Zabawa w speleologów - Jaskinia Trzebniowska
-
DST
101.00km
-
Teren
18.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przekomarzam się z Anwi czy jedziemy na Górę Bukowiec czy na Górę Bukowie.
Ja jestem za tym pierwszym bo z c łatwiej mi się wymawia. Ona za tym drugim bo tak podają mapy i poprawia mnie. Anwi jest perfekcjonistką w sprawach nazw własnych, walczy z moimi, niefrasobliwymi przeinaczeniami. Ja nie przywiązuję do tego większej wagi, z grubsza bacząc by nie pochrzanić czy np. dany dworek należał do Krasickich, Krasińskich czy Kraszewskich. Na szczęście w dobie internetu można szybko zweryfikować prawidłowość nazwy i czasami uniknąć wpadki. Ba, każdy z nas może nawet zabłysnąć wyczytaną wiedzą. Ale czy Internet zawsze prawdę ci powie?
Urzekły nas fotki jeziorek w Jaskini Trzebniowskiej, jaskini w zasięgu naszych rowerowo-speleologicznych możliwości. W spenetrowanych przez nas dziewięciu jurajskich jaskiniach nie napotkaliśmy na podobne zjawiska dlatego chcieliśmy je zobaczyć na własne oczy, sfocić, a jak się da to i sforsować.
Do Trzebniowa asfaltem, dalej zalesionym, górzystym terenem. Pierwsza niespodzianka. Napotykamy duże schronisko pod wapienną skałą w okolicach góry Walasówka.
Dalej kierujemy się na południowy wschód wypatrując góry z krzyżem.
Nasze plany napotykały jednak dzisiaj same przeciwności. Były momenty, że wątpiliśmy w choćby ich częściową realizację. Ja z ołowianymi nogami po wczorajszych harcach na Biegu Częstochowskim. Zimno i wiatr – upierdliwa para dokuczająca od paru dni. Góra B. kryjąca swoje uroki wraz z jaskinią w leśnym gąszczu z kolczastymi krzewami tarniny i jeżyn. Piękno wokoło ale cóż z tego. Ścieżki pozarastane, miejscami nie do pokonania nawet z buta.
Tylko myśl o podziemnych jeziorkach pcha nas uporczywie choć z różnym skutkiem pod górę. Rowery musiały zostać na dole w krzakach. Napieramy z plecakami szukając jakiegokolwiek możliwego wejścia. A gdy to się udaje przypłacając podartymi kurtkami, pojawiają się kolejne schody. Szczyt z krzyżem pustelniczym jest
ale namierzenie otworu jaskini pod jednym z wielu zarośniętych ostańców staje się problemem. Na szczęście co się nie udało od wschodu, powiodło się od zachodu.
Wielgaśny otwór jaskini ze śladami małego ogniska przed wejściem zostaje zlokalizowany.
Mając jak zwykle naszkicowany plan jaskini
zagłębiamy się na pewniaka w jej czeluście. Widać nie jesteśmy za mocni w jaskiniowej kartografii bo namierzenie korytarzy, wydałoby się oczywistych sprawia nam trudność. Jest kilka odgałęzień na lewo i na prawo ale już nie raz przekonaliśmy się, że przy takiej różnorodności form skalnych łatwo przeoczyć mały, boczny otwór prowadzący do kolejnych partii jaskini. Anwi jak zwykle w odwodzie, ja na zwiadach z przodu. Dopiero po upewnieniu się, że kolejne przejście czy komora jest w zasięgu Anwi, nadciągają odwody. Razem podziwiamy, focimy i szukamy charakterystycznych form jaskiniowych. Najcenniejszym łupem są zawsze nowe dla nas odkrycia. Tak było i tym razem.
Półmetrowa bryła przezroczystych kryształów kalcytu na ścianie korytarza jaskini.
Parka przytulonych do siebie nietoperzy.
No i oczywiście oczekiwane jeziorka a w zasadzie jak się okazało oczka wodne na tarasach wąskiego korytarza.
Faktycznie stwarzają bajkową scenerię z muzyką pojedynczych kropel kapiących ze stalagmitów i uderzających o taflę stojącej wody. Wciśnięci w ciasny korytarz, zamieramy na kuckach w bezruchu by wsłuchać się w nieregularny plusk kropel.
I nieważne, że to czego oczekiwaliśmy totalnie rozmija się z rzeczywistością. Miało być duże. Jednak nie o wielkość chodzi. Piękno form jaskiniowych, nieosiągalne i niewyobrażalne drepcącym po ziemi potwierdza wszechmoc stwórcy. Uświadamiam sobie, że tylko w maleńkiej cząstce, mimo dużej aktywności dane nam jest poznać jego dzieła.
Opuszczamy korytarz z jeziorkami i kierując się do otworu rozglądamy się w poszukiwaniu przejścia do jeszcze jednej komory.
Bardzo ślisko, miejscami stromo.
Tylko jedno miejsce, mały otwór w najniższym punkcie jaskini mogłoby być tym przełazem. Nie dość, że cholernie mały to jeszcze o mokrym, gliniastym podłożu. Perspektywa pełzania po czymś takim nie zachęca do penetrowania. Nie mamy spodni na zmianę. Jednak zwycięża chęć sprawdzenia przełazu i tego co się za nim znajduje. Kto wie kiedy wrócimy tu następny raz?
Głowa przechodzi ale bez kasku. W świetle latarki trzymanej w ręku widać, że przełaz ma około 3 metrów i prowadzi do większej komory. Udało się. Jestem w komorze. Namawiam Anwi na pokonanie tego ciasnego, trudnego przejścia. Wspaniale. Zaliczone. W nagrodę kolejne nieoglądane dotąd formy –
pola ryżowe, jakby zastygły, dwumetrowy, szeroki strumień wysypującego się ryżu.
Podmoczeni i upaćkani gliną wydostajemy się na zewnątrz jaskini. Wiatr wysuszy, ruch wykruszy.
Ku wyjściu.
Ale jak tu trafić do rowerów?
komentarze
Krzysiu, Bukowiec to ta góra, którą widać z naszych okien:)