byle nie przeszarżować. Góra Borówkowa (900m n.p.m.) wita długim, niekończącym się trawiastym podjazdem. Grząska ścieżka, ciężki od błota rower i barany przyglądające się ceprom na rowerach. A po jej drugiej stronie? Teraz dopiero rozpoczynają się piękne zjazdy. Korzenie, skałki, rumowiska a na dole błotniste zjeżdżalnie między drzewami. Na tyle Continental Escape 2,1 z rzadkim klockiem. Sprawdza się na błocie. Na przodzie Hutchinson Python 2,0. Niezły ale jakby łapał boczne poślizgi. Nie mam czasu na sięganie po bidon. Na bufetach kuszących bananami, bakaliami, pomarańczami i ciastkami wlewam w siebie tylko kubek powerada.

Z Nr 317 Filip Kubik M1 (160 w open na Mega)

W kieszonce dwie żelki więc na nich muszę dojechać. Znowu tracę na zjazdach ale nie ryzykuję. Przepuszczam krzyczących gigowców. Kilka odcinków robię "z buta" i zbiegam z rowerem chwytając się gałęzi choinek. Kto to wymyślił?! To dobre dla przełajowców. Chciałbym kiedyś zobaczyć czołówkę na tych odcinkach. Licznik pokazuje, że do mety trzy km. Niestety na ostatnim bufecie podają że jeszcze dziesięć. Cholera przegięli jak to u Golonki. Na dodatek znowu sztajfa w górę. Wypłaszczenie i "na mordę" w dół. I znowu. Widać wieżę kościoła w Złotym Stoku i słychać gwar imprezy na rynku a tu znowu sztajfa błotnistą w górę. Jacyś kibice krzyczą, że za mostkiem ostatnia "prosta" (2km). Zgadza się. Poznaję bo prowadzi koło naszego pensjonatu oddalonego 1,5km od rynku. Byle nie dać się wyprzedzić na końcówce. Mogę dołożyć bo znam ten szutrowy odcinek. Wreszcie kolorowe banery tunelu i...meta. Paweł przybija piątkę.

A co wyszło?
- w kategorii M6 - 7/12 (wygrał Zbigniew Krzeszowiec czterokrotny uczestnik Wyścigu Pokoju)
- w open - 266/409



Rower odstawiony do warsztatu

Czwartek, 13 maja 2010 | dodano: 13.05.2010

Podrzuciłem Przemkowi Demę do serwisu. Mam problem z najmniejszym blatem.
Jutro wyjeżdżam z Pawłem na Złoty Stok i to musi hulać.
Troskliwy Przemo sam od siebie wrzucił mi na tył oponkę na błoto - Continental Escape 2,1. Będzie błoto więc rzadszy bieżnik wskazany.



Auto odstawione do warsztatu

Środa, 12 maja 2010 | dodano: 12.05.2010

Ale od czego ma się rower?