Zabawa w speleologów - Jaskinia Źródło Szczelina.
-
DST
122.00km
-
Teren
6.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ciekawa, nietypowa.
To dla niej kupiłem kalosze i rękawice gumowe.
To dla niej założyłem sakwy na rower.
To dla niej zmokłem w drodze powrotnej.
A wszystko to wymyśliła anwi.
korytarzami płyną strumyki od źródeł bijących wewnątrz jaskini.
Zanim jednak dotarliśmy do jaskini Źródło Szczelina w Lelowie czyli w miejscowości położonej 45 km od Częstochowy, spotykamy po drodze w Janowie Zbyszka z Piotrkiem. Kręcą się po okolicy na rowerach. Podejmują temat jaskiniowy a ponieważ sami też zaliczyli kilka jaskiń więc są chętni pokazać nam otwory dwóch ważnych jaskiń - jaskini Wierna i jaskini Wiercica. Z radością przyjmujemy propozycję i wspólnie odbijamy kilka kilometrów od naszej trasy.
Tak samo zakręceni.
Schodzę kilka metrów do obu jaskiń, do płyt zamykających.
Z otworu Wiernej.
Obie jaskinie są pozamykane stalowymi włazami ale już samo namierzenie otworów ogromnie cieszy.
Płyty stalowe zamykające wejścia do jaskiń.
Otwory Wiernej i Wiercicy namierzone. Cudownie byłoby kiedyś wejść do nich.
Żegnamy Zbyszka i Piotrka. Dzięki przyjaciele. Nasze drogi jeszcze nie raz się spotkają.
Jadąc do Lelowa dwukrotnie mija nas grupka szosowców biorąca udział w wyścigu. Dla zabawy dołączam do nich i jadę z nimi kilka kilometrów. Niestety sakwy nie pozwalają rozwinąć skrzydeł i odpadam.
Lelów - zupa gulaszowa w Lelowiance i kurs na poszukiwanie jaskini. Opisy są jednoznaczne więc znajdujemy ją bez problemu.
Otwór Jaskini Źródło Szczelina.
Korytarz wprowadzający.
Korytarz "Wodny Świat" (nie do przejścia).
Korytarz poprzeczny.
Piaskowy Korytarzyk.
Koniec Piaskowego Korytarzyka
Sala Kwarcowa.
W Sali Kwarcowej. Po lewej korytarz "Wodny Świat". Po prawej "Piaskowy Korytarzyk".
Przeciskanie na kuckach i na czworaka.
Salka z wieszakiem - widać korzenie drzew.
Na zewnątrz zaczyna padać. Trzeba się zwijać.
Nadciąga burza. Tym razem przeżyjemy "Wodny Świat" na powrocie. Brr.
Chmury nad kościołem w Lelowie.
II Jurajski Puchar Nordic Walking - I runda w Częstochowie
-
DST
12.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trasa - Lasek Aniołowski (czyli prawie pod moim domem - atut własnego boiska))
Dystans - 5,6 km (czyli sprint - wolałbym dłuższy)
Ilość startujących - ok 100 osób (czyli świetna frekwencja - karty rozdawał ULKS "Ran Podkowa" Janów)
Miejsce w open - tylko 12 - (czyli cel wyklarował się - dziesiątka na zakończenie, po 7 rundach)
Miejsce w kategorii - tylko 2 (czyi tak trzymać - nie spaść z pudła)
Nagroda - parasol
Były to pierwsze zawody z siedmiu, które będą rozgrywane co miesiąc. Każda edycja w innej, podczęstochowskiej miejscowości.
Powalczymy.
Mokra niedziela z pstrągiem i bilardem.
-
DST
80.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj anwi zrezygnowała z rowerowej wycieczki by pomóc mi na Biegu Częstochowskim.
Dlatego dzisiaj choćby lało (a lało) chciałem retowarzyszyć jej gdziekolwiek popedałuje.
Powtórka z rozrywki - 4 Bieg Częstochowski
-
DST
32.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny raz jako pacemaker pilotowałem czołówkę Biegu Częstochowskiego. Dystans to trudne, pagórkowate 10 km. Dwie pętle po 5 km wokół Jasnogórskiego Klasztoru. Wygrał Kenijczyk Edwin Kirvi z rewelacyjnym czasem 29:57. Po doprowadzeniu zwycięzcy do mety rower poszedł w odstawkę a ja zacząłem swój bieg. Plan minimum to dogonić ogon biegu.
.
.
.
Udało się! Całkiem fajny. Chodź do kolekcji. Fot. anwi
Trochę wrażeń z trasy.
Edwinowi życzę zwycięstwa. Fot. Marek Tęcza
Tuż po starcie. Fot. Mateusz Tęcza
Czarnoskóry Edwin szaleje. Bardzo szczupła sylwetka. Dziecięcy wyraz twarzy. Czubkami palców leciutko odbija się od asfaltu i frunie. Mam go tuż tuż za plecami, momentami wydaje mi się, że wręcz siedzi mi na kole. Od samego startu systematycznie powiększamy przewagę nad dwójką próbujących dogonić go rywali i nad wielobarwną, ośmiuset osobową ławą biegaczy.
Daniel Woch (749) zajmie drugie a Rafał Nowak (2) trzecie miejsce. Fot. Mateusz Tęcza
Trzeci, czwarty, piąty zakręt i pozostawiamy peleton daleko za sobą. Wszystko cichnie. Emocje startowe opadają. Nie ma tak oczekiwanej rywalizacji. Nie widać nawet w tle rozciągniętej stawki biegaczy. Pryska atmosfera wielkiego biegu. Tylko jadące majestatycznie przed nami dwa policyjne motocykle od czasu do czasu włączające syreny i pojawiające się biało czerwone taśmy na skrzyżowaniach ulic oraz umundurowana obstawa trasy podtrzymują wrażenie zawodów. Mija drugi kilometr. Trasa wyprowadza nas na tyły klasztoru by długim podbiegiem ulicą Kardynała Wyszyńskiego znów wrócić pod mury jasnogórskie. Motocykle z dużym trudem starają się zachować od nas należny dystans. Raz odjeżdżają na kilkanaście metrów do przodu, to znów nagle zwalniają by być tuż przed nami. Widocznie znikamy z pola widzenia w lusterkach motocykli. Tempo Kenijczyka jest szalone. I nieważne czy podbieg, czy zakręt on nie zwalnia a wręcz dokłada. Walczę na różnych frontach. Przede wszystkim by być blisko przed prowadzącym, torować mu drogę i jednoznacznie wskazywać optymalny tor biegu. Kontroluję by nie władować się na potężne, szeroko jadące motocykle policjantów, które według mnie jadą przed nami w zbyt małej odległości. Do tego dochodzą pojawiające się na trasie przypadkowe osoby wychodzące lub wyjeżdżające z domów stojących przy trasie. W miarę spokojnie kończymy pierwsze okrążenie.
Fot. anwi
Druga pętla prowadzi przez park.
Modelowo. Fot. szeryf
Z myślą o czekającym mnie biegu sięgam do kieszonki po rozpakowanego batona. Powinien zadziałać po kilkunastu minutach jak rzucę rower. Zabawa rozkręca się na dobre gdy na drugiej pętli doganiamy ogon biegu i dochodzi dublowanie szeroko biegnących zawodników. Martwię się jak zachowają się biegacze podczas wyprzedzania. I tu ukłon w stronę wyprzedzanych zawodników, którzy solidarnie, natychmiast po moich ostrzeżeniach robią drogę prowadzącemu. Miejscami, zwłaszcza na zakrętach jest gorąco. Walczę ze wszystkim naraz. Już wiem, że ta walka o bezpieczne i bezkolizyjne doprowadzenie zwycięzcy do mety będzie mnie kosztowała sporą utratę sił tak potrzebnych na moją dychę z buta. Czwarty raz prowadzę bieg ale takiej nerwówki jeszcze nie przeżywałem. Szalone tempo Edwina, atak na rekord trasy wymuszają dodatkową czujność. Prawie przeciskamy się przez dublowanych zawodników wpadając w aleje.
Na dużej prędkości ostry nawrót o 180 stopni i ostatnia krótka prosta do mety. Po prawej korytarz dla kończących bieg. Lewa strona dla tych co biegną drugą pętlę.
Wprowadzam Kenijczyka na metę. Fot. A. Ciuraszkiewicz
Sporo dzieje się na ostatnich metrach. Tuż za metą czeka na mnie anwi z numerem startowym. Widzę jak macha do mnie. Podjeżdżam, błyskawicznie zeskakuję z roweru i odpinam kask. Anwi w tym czasie przyczepia mi na piersi numer startowy z chipem. Manewr dobrze przećwiczony a więc nie tracę cennych sekund i prawie płynnie ruszam na swoją pierwszą pętlę razem z tymi co zaczynają drugą. Bieganie nie jest moją silną stroną ale zabawa w gonienie uciekającego celu (ogon biegu) motywuje. Biegacze skręcają w prawo do parku, ja napieram na wprost między parkami pod szczyt zgodnie z trasą pierwszej pętli. Zbieg na Rynek Wieluński, podbieg Klasztorną, długa prosta na Kubiny, pod prąd Jadwigi i długi podbieg Wyszyńskiego. O dziwo nigdy nie narzekam na podbiegi. Tak jest i teraz. Z utęsknieniem wyglądam naszych Zabieganych obstawiających w klubowych, pomarańczowych koszulkach newralgiczne miejsca trasy. Wiem, że łyknę od nich mocną dawkę słownego dopingu. Jakże mógłbym nie odhaczyć się na 4BC ze swoim dziwacznym scenariuszem. Czarci plan pacemakera by pożreć ogon biegu to również test na moje „siątki”. Tegoroczna, nowa, sześćdziesiątka zapowiedziała się całkiem nieźle startami na Marcialondze i na Piastach ale dzisiaj ma problem. Choroba sprzed paru dni osłabiła ją. To, że wystartowałem to już cieszy ale wyniku może nie być. Szybki zbieg między parkami, dalej w prawo do nawrotu przy Przemysłówce. Ku mojej wielkiej radości dostrzegam Bartka (851),
Fot. Jakub Tęcza
kumpla, którego wkręciłem w bieg, a który zaczyna dopiero przygodę z bieganiem. Czyli walczy i ukończy dychę. Ale będzie miał co poprawiać w następnych edycjach.
Wbiegam w Aleję Najświętszej Marii Panny.
Tu jeszcze razem z tymi co za chwilę skończą bieg. Fot. Mateusz Tęcza
Tłum kibiców w centrum miasta uskrzydla. Miło słyszeć okrzyki krzara, krzara.
Gdy kolejni kończą bieg ja wyruszam na drugą pętlę. Sam na sam ze zmęczeniem. Bem - prezes Zabieganych toruje mi drogę wylotową do parku. Wpadam w ciszę parku Moniuszki. Między niepokrytymi jeszcze przez liście gałęziami drzew co rusz wyłania się jasnogórska wieża. Z niej również spływa na mnie moc i radość tego biegu. W gardle zaschło więc porywam półtoralitrowego peta ze stolika nieczynnego już bufetu (no ładnie zapomnieli o mnie) by zwilżyć wodą usta. Najgorszy odcinek. Biegnę sam. Widzę jak służby porządkowe zaczynają zwijać taśmy i usuwać ochronne barierki. Nieoczekiwanie dołącza do mnie na ostatnie dwa kilometry Edek z Zabieganych. Zmarzł pilnując swojego odcinka trasy więc z przyjemnością mi potowarzyszy. Dodatkowo ratuje mnie kolejnym łykiem wody i przywraca wiarę w dogonienie ogona. Tak też się dzieje. Przed Akademią Polonijną doganiam i mijam dzielnego, starszego zawodnika w asyście tylnego pacemakera na rowerze i radiowozu tworzących koniec biegu.
Ogon biegu. Fot. szeryf
Kolejny powód do radości. A do mety został tylko niecały kilometr.
Ostatnia prosta. Fot. Jakub Tęcza
Plan minimum wykonany.
Rowerowe pisanki
-
DST
21.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przepis:
Jaja kurze niekoniecznie białe.
Dętka rowerowa po przejściach.
Bezużyteczne łupiny cebuli.
Okrawek słoniny.
Czucie w palcach.
Puszczone wodze fantazji.
Wybieram w miarę gładkie i równe jaja. Tnę wąskie gumki z dętki rowerowej 26x1,50. Delikatnie, bardzo delikatnie nakładam gumki na jaja tworząc wzór.
W starym garnku zalewam wodą skórki cebuli i zagotowuję żeby puściły kolor.
Po ostudzeniu garnka wyjmuję skórki z cebuli. Do ostudzonej, zabarwionej wody wkładam przygotowane jaja. Gotuję 5 min po czym delikatnie zdejmuję gumki i nacieram jaja słoninką.
Pozostaje zacząć rozsyłać życzenia świąteczne, obdarowywać się pisankami i cieszyć się świętami.
Wam drodzy bikestatowicze, bliskim tego co nas łączy życzę mocy.
PS
Dopiero dzisiaj spionowałem się i zasiadłem za kompem. Coś mnie dopadło, położyło i sflaczałem jak walnięta dętka rowerowa. Moc uleciała ale chyba wraca.
Jak jeszcze dzisiaj wsiądę na rower to uzupełnię km.
-------
Wróciła ale na krótko.
Od Barbary do Marii - (cz.2 - Karbidówka)
-
DST
27.00km
-
Teren
4.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
cz.1
.
Odcinam na pamiątkę kawałek szarfy olbrzymiego wieńca pogrzebowego od Częstochowskiego Forum Rowerowego zrobionego z dorodnych, pąsowych róż.
Dzięki, wielkie dzięki bracia i siostry bikerzy za to, że i Wy przyjaciele byliście tak licznie razem ze mną na Ostatnim Pożegnaniu ojca - górnika.
Został pochowany zgodnie z jego życzeniem w galowym stroju górniczym a obok trumny stała symbolicznie lampka górnicza.
Tak tato, Twoje życie zgasło jak karbidówka po dobrze przepracowanej szychcie.
Dzisiaj sprzątam grób ze zwiędłych kwiatów i wypalonych zniczy.
Rowerkiem będę tu zaglądał.
Tobie poświęcam cykl wycieczek i wpisów o tematyce górnictwa rud żelaza regionu częstochowskiego.
Dziękuję również Wam, drodzy bikestatsowicze za słowa otuchy, kondolencje i wsparcie.
Wspólne kręcenie z synem i ...
-
DST
53.00km
-
Teren
4.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
.
Rzadko mam okazję pokręcić z synem. Jeśli nadarza się taka to nie odpuszczam. Oczywiście zawsze w roli wapniaka i z góry na przegranej pozycji.
Tym razem było jeszcze gorzej bo Paweł na szosówce a ja na góralu. Na szczęście pomagał wiatr w plecy a mój młody wyrozumiale nie rwał się do przodu. I tak pomykaliśmy do Olsztyna (20km; średnia wyszła 28km/godz). Nawet nie zajechałem się. Mam nadzieję, że nie zniechęciłem go do kolejnych, wspólnych wypadów.
Paweł - rundka honorowa na rynku w Olsztynie.
Z Olsztyna młody sam pognał do domu a ja w Góry Sokole gdzie w okolicach Skały Pielgrzyma buszowała anwi. Dzisiaj, korzystając ze sprzyjającej niepogody miała w planie przeprowadzić kolejne obserwacje florystyczne i udokumentować je zdjęciami na temat „Stopnia odporności przylaszczek na wiosenne przymrozki i opady śnieżne ze szczególnym uwzględnieniem tulenia się płatków kwiatowych pod wpływem zimna”.
Odnalazłem ją dość szybko schyloną i focącą na poletku przylaszczek między wapiennymi ostańcami. Znam, rozumiem i szanuję jej słabość do tych kwiatuszków czego dowodem mogą być choćby tapeta z przylaszczkami na kompie czy wielkie marzenie aby uchwycić w kadrze motyla cytrynka (najlepiej kilka) na kwiecie przylaszczki. Chodzi o wyjątkową grę kolorów fioletu i żółci. Zapowiada się więc na permanentne, coroczne, wiosenne przylaszczkobranie. Być może zaowocuje kiedyś wydaniem albumu jurajskich kwiatów bo z wpisów i zdjęć na BS widać, że nie przepuszcza żadnemu kwitnącemu zielsku na Jurze.
Zostawiwszy panią badaczkę z tematem i nie niepokoiwszy, oparłem rower o zwalonego buka i zabrałem się za szukanie swojego tematu.
"Gałązka kwiatu całorocznego"
Bukiew w kuleczkach śniegu.
Jakaż wielka radość ogarnęła mnie gdy nieopodal ujrzałem ogrodzony, olbrzymi dół z otworem jaskini.
Zejście do otworu Jaskini Pochyłej.
Aż kusiło żeby zejść i zagłębić się w jej wnętrze. Jednak sypiący co chwila śnieg w postaci kuleczek styropianu (nie w postaci płatków) oraz strome, błotniste zejście mówiły „nie”. Odpuściłem i na razie poprzestałem na robieniu zdjęć. Krążąc wokół znaleziska, które słusznie oceniłem jako Jaskinię Pochyłą (była w planach na ten rok) namierzyłem otwór kolejnej jaskini. Też ogrodzony ale mniej zapraszający. Czyżby to była jaskinia Studnisko? Tak!
Otwór Jaskini Studnisko.
Kolejna sesja zdjęciowa. Paluszki grabieją, Styropian sypie.
Anwi ze swojego poletka wzywała do odwrotu i obrania kierunku na zupę w Olsztynie. Nie mówiąc „nie” podjąłem próbę szybkiego zejścia do jaskini Pochyłej. Przyjaciel kiedyś mi mówił, że można ją robić bez sprzętu najwyżej zjedzie się na d…
Ostrożnie by nie zjechać.
Ś l i s k o !
Ale tu zimno. Podają, że średnia roczna to 3 stopnie.
Gdy zadzwoniła komórka anwi z baru ja opuszczałem jaskinię. Udało się. Za 10 minut i ja wcinałem smaczną zupę wiejską.
Teraz, ogrzani i posileni podejmujemy walkę z wiatrem na powrocie do Częstochowy. Prognozy meteo sprawdzają się.
16:30 - wkładam ugotowany ryż pod pierzynę i wielowarzywną sałatkę do lodówki. Nie zdążyłem zjeść. Muszą poczekać bo znowu na trzy godziny wybywam z domu. Dobrze mieć wszędzie przyjaciół. Bartek wyciąga mnie na tenisa. Wchodzę na jego karnet. Kiedyś grałem często. Teraz krucho z kasą. Dzisiaj wcielam się w rolę trenera dla początkujących.
Obiecuję sobie znów pokazywać się na korcie ale na powietrzu bo hale są za drogie (65 zł/godz).
Wieczór – zaproszenie na saunę. Odpuszczam - basta – na dziś chwatit.
Test i Atest
-
DST
27.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień pod znakiem sprawdzania.
Przed południem uczestniczę w Teście Coopera czyli napieraniu z buta przez 12 minut. To ile uda się wybiegać przez ten czas naukowo określa sprawność delikwenta. Wynik uzależnia się od płci i wieku. Wybiegałem 2670 m (30 m mniej niż rok temu). Ogólnie nie jest źle zważywszy, że wiało, padało i nienawidzę biegania.
Po południu jestem przy Ateście trasy 4 Biegu Częstochowskiego. Dla rasowych biegaczy atest trasy czyli specjalistyczny pomiar długości trasy z dokładnością do centymetra to podstawa. Tylko wyniki uzyskane na trasach z atestem są dla nich miarodajne. Podobno w Polsce jest tylko kilku atestatorów z uprawnieniami (przyznawane w Anglii).
Pomiaru dokonuje się jadąc rowerem. Na początku został wyznaczony na asfalcie i kilkakrotnie sprawdzony taśmami naciągniętymi dynamometrem odcinek kontrolny 400m.
Wg tego odcinka atestator wyskalował licznik przy swoim rowerze (też kilkakrotnie jeździł i sprawdzał). Następnie objechał całą trasę 10 km pilotowany przez radiowóz. Całość roboty, całe to certolenie się odebrałem jako robienie doktoratu. I słono za to się płaci.
Cały dzień mokłem, marzłem i huczało mi w uszach od wiatru. Ale zadania wykonane.
Przez Mstów na Częstochowę - (cz 3)
-
DST
52.00km
-
Teren
4.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
cz1
cz2
Dzisiejsze zadanie to próba odnalezienia jak najwięcej ukrytych bunkrów w niemieckim punkcie oporu na wzgórzu Miedza pod Mstowem. W kieszeni odrysowana mapka z zaznaczonymi bunkrami.
Jadę z anwi drogą krajową 786 z miejscowości Mokrzesz na Mstów. Przy drodze po lewej stronie w Zawadzie stoi
Kochbunkier
Idziemy szukać kolejnych, niemieckich bunkrów na wzgórzu Miedza przed Mstowem.
Zaczynamy od strony południowej gdzie u podnóża ciągnie się rów przeciwczołgowy.
Pierwszy namierzony tobruk (Ringstand 58c)
Drugi odnaleziony tobruk (Ringstand 58c)
Trzeci tobruk (Ringstand 58c)
Kolejnym, czwartym odnalezionym dzisiaj bunkrem okazał się tobruk, który był wyposażony w wieżę czołgową
Ringstand 67
Jak widać wszystkie bunkry ukryte są w kępach gęstych krzaków i totalnie dewastowane.
Wrócę tu jeszcze odnaleźć ostatnie trzy bunkry. Chyba, że są zakopane.
Przez Mstów na Częstochowę (cz 2)
-
DST
45.00km
-
Teren
3.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po dwóch tygodniach wracam do tematu niemieckich bunkrów obronnych ulokowanych pod Mstowem w okolicach wsi Zawada.
Przez Mstów na Częstochowę (cz1)
Wybudowane przez jeńców w 1944 roku miały powstrzymywać ofensywę wojsk radzieckich. Dzisiaj wycieczka historyczno-przyrodnicza typu: chłopcy szukają bunkrów, dziewczynki (Anwi) szukają przebiśniegów. Coraz cieplejsze promyki docierają od co rusz wyłaniającego się, to znów chowającego się za licznymi chmurami słonia. Nooo wreszcie nie marzną palce przy robieniu zdjęć. Aby ułatwić sobie wykonanie mojego zadania zaczepiam miejscowego gościa pracującego na farmie krów w Zawadzie i pytam o bunkry. Otrzymuję zaskakującą odpowiedź. O bunkrach na wzgórzu to prawie nic nie wie bo urodził się po wojnie. Wie co innego, że po drugiej stronie rzeki w lesie, na wysokości poznanego przeze mnie bunkra jest ukryty drugi, podobny. Rewelka! Ślicznie dziękuję za tę nowinkę licząc na kolejną zdobycz, którą trzeba będzie odszukać.
Najpierw jednak obieramy kurs na wzgórze spod naszego bunkra.
Niemiecki bunkier na granicy miejscowości Zawada i Mstów. Na drugim planie wzgórze Miedza (inna nazwa Chrapoch) gdzie Niemcy rozlokowali gniazdo bunkrów obronnych.
Zostawiamy rowery na skraju lasu, wspinamy się na rozległe wzgórze i po drodze przeczesujemy każde skupisko krzewów i drzew. Jest i pierwsze znalezisko!
Betonowe koryto o dużych wymiarach (coś 6m x 15m), skośnych bokach i głębokości około metra. Teraz całość porastają krzaki i młode drzewa.
Szukając bunkrów znajdujemy coś takiego! Po wycieczce dowiedziałem się od Przemka, pasjonata bunkrów, że był to zbiornik deszczówki, budowany w pobliżu bunkrów dostarczający wodę do budowy, mycia i innych celów.
Nieopodal koryta w odległości około 100m dostrzegam wyłaniającą się z ziemi górę masywnej, betonowej budowli. Bingo. Cel namierzony!
Prawdopodobnie jest to schron armatni Regelbau 701. Wystaje tylko góra. Całość zasypana po dach i niestety nie da się zajrzeć do środka.
Regelbau 701
Wchodząc na górkę obok schronu natrafiam na:
częściowo odkopany i odsłonięty otwór tajemniczego zbiornika. Czytałem kiedyś o tym w internecie ale do końca temat nie był wyjaśniony. Trzeba będzie to wyjaśnić. Czy ma coś wspólnego z niemiecką linią obrony?
Plan sytuacyjny:
- na pierwszym planie schron
- na drugim planie po prawej górka ze zbiornikiem
- na drugim planie po lewej kępa krzaków i drzew z betonowym korytem.
Rozglądając się wokoło mam wrażenie, że okolica kryje dla mnie jeszcze wiele tajemnic z tamtego okresu. Wrócę tu jeszcze.
Anwi już dawno na dole przy rowerach i wzywa mnie komórką do powrotu. Przecież przed nami jeszcze poszukiwania bunkra za rzeką no i najważniejsze wypatrzeć w końcu i sfocić jakiegoś przebiśniega - niepodważalny znak zbliżającej się wiosny.
Ale życie dopisało jeszcze jeden temat. Przechodząc po mostku koło ruin starego młyna na drugą stronę Warty wkroczyliśmy na rozległe stanowiska żerowania bobrów. Niecodzienna gratka. Podziwiamy dziesiątki powalonych i popodgryzanych drzew.
Takich miejsc jest sporo.
Powalając drzewo bobry uzyskują dostęp do najsmaczniejszych, młodych konarów.
Najtrudniej było wypatrzeć w gęstwinie drzew kopułę bunkra. Już myślałem, że będzie dwója za niewykonanie zadania. Jednak nie. Udało się! Stoi!
Zawada k/Mstowa. Bunkier niemiecki (grzybek) schowany w lesie przy Warcie.
A co z przebiśniegami?
Smoku czy widziałeś już kwitnące przebiśniegi w tych okolicach?
Podobno jeszcze jest szansa je zobaczyć. Może więc za tydzień poszukamy w innym miejscu.
PS
Polecam ten lokal w Mstowie koło rynku. Pizza Prosciuto (Margarita + szynka) wyśmienita. Miłe, stylowe wnętrze. Miła obsługa.