krzara prowadzi tutaj blog rowerowy

krzara

Powtórka z rozrywki - 4 Bieg Częstochowski

Sobota, 14 kwietnia 2012 | dodano: 14.04.2012

Kolejny raz jako pacemaker pilotowałem czołówkę Biegu Częstochowskiego. Dystans to trudne, pagórkowate 10 km. Dwie pętle po 5 km wokół Jasnogórskiego Klasztoru. Wygrał Kenijczyk Edwin Kirvi z rewelacyjnym czasem 29:57. Po doprowadzeniu zwycięzcy do mety rower poszedł w odstawkę a ja zacząłem swój bieg. Plan minimum to dogonić ogon biegu.
.
.
.
Udało się! Całkiem fajny. Chodź do kolekcji. Fot. anwi

Trochę wrażeń z trasy.


Edwinowi życzę zwycięstwa. Fot. Marek Tęcza


Tuż po starcie. Fot. Mateusz Tęcza

Czarnoskóry Edwin szaleje. Bardzo szczupła sylwetka. Dziecięcy wyraz twarzy. Czubkami palców leciutko odbija się od asfaltu i frunie. Mam go tuż tuż za plecami, momentami wydaje mi się, że wręcz siedzi mi na kole. Od samego startu systematycznie powiększamy przewagę nad dwójką próbujących dogonić go rywali i nad wielobarwną, ośmiuset osobową ławą biegaczy.


Daniel Woch (749) zajmie drugie a Rafał Nowak (2) trzecie miejsce. Fot. Mateusz Tęcza

Trzeci, czwarty, piąty zakręt i pozostawiamy peleton daleko za sobą. Wszystko cichnie. Emocje startowe opadają. Nie ma tak oczekiwanej rywalizacji. Nie widać nawet w tle rozciągniętej stawki biegaczy. Pryska atmosfera wielkiego biegu. Tylko jadące majestatycznie przed nami dwa policyjne motocykle od czasu do czasu włączające syreny i pojawiające się biało czerwone taśmy na skrzyżowaniach ulic oraz umundurowana obstawa trasy podtrzymują wrażenie zawodów. Mija drugi kilometr. Trasa wyprowadza nas na tyły klasztoru by długim podbiegiem ulicą Kardynała Wyszyńskiego znów wrócić pod mury jasnogórskie. Motocykle z dużym trudem starają się zachować od nas należny dystans. Raz odjeżdżają na kilkanaście metrów do przodu, to znów nagle zwalniają by być tuż przed nami. Widocznie znikamy z pola widzenia w lusterkach motocykli. Tempo Kenijczyka jest szalone. I nieważne czy podbieg, czy zakręt on nie zwalnia a wręcz dokłada. Walczę na różnych frontach. Przede wszystkim by być blisko przed prowadzącym, torować mu drogę i jednoznacznie wskazywać optymalny tor biegu. Kontroluję by nie władować się na potężne, szeroko jadące motocykle policjantów, które według mnie jadą przed nami w zbyt małej odległości. Do tego dochodzą pojawiające się na trasie przypadkowe osoby wychodzące lub wyjeżdżające z domów stojących przy trasie. W miarę spokojnie kończymy pierwsze okrążenie.


Fot. anwi

Druga pętla prowadzi przez park.

Modelowo. Fot. szeryf

Z myślą o czekającym mnie biegu sięgam do kieszonki po rozpakowanego batona. Powinien zadziałać po kilkunastu minutach jak rzucę rower. Zabawa rozkręca się na dobre gdy na drugiej pętli doganiamy ogon biegu i dochodzi dublowanie szeroko biegnących zawodników. Martwię się jak zachowają się biegacze podczas wyprzedzania. I tu ukłon w stronę wyprzedzanych zawodników, którzy solidarnie, natychmiast po moich ostrzeżeniach robią drogę prowadzącemu. Miejscami, zwłaszcza na zakrętach jest gorąco. Walczę ze wszystkim naraz. Już wiem, że ta walka o bezpieczne i bezkolizyjne doprowadzenie zwycięzcy do mety będzie mnie kosztowała sporą utratę sił tak potrzebnych na moją dychę z buta. Czwarty raz prowadzę bieg ale takiej nerwówki jeszcze nie przeżywałem. Szalone tempo Edwina, atak na rekord trasy wymuszają dodatkową czujność. Prawie przeciskamy się przez dublowanych zawodników wpadając w aleje.
Na dużej prędkości ostry nawrót o 180 stopni i ostatnia krótka prosta do mety. Po prawej korytarz dla kończących bieg. Lewa strona dla tych co biegną drugą pętlę.


Wprowadzam Kenijczyka na metę. Fot. A. Ciuraszkiewicz

Sporo dzieje się na ostatnich metrach. Tuż za metą czeka na mnie anwi z numerem startowym. Widzę jak macha do mnie. Podjeżdżam, błyskawicznie zeskakuję z roweru i odpinam kask. Anwi w tym czasie przyczepia mi na piersi numer startowy z chipem. Manewr dobrze przećwiczony a więc nie tracę cennych sekund i prawie płynnie ruszam na swoją pierwszą pętlę razem z tymi co zaczynają drugą. Bieganie nie jest moją silną stroną ale zabawa w gonienie uciekającego celu (ogon biegu) motywuje. Biegacze skręcają w prawo do parku, ja napieram na wprost między parkami pod szczyt zgodnie z trasą pierwszej pętli. Zbieg na Rynek Wieluński, podbieg Klasztorną, długa prosta na Kubiny, pod prąd Jadwigi i długi podbieg Wyszyńskiego. O dziwo nigdy nie narzekam na podbiegi. Tak jest i teraz. Z utęsknieniem wyglądam naszych Zabieganych obstawiających w klubowych, pomarańczowych koszulkach newralgiczne miejsca trasy. Wiem, że łyknę od nich mocną dawkę słownego dopingu. Jakże mógłbym nie odhaczyć się na 4BC ze swoim dziwacznym scenariuszem. Czarci plan pacemakera by pożreć ogon biegu to również test na moje „siątki”. Tegoroczna, nowa, sześćdziesiątka zapowiedziała się całkiem nieźle startami na Marcialondze i na Piastach ale dzisiaj ma problem. Choroba sprzed paru dni osłabiła ją. To, że wystartowałem to już cieszy ale wyniku może nie być. Szybki zbieg między parkami, dalej w prawo do nawrotu przy Przemysłówce. Ku mojej wielkiej radości dostrzegam Bartka (851),


Fot. Jakub Tęcza
kumpla, którego wkręciłem w bieg, a który zaczyna dopiero przygodę z bieganiem. Czyli walczy i ukończy dychę. Ale będzie miał co poprawiać w następnych edycjach.
Wbiegam w Aleję Najświętszej Marii Panny.


Tu jeszcze razem z tymi co za chwilę skończą bieg. Fot. Mateusz Tęcza

Tłum kibiców w centrum miasta uskrzydla. Miło słyszeć okrzyki krzara, krzara.
Gdy kolejni kończą bieg ja wyruszam na drugą pętlę. Sam na sam ze zmęczeniem. Bem - prezes Zabieganych toruje mi drogę wylotową do parku. Wpadam w ciszę parku Moniuszki. Między niepokrytymi jeszcze przez liście gałęziami drzew co rusz wyłania się jasnogórska wieża. Z niej również spływa na mnie moc i radość tego biegu. W gardle zaschło więc porywam półtoralitrowego peta ze stolika nieczynnego już bufetu (no ładnie zapomnieli o mnie) by zwilżyć wodą usta. Najgorszy odcinek. Biegnę sam. Widzę jak służby porządkowe zaczynają zwijać taśmy i usuwać ochronne barierki. Nieoczekiwanie dołącza do mnie na ostatnie dwa kilometry Edek z Zabieganych. Zmarzł pilnując swojego odcinka trasy więc z przyjemnością mi potowarzyszy. Dodatkowo ratuje mnie kolejnym łykiem wody i przywraca wiarę w dogonienie ogona. Tak też się dzieje. Przed Akademią Polonijną doganiam i mijam dzielnego, starszego zawodnika w asyście tylnego pacemakera na rowerze i radiowozu tworzących koniec biegu.


Ogon biegu. Fot. szeryf

Kolejny powód do radości. A do mety został tylko niecały kilometr.


Ostatnia prosta. Fot. Jakub Tęcza
Plan minimum wykonany.




komentarze
Grzesiek - sauna | 18:40 piątek, 20 kwietnia 2012 | linkuj Fajnie przedstawiłeś tą relację z biegu. Gratulacje Krzychu.
alistar
| 20:06 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj Jak - po raz kolejny już - widać, w tym szaleństwie jest metoda ;)
Paveu | 19:58 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj Fajna koszulka!
Gratulacje ;-)
zielonamila
| 07:30 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj Super akcja. Pozdrawiam
anwi
| 05:50 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj Krzysiu, gratki.
PRZEMO2
| 13:05 niedziela, 15 kwietnia 2012 | linkuj krzysiu kratki
k4r3l
| 08:12 niedziela, 15 kwietnia 2012 | linkuj gratulacje:) rowerowy pilot to bardzo dobry pomysł! :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zawsz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]