Jesień wciąż czaruje i zaprasza.
-
DST
61.00km
-
Teren
42.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Meteo zapowiedziało wymarzoną pogodę między 10 a 17. Coś pod 10 stopni, bez opadów i wiaterku. Noooo... po kilku dniach barowej pogody (włącznie z Dniem Niepodległości gdzie udowodniłem że rowerzyści też potrafią biegać zaliczając dwie pętle po 5km po Promenadzie i Lasku Aniołowskim w sztafecie wymyślonej przez zwariowanych Zabieganych) i perspektywie nadciągających nowych niżów, to okienko pięknej, jesiennej pogody wyrzuciło mnie z domu.
I to bez żadnego wymyślonego celu rowerowania. Po prostu, olałem sobotnie zakupy i sprzątanie, zaprowiantowałem ojca, kaska w kieszeń i …. w długą. Niech się dzieje wola nieba z nią się zawsze zgadzać trzeba. No może nie do końca poszedłem na żywioł. Wiedziałem że na Anwi można polegać. Zastąpi planistę, mapę, GPS, mechanika rowerowego, cyknie fajne fotki a jak zgłodnieje to i zafunduje żurek z wkładką.
Postanowiłem całkowicie podporządkować się dzisiaj jej woli mimo że nie pozwala mi na to natura lwa.
Wzdłuż Warty- dobra, niech będzie wzdłuż Warty.
Wypatrujemy wokoło czegoś ciekawego. Monotonię błotnistej ścieżki i smętnie płynącej Warty przerywa dopiero stadko dorodnych łabędzi. Okupują przeciwległy brzeg. Nie mają ochoty ani do pływania, ani do trzepotania skrzydłami. Mało fotogeniczne i do tego wcale nie są nami zainteresowane.
Jedziemy dalej.
Przez Przeprośną - dobra, niech będzie przez Przeprośną
Anwi coś knuła ale co? Dopiero gdy zaczęła szukać przydrożnych krzewów dzikiej róży częściowo rozszyfrowałem Ją. Od tygodnia pracuje nad zaprojektowaniem etykiety na butelki z winkiem z czerwonej róży, tej zebranej na jednej z ostatnich naszych rowerowych wycieczek. W domu pykają już dwa balony dziesiątki. Na etykiecie ma być design różanorowerowy. Właściwie to będą dwa różniące się wina. Każdy balon zrobiłem inną technologią i na innych drożdżach. To, które będzie mocniejsze nazwiemy Deore, a to słabsze Alivio. Więcej nie mogę zdradzić. Tym bardziej nie mogę zamieścić roboczych fotek sesji. Ściśle tajne. Przynajmniej do czasu zlewania winka. Po półgodzinnej sesji zdjęciowej z krzakami dzikiej róży i rowerkami w rolach głównych (wyglądała jak naprawianie roweru) ruszamy dalej niby przed siebie.
A ja? Spoko wodza. Jak gdyby nigdy nic. Tylko kaemów jakoś mało przybywa. Trudno, nie jedno przyjdzie mi jeszcze dzisiaj przetrzymać.
Anwi znowu coś znalazła. To dorodne pigwy na syrop do herbatki.
Dobra niech będą i pigwy. Lądują w kieszeni rowerowej kurtki.
Swoją, anielską cierpliwość manifestuję na schodkach przydrożnej kapliczki. Oparty o jej żółto cytrynową ścianę, rozmarzony, z zamkniętymi oczami, wystawiam pryszcze do śmiejącego się do nas słońca. Ach jak przyjemnie... Jesienna patelnia.
Pada propozycja niebieskiego pieszego. Dlaczego niebieski nie wiem. Rowerek wypucowany, łańcuch naoliwiony a tu perspektywa coraz bardziej błotnistego szlaku. W sumie to wszystko jedno jak będzie zapaćkany. Dobra – niech będzie niebieski. Wreszcie sprawa się rypła. Na zboczach którejś tam górki trafiamy na jabłkowe sady. Aha, to o to Jej chodziło! Po jabłuszka się jechało!
Od miesiąca namawiała mnie na wyprawę po jabłka a ja to odpuszczałem. Znalazła więc sposób i podstępem dowiozła mnie na jabłuszka. Nie powiem, dorodne, pyszne. A jakie fotogeniczne.
Widzę że Anwi chodzi dumna po sadzie, wcina i fotografuje jabłuszka. Dopięła swego.
Skromne zbiory zabieramy w dalszą drogę.
Całkiem dobry bieżnik. Oponki ala Kendy Kobry.
A teraz gdzie?
Kolejne kaemy (wciąż niebieski pieszy) przybliżają nas lasami do Olsztyna. Nie protestuję. Opony ślizgają się po błotku, piach skrzypi w łańcuchu, buty zafajdane, bidon uświniony
a tu wyłania się na horyzoncie zameczek.
Padam na zachwaszczoną łąkę i uwieczniam fotką to zjawisko.
Do niebieskiego dołącza mój ulubiony czerwony rowerowy. Niestety, mimo że prowadzi do Olsztyna spada na drugi plan. Dzisiaj Anwi rządzi. Zaprasza na żurek w Leśnym. Dobra – niech będzie znów żurek.
Jeszcze tylko zdjątko
w łysym, jurajskim lesie, na dywanie z bukowych liści, czarnym i żółtym na Biakło i..... lunch w leśnym. Najwyższy czas bo jak to mówią starożytni Rosjanie „Rowerzysta gdy głodny to zły”.
komentarze
Serdecznie pozdrawiam :)