Złoty Stok - szczęśliwy come back
-
DST
77.00km
-
Teren
55.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z zaciekawieniem przysłuchuję się rozmowie Pawła z rasowym gigowcem na korytarzu przytulnego pensjonatu w Złotym Stoku. Niedługo północ, najwyższy czas wskoczyć pod kołdrę bo jutro wcześnie pobudka a oni jakby w innym świecie. Przykucnięci, wpatrzeni w swoje maszyny oparte o balustrady schodów toczą wręcz abstrakcyjną chwilami dla mnie dyskusję na tematy najnowszych rozwiązań konstrukcyjnych w mtb. Fakt, część z nich zastosowali już w swoich rowerach a teraz licytują się i jak z rękawa rzucają cenami, zaletami, wadami. Dla mnie wystarczy dobór właściwych opon, niezawodne hamulce i w miarę sprawne przerzutki. Dla nich każda, najmniejsza nawet śrubka czy podkładka decyduje o wyniku. Nie nadążam za padającymi nazwami rowerowych części i marek. Nie rozumię tak oczywistych dla nich nowatorskich rozwiązań. I ja z takimi mam walczyć? A do tego technika, młodość, treningi sześć dni w tygodniu, właściwe odżywianie, sponsoring... Z czym do gości. W życiorysie tylko Juramarathon, Koszęcin-mtb, dwa wyścigi z szosowcami i jeden, nieukończony maraton u Golonki (słynna Istebna’08) a tu rewia gwiazd w każdej kategorii wiekowej. Niestety, moja kategoria masters M6 jest ostatnią. Stety, startuje w niej tylko dwunastu a więc od razu rodzi się plan minimum. Wejść do dziesiątki i przyzwoicie wypaść w open. Coś zaczyna coraz mocniej chodzić po głowie bo to już kolejny plan. Najpierw chęć startu w płaskim maratonie, później chęć ukończenia jakiegoś łatwiejszego, górskiego maratonu a teraz …
Zostawiam dyskutujących bikerów i walę do łóżka. Nie liczę na szybkie zaśnięcie. Tata wyluzuj, dasz radę. Te pocieszające słowa syna częściowo odstresowują i pozwalają zasnąć. Przede mną 52km błotnistych ścieżek górskich, rekordowe 1880m przewyższenia, zjazdy kamiennymi single-track'ami, długie podjazdy, slalomy między drzewami, przepaście, potoki wody na ścieżkach, mokre trawiaste odcinki, śliskie korzenie, przepusty wodne. Słowem paleta górskich atrakcji. Kilka dni deszczu podnosi trudność trasy ocenianej na 3/6 w normalnych warunkach.
Jest i dobra wiadomość. Jutro ma nie padać.
Tuż po starcie w ponad czterysta osobowej stawce.
6054 w nowej koszulce.
Paweł startuje godzinę wcześniej na Giga (62km). Obie kategorie: Giga i Mega jadą tą samą trasą. Jedyna różnica to to, że na 9km dokładają gigowcom dziesięciokilometrową pętelkę.
Ci co znają trasę są wygrani. Wiedzą jak rozłożyć siły żeby się nie ugotować. Wiedzą gdzie można ostro, gdzie trzeba odpuścić czy nawet wziąść "z buta"
Pierwsze 9km to podjazd na Jawornik Wielki (872m n.p.m.). Idzie dobrze. W zasadzie nikt mnie nie wyprzedza a nawet przesuwam się pojedynczo do przodu. Niektóre podjazdy dłuższych odcinków robię na stojaka. Tą chwilową pewność siebie mąci na szczycie Jawornika widok stojącego na poboczu Pawła. W biegu dowiaduję się, że pękła mu stalowa śruba od siodełka, zgubił łódkę w błocie i niestety wyautował. Jego wielkie plany legły w błocie ścieżki Jawornika. Nie omieszkał rzucić też do mnie że się opieprzam. Nie czas jednak na lamenty. Złote Góry zapraszają do dalszej jazdy. Zaczynają się pierwsze zjazdy. Gigowcy wmieszani w rozciągnięty, popękany sznur megowców wymuszają pierwszeństwo. Młodzi szaleją na zjazdach.
Z 4 Paweł Wiendlocha (kat.M2) - drugi na mecie na dystansie Mega (Megowcy mają niebieski prostokąt na numerze)
Co rusz słyszę „prawa wolna”, „lewa wolna”. Gdzie się da popuszczam hamulce i nie daję się wyprzedzić. Jednak przeważnie rozsądek bierze górę i przepuszczam szaleńców. Częściowo odrobię to na podjazdach. Są liczni pechowcy. Mijam kilku zmieniających gumy, facetkę ze skurczami nóg, gościa z rozwaloną nogą. Słyszę przekleństwa tych, którym nie wchodzą blaty. Niestety i mnie to dotyka. Rzeźbię podjazdy na 2:1. A jeszcze wczoraj rozmawialiśmy o tym, że zawodowcy zaczynają jeździć na dwóch blatach. A więc i ja mimo woli tego doświadczam. Oj, wiele dzieje się na granicy moich możliwości. Byle nie przeszarżować. Góra Borówkowa (900m n.p.m.) wita długim, niekończącym się trawiastym podjazdem. Grząska ścieżka, ciężki od błota rower i barany przyglądające się ceprom na rowerach. A po jej drugiej stronie? Teraz dopiero rozpoczynają się piękne zjazdy. Korzenie, skałki, rumowiska a na dole błotniste zjeżdżalnie między drzewami. Na tyle Continental Escape 2,1 z rzadkim klockiem. Sprawdza się na błocie. Na przodzie Hutchinson Python 2,0. Niezły ale jakby łapał boczne poślizgi. Nie mam czasu na sięganie po bidon. Na bufetach kuszących bananami, bakaliami, pomarańczami i ciastkami wlewam w siebie tylko kubek powerada.
Z Nr 317 Filip Kubik M1 (160 w open na Mega)
W kieszonce dwie żelki więc na nich muszę dojechać. Znowu tracę na zjazdach ale nie ryzykuję. Przepuszczam krzyczących gigowców. Kilka odcinków robię "z buta" i zbiegam z rowerem chwytając się gałęzi choinek. Kto to wymyślił?! To dobre dla przełajowców. Chciałbym kiedyś zobaczyć czołówkę na tych odcinkach. Licznik pokazuje, że do mety trzy km. Niestety na ostatnim bufecie podają że jeszcze dziesięć. Cholera przegięli jak to u Golonki. Na dodatek znowu sztajfa w górę. Wypłaszczenie i "na mordę" w dół. I znowu. Widać wieżę kościoła w Złotym Stoku i słychać gwar imprezy na rynku a tu znowu sztajfa błotnistą w górę. Jacyś kibice krzyczą, że za mostkiem ostatnia "prosta" (2km). Zgadza się. Poznaję bo prowadzi koło naszego pensjonatu oddalonego 1,5km od rynku. Byle nie dać się wyprzedzić na końcówce. Mogę dołożyć bo znam ten szutrowy odcinek. Wreszcie kolorowe banery tunelu i...meta. Paweł przybija piątkę.
A co wyszło?
- w kategorii M6 - 7/12 (wygrał Zbigniew Krzeszowiec czterokrotny uczestnik Wyścigu Pokoju)
- w open - 266/409
komentarze
Chyba ostatnio razem gadaliśmy w kolejce do myjki ;)
Fajnie było Ciebie poznać.