krzara prowadzi tutaj blog rowerowy

krzara

Czarci plan pacemarkera - 2 Bieg Częstochowski

Sobota, 22 maja 2010 | dodano: 24.05.2010

okiem rowerowego pacemarkera

Nadszedł dzień realizacji czarciego planu u stóp Jasnej Góry. Zapisując się do biegu i otrzymując numer startowy (726) chciałem tak jak wszyscy uczestnicy przebiec 10km (dwie pętle po 5km) i otrzymać kolejny, drugi medal biegu.



Oba zadania czyli prowadzenie rowerem czołówki a zaraz po tym przebiegnięcie całej trasy trochę mnie spinały. Jednak nietypowość sytuacji wciągała mnie w ten bieg niesamowicie. Żyłem tym od dwóch miesięcy i kombinowałem jak to najlepiej rozegrać.
Ideałem byłoby bezpiecznie i skutecznie poprowadzić na rowerze czołówkę biegaczy do mety a potem spieszyć się, pokonać trasę 10km „z buta” doganiając koniec biegu. Ponieważ żaden ze mnie biegacz a do tego obniżono limit czasu do 1h 20min, czarci plan stawał się bardzo poważnym wyzwaniem. Wręcz niemożliwym do zrealizowania. Z moich optymistycznych kalkulacji wynikało jednak, że przy bardzo sprzyjających układach byłoby to możliwe.
Po pierwsze zakładałem, że zwycięzca zrobi trasę poniżej 31min.
Po drugie liczyłem na błyskawiczny przepak.
Po trzecie byłem pewien, że poprawię zeszłorocznego wyniku 52:05 (pierwszy bieg po złamaniu biodra)
Wielką niewiadomą było to, na ile osłabi mnie półgodzinna zabawa w pacemarkera. Ponieważ szczęściu trzeba pomagać zadbałem o pewne istotne drobiazgi.
Wymieniłem kliki na platformy aby pewnie deptać na pedały butami biegowymi.
Wrzuciłem semislicka na tył pozostawiając dla przyzwoitości Pythona na przodzie.
Podniosłem na maxa siodełko. Bieg prowadził cały czas asfaltami ale góral i z tym sobie radzi mimo że wyglądem nie pasuje do ulicznej scenerii. Oczywiście trąbka z gumową gruchą, jako najważniejsze narzędzie pilota usadowiła się na kierownicy.
Cóż mogłem więcej zrobić poza zmówieniem zdrowaśki do Gospodyni Podjasnogórskich zawodów i modlitwy do mojego Anioła Stróża o szczęśliwy przebieg biegu?
Bojowo i duchowo nastawiony, objeżdżam przed startem dwa razy dla sprawdzenia trasę po czym wtapiam się w kilkusetosobowy tłum rozgrzewających się zawodników w Alejach NMP. I tu zaczynają się dla mnie przysłowiowe schody. Okazuje się, że meta usytuowana jest około 200m za startem. Fatalna sprawa. Mijając ją na rowerze będę musiał cofnąć się pod prąd na linię startu. Czyli minuta w plecy. To dużo i dodatkowy wysiłek. Obawiam się również utrudnień na mojej drugiej pętli goniąc samotnie koniec biegu. Za ostatnim zawodnikiem jedzie również rowerzysta a po nim otwierana jest trasa dla normalnego ruchu. Samochody, piesi i światła to moje potencjalne przeszkody. Liczę ewentualnie na jakiś maruderów ale obniżenie limitu czasu z 1:30 na 1:20 na pewno zniechęciło słabszych do startu. Ta prawie ośmiuset osobowa stawka będzie silniejsza od zeszłorocznej. Ażeby wyraźnie zaakcentować, że biegnę poza konkursem mocuję numer startowy nie z przodu koszulki jak wszyscy biegacze ale z tyłu, nisko, po prawej stronie, jak kolarze. Odpiąłem też chip gdyż niemożliwy jest odczyt elektroniczny dla takiej opcji. Muszę polegać na swoich pomiarach czasu. Nad Jasną Górą krążą groźne deszczowe chmury ale łaskawa Gospodyni powstrzymuje je do czasu zakończenia biegu.
I zaczęło się.....




Wypasiona Yamaha policjanta na przedzie, kład z Wasylem(fotoreporter), moja skromna osoba i goniąca mnie czołówka a za nią prawie ośmiuset biegaczy.



Nie przypuszczałem, że od razu pójdzie dzida w wykonaniu bardzo silnych Ukraińców. Już na podbiegu między parkami czyli na dwusetnym metrze tworzy się pięcioosobowa czołówka z czterema Ukraińcami. Po raz pierwszy będzie mi dane śledzić rozgrywkę czołówki a nie oglądać plecy średniaków. Z piątki bardzo szybko odpada Polak. Pozostała czwórka przez 2-3km biegnie parami bardzo blisko siebie. Czując się pewniej w roli pilota po pierwszych kilometrach skracam dystans do czołówki na 5-10m. Trasa jest dobrze obstawiona mandarynkami a więc pusta i bezpieczna. Para prowadzących odrywa się od drugiej pary rywali. Pęka też wkrótce i pierwsza para. Wysoki, silny Ukrainiec zyskuje dziesięć, dwadzieścia metrów przewagi nad rywalem na początku drugiej pętli. Biegnie bardzo spokojnie, równo. Zbliżamy się do nawrotu na 7,5km.


Widząc jego determinację zaczynam podawać mu co jakiś czas dystans przewagi nad rywalem. Nie musi się oglądać za siebie. Pjatidiesjat, sto, sto pjatidiesjat mietrow. Pyta o kontrolowany przeze mnie czas. Podaję czas i pocieszam go, że na pewno wygra. Jego rywal znika z mojego pola widzenia. Sprint ulicą 7 Kamienic i bruk alei. Nawrót przed Bieganem. Ostatnia, długa prosta środkiem alei. Prędkość wzrasta prawie do 25km/h. Zbliżamy się do mety.
Przez chwilę myślę o moim przepaku. W burzy oklasków mijamy metę


wpadając w wąski, długi tunel przygotowany dla zawodników kończących bieg. Zaczyna mi się to wszystko nie podobać. Robi się ciasno. Zwalniam i jadąc dalej tunelem kilkadziesiąt metrów szukam miejsca na porzucenie roweru. Niedobrze. Gęsty tłum widzów za metą, nieświadom mojego planu, tarasuje dostęp do trawnika. Przepycham się, kładę rower w przypadkowym miejscu, zrzucam kask i walczę z rękawicami. Może nie ukradną moich zabawek. Teraz najgorsze. Muszę cofnąć się ok 250m na linię startu. Znowu przepychanka i slalom między kibicami.


Dla mnie zabawa rozpoczyna się od nowa. Startuję równolegle z dobiegającymi do mety najlepszymi zawodnikami i całym sznurem zawodników, którzy rozpoczynają drugą pętlę. I...Doświadczam od razu coś wspaniałego. Rewelacja! Jestem skazany na wyprzedzanie. Przez całe pięciokilometrowe okrążenie będę tylko wyprzedzał.


Ten sam nawrót ale "z buta" to dopiero na 2,5km dla mnie.

No cóż, ci po piątce „z buta” są bardziej zmęczeni niż ja po rowerowej dysze. Ale prawie nikt o tym nie wie i chyba wprawiam w zdziwienie moich rywali i widzów. Oczywiście nie dziwi to moich, wspaniałych kumpli z obstawy biegu, którzy znają mój czarci plan, wypatrują mnie i wspaniale głośno dopingują. Krzara biegnie! Krzara! Krzara! Ależ to uskrzydla. Tu widać sens klubowej przyjaźni, sportowej więzi, koleżeńskich gestów. Prawie ośmiuset zawodników. Jedni biegną po zwycięstwo, drudzy na ukończenie. Inni rywalizują między sobą. Dla mnie dzisiaj, ten bieg to pracowite święto Zabieganych . KLA Zabiegani trzęsie dzisiaj Częstochową, przyciągają setki uczestników z całej Polski.
No ale piłka dalej w grze i przede mną druga pusta pętla. Gdy linia mety wita kolejnych zawodników, gdy wielu dumnie paraduje z medalem na szyi, ja mam przed sobą jeszcze jedną, samotną pętlę. Wracają myśli o dogonieniu kumpla ma rowerze, który zamyka bieg jadąc za ostatnim zawodnikiem.



Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy nie sprzyjało i dalej nie sprzyja temu. Choćby teraz gdy przyszło mi biec samemu w normalnym ruchu ulicznym. Slalom między samochodami. Olewam czerwone światło na skrzyżowaniu. Wpadam w aleje.



Czuję, że jest już po zawodach. Piesi spacerują po trasie środkiem alei. Nie dogonię ogona biegu. Widocznie najsłabsi zeszli z trasy.

Na pocieszenie widzę, że są tacy co wypatrują mnie. Dopingują, cykają pamiątkowe fotki, torują ostatnie metry trasy, gratulują.



Dzięki. Wielkie dzięki. Jesteście wspaniali.

Nie udało się.
Nie mogło się udać.
Uda się.
Może się udać.

Do zoba na 3BC

(nieoficjalny czas brutto 1:22:13)




komentarze
alistar
| 21:56 środa, 26 maja 2010 | linkuj Krzara, jesteś szalony... :D
Tak pozytywnie szalony, żeby nie było wątpliwości :)
Wariactwo czystej wody...
Gratulacje :)
krzara
| 05:48 środa, 26 maja 2010 | linkuj Moi drodzy, znowu kadzicie.
No, ale jakież to miłe.
PRZEMO2
| 18:36 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj no no krzysiek tylko pogratulować hartu ducha
Yacek
| 06:29 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj Tak, tak, nikt inny by nie wpadł na taki "szalony" pomysł. Krzysiek to jest jednak GOŚĆ!
Kajman
| 06:19 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj No, no, no:)
niradhara
| 05:01 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj Jestem w szoku! Nikt inny nie wpadłby na taki pomysł. Twoja wola walki jest wręcz niesamowita :) Brak mi słów.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ktakz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]