krzara prowadzi tutaj blog rowerowy

krzara

Pierwszy dzień zimy

Poniedziałek, 21 grudnia 2009 | dodano: 21.12.2009

Kalendarzowej oczywiście.



Kapcia na Masie?!

Piątek, 18 grudnia 2009 | dodano: 18.12.2009


Zbiorówka

Tak. Można złapać kapcia na Masie. I to na krótkiej bo 3 kilometrowej przejażdżce.
I to nie na gwoździu czy innym przebijaczu. Widać dętka nie była mrozoodporna. Nie wytrzymała kilkunastu minusów.
Dojechałem na rajfie bo było nas aż jedenastu i każda duszyczka się liczyła.
Dobrze że start spod ratusza był oryginalny. Zostaliśmy zaproszeni do statystowania w happeningu pt. "Oszczędność to cecha ludzi z wyobraźnią".


Pierwsze ujęcie


Drugie ujęcie

A co my się uśmiali przy powtarzaniu ujęć i słuchaniu "ambitnych" kwesti aktorki na hulajnodze to nie da się opisać. Człowiek zapominał o siarczystym mrozie.
Były też klapsy przed każdym ujęciem. A jakże, w pupę.



VI LO (4)

Poniedziałek, 14 grudnia 2009 | dodano: 14.12.2009

20:30 - 23:30
Dzisiaj z nową trenerką LA. Nieżle dała popalić.
A jazda? Tym razem w lekkiej scenerii zimowej ale to jeszcze nie to.



Jezu, jak się cieszę!

Niedziela, 13 grudnia 2009 | dodano: 13.12.2009

Nic tylko
upić się ze szczęścia, posiedzieć trochę na laurach i zacząć snuć plany na 2010.
Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy to to, że dobrze byłoby wykręcić tyle samo.
Ale tam w głębi duszy coś podpowiada aby powalczyć o szóstkę. Może Pan Bucek znowu pomoże w chęciach i siłach do kręcenia. Może Anwi, rowerowy przyjaciel nie zmieni mnie jeszcze w nadchodzącym roku na lepszy model. Może krokodyle (Kajman i Niradhara) skutecznie będą mi sekundować w wyjazdach (raczej tak bo obiecałem bidon tego z czerwonej róży). A może nad morze. Od tego sporo km`ów przybędzie.
Jakby na to nie patrzeć, przy takiej opcji, 20% progresu, należałoby rower mieć zawsze w pogotowiu bo to już pachnie około stu wyjazdami w roku.
Brrrr…Masakra. Czy aby rower wytrzyma czwarty sezon?
A może

Nic tylko
potraktować sezon jako skończony, powiesić rower na kołku, posiedzieć trochę na laurach i zacząć przygotowywać się do biegówek. Przede mną tygodniowy trening na trasach biegowych w Jakuszycach i XXXIV Bieg Piastów. A 46 km to nie w kij dmuchał. Żaden ze mnie górol a tu i jeżdżę na góralu i narty mi w głowie. Widać w górach jest to co kocham. Nie powiem, udało mi się dołożyć i takim co od kolebeczki uczyli się jazdy na nartach. Dalej mnie to wciąga i na Piastach pewnie nie skończę.
Jakby na to nie patrzeć, przy takiej opcji, parę miesięcy popłynie radość z tych samych stron. Z gór, z leśnych i polnych ścieżek, tyle tylko że okrytych śnieżnym puchem.
Mmmm…Cudownie. Czy aby nie sprawić sobie nart treningowych??
A może

Nic tylko
uznać 5000 za szczyt swoich osiągnięć i możliwości alasportowych, posiedzieć trochę na laurach, pomyśleć o kupnie roweru trackingowego na 28`kach, o sakwach, gps`ie, dobrym aparacie fotograficznym i zapomnieć o kilometrach, prędkościach, zawodach. Marzą mi się wyprawy nad Bajkał, nad fiordy.
Jakby na to nie patrzeć, przy takiej opcji też wkurzasz się kichą, zerwanym łańcuchem, zajechanym blatem, zapieczoną linką, walniętym suportem, rozregulowaną przerzutką.
Eeee... Normalka. Czy aby tylko starczy kasy na naprawy?
A może

Nic tylko
przejść nad tym całym zamieszaniem do porządku dziennego, posiedzieć trochę na laurach i dalej tak jak do tej pory raz kręcić, raz nie kręcić. Czyli bawić się w to co w danej chwili nas kręci. A kręci mnie jeszcze wiele np. bieganie. Właściwie to nie tyle kręci co skręca. Powtarzam do znudzenia: nienawidzę biegania. Cały rok z tym walczę na różnych zawodach. Ostatnio nawet na dłuższych dystansach 10; 13; 15 km ale widzę że przynosi to odwrotny skutek. Złapałem się na tym że już myślę o półmaratonie.
Jakby na to nie patrzeć, przy takiej opcji tylko krok do ARów. Jak ja to lubię. Fundujesz sobie piorunujący, wielogodzinny mix. Rower, bieg, narty, wrotki, pływanie, wspinanie i inne dziwactwa z nawigacją.
Ufff... Masochizm . Czy aby nie kłuci się to z moim PESEL`em?
A może

Nic tylko
Show must go on.

PS
Fotografa przy tym niby nie było.



Godzina prawdy.

Piątek, 11 grudnia 2009 | dodano: 11.12.2009

22:00 - 23:00
Promenada - dł ok 1650m
13 nawrotów o 180 stopni
Opony - Maxxis 26 x 2,1 (gruby klocek)



Test

Czwartek, 10 grudnia 2009 | dodano: 10.12.2009



VI LO (3)

Poniedziałek, 7 grudnia 2009 | dodano: 07.12.2009

20:30 - 23:30
ćwiczenia LA i siatka na sali



Moje ulubione miejsce - Góra Ossona

Niedziela, 6 grudnia 2009 | dodano: 06.12.2009

Najchętniej pokręciłbym dzisiaj do Laponii albo do Mikołajek. No, w ostateczności do Mikołowa. Toż to Dzień Mikusia. Spotkałem go wczoraj ale nie przyjąłem prezentu. Jak chce to niech przyjdzie normalnie, jutro, a prezent nie wręcza tylko tradycyjnie wsadzi pod poduszkę. A najlepiej z rózgą wtedy będę wiedział że nie słodzi a wali prawdę. Co to za nawyki!
Nie decydując się na daleką wyprawę mimo sprzyjającej, niezimowej pogody, zaproponowałem ambitną dawkę terenu. To jest to co tygrysy lubią najbardziej.
Na dziewiątym kilometrze od domu


(patrz wskazanie licznika na zdjęciu),

na terenach należących do Huty Częstochowa, rozpościera się


wzgórze zwane Górą Ossona.

Polubiłem to miejsce. Omijane przez turystów, ignorowane przez kartografów, publicznie napiętnowane. Jakby się dało to wymazaliby go z map. Istna biała plama. A tu się tak nie da. Internet prawdę ci powie.
Bo jakie jest najwyższe wzniesienie na terenie miasta Częstochowy? Góra Ossona. 316m.
Gdzie założono zaraz po wojnie Placówkę lotniczą z lotniskiem szybowcowym? Na Ossonie. 1946r.
Gdzie wybudowano olbrzymie, podziemne zbiorniki wodne i przepompownie wody dla Huty? Na Ossonie.
Na jakich terenach działał i miał budynki gospodarcze Akademicki Klub Jeździecki? Na Ossonie.
Skąd rozpościera się najlepszy widok na potężną Hutę, przemysłową wizytówkę Częstochowy? Z Ossony.
Robimy parę zdjęć w porannym, rozproszonym świetle słońca, nie mogącego przebić się z za chmur.


Figurka Matki Boskiej, tablica pamiątkowa lotniska,

fragmenty nieczynnej hydrobudowy, ogrodzeń, fundamentów. Wszystko w scenerii skał wapiennych, odsłoniętych o tej porze roku. Duża porcja lokalnej, mało znanej nawet Częstochowianom historii. A my śmigamy po zboczach Ossony łypiąc co jakiś czas a to na ślady nie tak odległej historii, a to na skałki i krzaczaste wzgórza, a to na liczne kominy huty zajmującej pół horyzontu.
Długim zjazdem spadamy w kierunku Olsztyna a właściwie w kierunku interesujących nas dzisiaj Gór Towarnych leżących przed Olsztynem.
To tu trenuje się, szlifuj formę i technikę na góralach . My zaliczamy najłatwiejsze podjazdy i


zjazdy.

Tej jesieni wpadają mi w oko wszystkie owoce Jury: dzika róża, tarnina, głóg.
Dzisiaj padło na


jałowiec,

którego krzaki licznie porastają skalne wapienne wzgórza.
Granatowe i jasnozielone, malutkie kuleczki owoców. Na razie zdjęcie ale w przyszłości kto wie, może jałowcówka?
Usatysfakcjonowani kilometrami terenu i swojskimi, jurajskimi widokami zaglądamy do Leśnego.
Rety! Toż to zlot Bikerów. Widać pogoda wygnała z domu nie tylko twardzieli ale i tych mniej rozkręconych. Przybytek rowerowej muzy tętni życiem. Uzupełniamy elektrolity, gadamy i żartujemy. Kumple z forum rowerowego. Kolorowo, wesoło. Gorący żurek z kiełbaską (dzisiaj na mnie kolej). Do zoba i dalej w teren. A co. Rower już i tak cały w błocie. Dzisiaj fajnie ale wczoraj cały dzień padało a więc miejscami ciekawie. Najciekawiej na ścieżkach rozjeżdżonych przez kłady bądź jeepy. Loteria. Przejedzie się czy podpórka w błocie?
Trochę ograniczony czasem nie mogę za bardzo oddalać się od Częstochowy. No ale wymazać ubiegło tygodniową plamę i pozbierać trochę jabłek to powinniśmy zdążyć. Przecież Anwi wcześniej czy później tego mi nie daruje. Anwi jakby to przewidziała i zabrała swój plecak. Ja jestem nieprzygotowany ale w końcu to i do trzech głębokich kieszeni koszulki rowerowej też coś się zmieści. No to górkami na Mstów zahaczyć o sady.
A co to? Z daleka wyglądało jak


rurociąg

Wieczorem trzeba na wszelki wypadek zajrzeć pod poduszkę.
Może pamiętał o mnie.



VI LO (2)

Poniedziałek, 30 listopada 2009 | dodano: 01.12.2009

Wróciłem z gwoździem centralnie wbitym w oponę. Czyżbym miał "przyjaciela"?


Cotygodniowe, dwugodzinne zajęcia na sali gimnastycznej.



"Nieudana" wycieczka

Niedziela, 29 listopada 2009 | dodano: 29.11.2009

Znowu nie było mi dane rozkoszować się urokami niedzielnego poranka. Książką w łóżku, półgodzinną gimnastyką na dywanie, normalnym śniadaniem o dziesiątej. Nic z tego. A ponieważ nie dostrzegałem jeszcze w sobie wyraźnych oznak zmęczenia materiału przedłużonym sezonem rowerowym więc wsiadłem na rower. Dokąd? To się dopiero okaże. Spokojna głowa. Już tam Anwi coś wymyśli.
Póki co zastaję ją jak zwykle punktualną, promienną przy wiacie na przystanku tramwajowym z rozłożoną mapą Partnerstwo Północnej Jury.
Aha, czyli kolejne nici z mojego ulubionego, czerwonego rowerowego. Okazuje się że studiując mapę wypatrzyła nie przejechane przez nas, rokadowe ścieżki i drogi między korytem Warty a główną asfaltową na Mstów.
Czyli mamy zabawić się w Bliskich Odkrywców i przetestować nowy wyjazd z Częstochowy w kierunku Mstowa.
Drugim zadaniem ma być górski trening w okolicach Mstowskich Stodół. Trzecim, sprawdzenie czy są jeszcze jabłka.
Widzę że trzyma się to kupy. Są elementy sportowe a więc do dzieła.
Na wspólną przejażdżkę proponuję również namówić znajomą Julię.


Werona.

Podjeżdżam pod jej balkon ale okazuje się że ona już tutaj nie mieszka. Widać wyprowadziła się i to dosyć dawno. Szkoda.
Częstochowa i Aniołów pomału zostają za nami. Nawigujemy tak aby nie zbliżać się ani do Warty, ani do głównej w Jaskrowie. Przebijamy się przez Jaskrowskie pola, łąki, laski i górki obfitujące w ulubione przez górale błota. Za lasem jakaś willowa dzielnica. Psy ujadają na każdej posesji, potężne ozdobne ogrodzenia, oczka wodne, wypasione bryki przed megawillami.
Pani Basiu, Kochana sąsiadko! Co pani tu robi?!


Naście km od bloku spotykam swoją przemiłą sąsiadkę z parteru.

Wyjaśnia się że tu mieszka jej córka do której przyjeżdża co tydzień. Oczywiście zaproszenie na herbatkę. Niestety po minie Anwi widać że nie czas na ciasteczka. A ja dałbym się skusić. Bądź co bądź niecodzienne spotkanie a stodoły mogą poczekać. Ledwie doprosiłem się wspólnego zdjęcia z Panią Basią. Spytałem o drogę i w tą drogę.


I znowu górka, zjazd, górka, zjazd.

A wokoło Jura. Jura brzydka. A w ogóle to bezkrólewie. Złota Polska Jesień odeszła. Ogołociła drzewa z liści. Gniją teraz brzydkobrązowe pod kołami.
Zasuszyła bukiety polnych kwiatów i trawy na łąkach. Upiorne rzepy czepiają się skarpetek i nogawek. A oznak nadchodzącej Królowej Zimy jeszcze nie widać. Kto wie kiedy nadejdzie? Ozimina czeka na śniegową pierzynę. Przyroda głupieje, nie wie co ma robić. Jakieś dwa ociężałe bażanty próbują wznieś się do lotu. Spłoszone ledwo uleciały z dwadzieścia metrów. Niedaleko, sześć a może siedem pięknych, zwinnych, ciemnych sarenek a może koziołków buszuje po polach. Podobno zmora tutejszych rolników. Niszczą oziminę. No ale tak to już jest w życiu. Dobro ze złem, piękno z brzydotą, miłość z nienawiścią, często chodzą pod rękę.


Nasze rogacze.

Przejeżdżamy przez Mączną. Nie wiem czy to nazwa ulicy czy miejscowości. Na końcu ulicy Mącznej w Mącznej za ostatnimi zabudowaniami gdzie szeroka, ogrodzona łąka wolno opada w kierunku płynącej rzeki (Warta) romantyczny obrazek. Dziewczyna z końmi. Wszystko rozgrywa się w lekkim słońcu i jakby w zwolnionym tempie. Po cichutku zatrzymuję się przy ogrodzeniu pod rozłożystym dębem bądź lipą. Nie zsiadając z roweru obserwuję dwa pasące się konie i zgrabną dziewczynę. Dziewczyna fachowo, energicznymi ruchami czyści zgrzebłem sierść konia a ten spokojnie zajada podrzucone siano. Obok, bliżej mnie, drugi szczypie resztki trawy. Scenka coś w rodzaju „Bociany” J. Chełmońskiego. Nawet pora roku podobna. Apaczę, apaczę i naapaczyć się nie mogę. Niestety nie dane mi było rozmarzyć się tym widokiem dłużej. Uwieczniła to wszędobylska Anwi.

anwi
i pognała w dalszą drogę. A stodoły! A jabłka!
Nie wiem czy to z wrażenia, czy z pośpiechu, zauważyłem że cały jestem mokry. A może za ciepło się ubrałem. Zmarzłem na wczorajszej jeździe więc na dzisiaj założyłem dwie pary skarpet, dwie koszulki i czapeczkę pod kask. Cholernie błotnista, niekończąca się ścieżka przez las. Rozjeżdżone koleiny żółtej mazi wymieszane z liśćmi studzą emocje. Pojawia się obojętność. Im gorzej tym fajniej. Opony coraz grubsze i cięższe od błota. Wreszcie asfaltowa droga. Czuję się jakbym z ubłoconymi buciorami wszedł do pokoju. Jednak trochę asfaltu mile widziane bo jak to mówią: „jak się wysuszy to się wykruszy”.
Czas na hasanie po górkach, po kamienistych ścieżkach. To tu podobno chłopaki na góralach trenują. Może nie tak ostro ale i my zaliczamy kolejne podjazdy. Przerywniki to wcinanie jabłek z pobliskich sadów i robienie fotek. Znowu oberwałem. To przy robieniu jakiejś fotki za długo kadrowałem. Dobrze że coś się wokół dzieje, choćby spotkanie z pastuchem owiec. Wciąga mnie w rozmowę. Ma dodatkowo sad z jabłkami ale woli jeździć na Zachód na rwanie jabłek. Tu mu się już nie opłaca chodzić koło jabłek. Na skupie dostałby tylko 40gr za kilogram. Tam za samo rwanie fortuna. Przeklina rząd i rzuca przykładami bzdurnych przepisów.


Jurajskie pola uprawne

Odjeżdżam. Wycieczka rozkręca się, jabłka lądują w plecaku a ja zaczynam przebąkiwać o wcześniejszym powrocie. Bo muszę. Łapię kolejną żółtą kartkę za wcześniejszy powrót. To jeszcze nic. Zupełna klapa i czerwona kartka gdy zgubiłem się w sadzie a w drodze powrotnej wyszło że Anwi wraca bez jabłek, z pustym plecakiem. Dlaczego? Nie rozumiem.


Niezerwane jabłka