Pacemaker 5 Biegu Częstochowskiego
-
DST
27.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
Dystans - 10 km (dwie pętle wokół Jasnej Góry)
Ilość startujących - 999
Czas zwycięzcy Kenijczyka Samuela Kemboi Rutto: 30:13
Limit czasu: 1:20:00.
To był wspaniały, sportowy dzień! Perfekcyjnie przygotowane rączkami wszystkich Zabieganych zawody. A dla mnie to to , co tygrysy lubią najbardziej czyli połączenie kilku dyscyplin.
Osoby wtajemniczone wiedziały, że cel, który i tym razem sobie postawiłem przed startem będąc jednocześnie pacemakerem oraz jednym z uczestników biegu to bezpieczne doprowadzenie czołówki do mety a potem walka z buta przez te same 10 km o zmieszczenie się w limicie czasu czyli w 1 godz. i 20 min. Słyszałem, że na linii startu pojawi się Radosław Kłeczek – zwycięzca trzeciej edycji Biegu Częstochowskiego, oraz trzech jak zwykle mocnych Kenijczyków więc szykowałem się na konkretną harówę. Spośród nich upatrywałem również zwycięzcy z wynikiem na poziomie rekordu trasy. Oczywiście utrzymanie średniej prędkości na rowerze przez 10 km w granicach 20 km/godz. nie stanowi dużej trudności, jednak gdy do tego dochodzą takie sprawy jak bezustanne oglądanie się za siebie, śledzenie czołówki, ostrzeganie przypadkowych przechodniów i to najgorsze, czyli torowanie drogi wśród dublowanych zawodników, to robi się momentami gorąco.
A dzień był wymarzony jeśli chodzi o pogodę dla biegaczy. Można powiedzieć pierwszy dzień wiosny. Orzeźwieni krótkim deszczykiem tuż przed startem i po wspólnym odliczaniu od dziesięciu, szturmuję na czele wraz z prawie tysięczną armią biegaczy szczyt jasnogórski. Tym razem nikomu nie udaje się rozerwać kolorowego, pękatego peletonu.
Czoło biegu pod szczytem jasnogórskim. (Fot. Pszania)
Wśród prowadzących od samego początku Kenijczyk Rutto i Polak Radosław Kłeczek. Tuż przy nich pozostali wielcy tego biegu. Wreszcie koniec podbiegu między parkami, skręt w prawo i wypłaszczenie. Świadomość, że za chwilę dłuższy zbieg do Rynku Wieluńskiego, przynosi pierwszą ulgę. Gdy inni dodają na zbiegu ja odwrotnie, muszę hamować. Nowe klocki, nowe linki hamulcowe, bryka po przeglądzie więc powinno być dobrze. Rynek Wieluński rozciąga peleton. Na podbiegu ulicą Klasztorną, Rutto i Kłeczek odrywają się od tasiemca biegaczy i powoli zwiększają swoją przewagę. Wreszcie coś się dzieje ku radości rozkrzyczanych kibiców. Widać, słychać i czuć, że z roku na rok przybywa na trasie kibiców z trąbkami, łapkami i innymi sportowymi gadżetami. Licznie wyległy przed swoje posesje dzieciaki z Domu Małych Chłopców, Internatu Dziewczynek, Ośrodka Wychowawczego i dopingują biegaczom. Kolejny, tym razem dłuższy podbieg ulicą Wyszyńskiego. Dwójka uciekinierów ma już prawie sto metrów przewagi nad pozostałymi. Kilku Zabieganych na czele z Tomad'em pilnuje porządku na tyłach Jasnej Góry. Tu największy ruch pieszych między parkingiem a bramą klasztorną. Większość przyjezdna, niezorientowana więc przydają się nasi. Czwarty kilometr to długi zbieg ulicą 7 Kamienic. Kenijczyk i Polak wciąż biegną razem. Czyżby powtórka sprzed dwóch lat kiedy Kłeczek biegł całą trasę z Kenijczykiem i dopiero na ostatniej prostej wywalczył sporą przewagę i wygrał?
Koniec zbiegu i zakręt w prawo przy Akademii Polonijnej. Nawrotka przy Przemysłówce i za chwilę Aleje. Tu asfalt przechodzi w nieciekawą do biegania i jeżdżenia kostkę. W tym roku atestowana trasa prowadzi alejami aż do Placu Biegańskiego i wraca pod Liceum Sienkiewicza gdzie mieści się biuro zawodów. Tak powinno być. Jak największy odcinek biegu powinien prowadzić Alejami wśród szpalerów kibiców, mieszkańców Częstochowy. Przecież Bieg Częstochowski to złote jajo podrzucone Częstochowie przez Zabieganych. To ono przyciąga setki biegaczy z Polski. Nie po nagrody i nie po rozgłos lecz dla czysto sportowych emocji a być może i po coś więcej. To coś jakby zlot biegaczy z całej Polski. Oj będą naciski aby zwiększyć limit startujących.
Przed nami bramka mety i rozpoczyna się druga pętla.
Kenijczyk Samuel Kemboi Rutto i Polak Radosław Kłeczek kończą pierwszą pięciokilometrową pętlę.
Raz, drugi, trzeci odwracam się i z niedowierzaniem obserwuję jak nagle Kenijczyk odchodzi Polakowi i z kilkudziesięciometrową przewagą wpada na skos do parku, chwyta w biegu na bufecie kubek z wodą. Jeden łyk i odrzuca kubek. W parku znowu tłuczę się rowerem po kostce. Chyba łatwiej byłoby mi biec. Kenijczyk kilka metrów za mną. Z góry Wieluńską na Rynek i ponowny podbieg do ulicy Kubiny. Wszystko jasne. Kenijczyk zwiększa przewagę i pewnie nie da sobie odebrać zwycięstwa.
Jakiś pozytywnie zakręcony młody kibic próbuje przebiec równolegle z Kenijczykiem 100 metrów na Wyszyńskiego. Prawie udaje mu się. Zdyszany głośno dziękuje po angielsku wspaniałemu biegaczowi. Będzie miał co wspominać. Tyły Jasnej Góry to najwyższy punkt trasy. Ciśniemy w dół na metę. W poprzednich edycjach już dawno dublowaliśmy biegaczy. Dzisiaj nie dorwaliśmy jeszcze ogona biegu. To znak, że nie ma maruderów a słabsi zeszli z trasy. Dopiero od Akademii Polonijnej zaczynamy dublować pojedyńczych zawodników, którzy są na czwartym kilometrze pierwszego okrążenia. Przy ogromnej wrzawie kibiców skręcam w Aleje. Kilka metrów za mną rozpędzony Kenijczyk.
Rodzinka kibiców.
Przede mną hamujący co chwila szeroki motocykl policyjnego pilota, który ma wielki problem z przebiciem się do przodu przez biegnących zawodników. Dlaczego nie używa klaksonu czy syreny? Przerażony ponaglam głośno motocyklistę i rozganiam biegaczy na boki. Momentami wygląda to bardzo nieciekawie. Gdy hamuję przed motocyklem to czuję oddech Kenijczyka na plecach. Wszystko robię aby chociaż on nie hamował tylko ciął na maxa po prostej, by nie musiał kluczyć między dublowanymi zawodnikami. Udaje się. Dopiero po nawrotce przed placem robi się przestronnie. Środek alei należy do nas. Samuel Kemboi Rutto kończy bieg a ja lewą stroną, razem z tymi co biegną na drugie okrążenie zmierzam do umówionego przepaka (10 m za metą) by rzucić rower, zdjąć kask, okulary, i wypiąć klatę przed anwi na przyrzepienie numeru startowego z chipem do koszulki. To nasza sprawdzona metoda by mieć elektroniczny pomiar czasu. Ja jako pacemaker startuję na rowerze bez numeru. Anwi uaktywnia chip na starcie przechodząc jako ostatnia pod bramką. Po pilotowaniu przypina mi go za metą by mieć odczyt po pierwszym okrążeniu z buta i na mecie.
No i zaczęło się. Dzięki pomocy Anwi błyskawicznie przeobrażam się w biegacza i dołączam do stawki tysiąca biegaczy. Co prawda mam lekką zadyszkę i 30 minut w plecy z pilotowania czołówki ale ileż chęci do zabawy! Pozostało mi niecałe 50 minut na dychę z buta. Cieniutko. Tyle to ja, marniutki Zabiegany potrzebuję na zwykłą, płaską dychę a ta przede mną na taką nie wygląda.
Przezornie zabrałem pas z dwoma małymi pojemniczkami wody wiedząc, że dla mnie bufety będą już zamknięte. Biegnący drugie okrążenie skręcają w park a tam czeka na nich bufet z wodą. Ja biegnę prosto pod szczyt trasą pierwszego okrążenia i dołączam do biegaczy u wylotu z parku.
Nóżki póki co niosą wspaniale. Oczywiście jestem mniej zmęczony niż ci po pierwszym okrążeniu. Nawet podejrzanie to wygląda bo jestem zdecydowanie szybszy i mijam jednego po drugim. Po raz trzeci (dwa razy gdy jechałem na rowerze) mocno dopinguje mnie MajkelK z Zabieganych pilnujący skrętu w ulicę Ewy. Krzyczy, że będzie czekał na mnie również na czwartym okrążeniu. Dla mnie, ale myślę, że i dla każdego takie gesty to sens klubowej przyjaźni.
Doświadczam jej dzisiaj na każdym kroku od każdego napotkanego Zabieganego. A jest ich sporo. Kilkadziesiąt osób i każdy z przydzielonym, konkretnym zadaniem zarówno w biurze zawodów jak i na trasie. Obsługa zawodów dla tysiąca osób to olbrzymie przedsięwzięcie. Oni chcą zrobić to dobrze.
Piszę sobie teraz o tym i o tamtym ale na trasie gdy biegłem myślałem tylko o jednym. Muszę zmieścić się w limicie czasu czyli w 1:20. Oczywiście spektakularne jest dogonienie ogona biegu ale ja walczę o limit.
W sznureczku biegaczy kończę swoje pierwsze okrążenie z buta.
Gdy wszyscy kierują się ku prawej stronie po medale, ja lewą napieram dalej. (Fot. J. Walaszczyk)
Zaczynam samotnie drugą pętlę. (Fot. anwi)
Jak zabłąkana owca przebijam się przez tłum kibiców i biegaczy tarasujących środek alei. Masakra. Za to gdy wpadam do pustego parku wszystko cichnie. Pod nogami setki białych kubków porozrzucanych w strefie bufetu. Sięgam po swoją wodę w pojemniku na pasie. Przy świergocie ptactwa i ku zdziwieniu kilku spacerujących, zakochanych par trochę ociężale pokonuję strefę parku. Cieszy dłuższy zbieg do Rynku Wieluńskiego. Jest dobrze ale nie najgorzej jest. Po raz czwarty pozdrawia mnie MajkelK i każe uważać na samochody bo trasa jest już odblokowana. Przypomina mi się jeszcze jedna ciekawa sytuacja. Gdy zbiegałem ulicą 7 Kamienic do mety podjechał do mnie z tyłu policjant na motocyklu i nakazał biec dalej chodnikiem. Młody człowiek. Tłumaczę mu, że prowadziłem bieg na rowerze a teraz sam robię tą dychę z buta i chciałbym ją tak biec jak wszyscy. Przystaje na to i przekazuje mi, że będzie mnie z tyłu ubezpieczał. Łączy się też radiowo z kumplem i prosi aby zablokował trasę przy Akademii Polonijnej i nawrocie koło Przemysłówki. Ful wypas! Radiowóz zastawia drogę samochodom. Ja bezpiecznie pokonuję trasę. Dodatkowo od nawrotu w rolę mojego pacemakera wciela się anwi. Policjant na motocyklu ubezpiecza mnie aż do alei za co mu serdecznie podziękowałem a anwi toruje drogę aż do placu Biegańskiego. Nawrotka przy ławeczce Halinki Poświatowskiej i w dali upragniona meta.
Ostatnia prosta. (Fot. Katerinako)
Dekoracja ostatniego zawodnika. (Fot. anwi)
Miejsce: 940
Czas 1:19:28
PS
Kochanej rodzince, nieocenionej anwi, wspaniałym koleżankom i kolegom z klubu Zabiegani Częstochowa, przyjaciołom, znajomym i wszystkim, którzy kibicowali mi na 5 Biegu Częstochowskim składam wielkie dzięki
Dwór obronny w Siemkowicach
-
DST
122.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
Do celu docieramy po wykręceniu 50 km. Surowa, szarobiała, zimowa sceneria parku. W parku opustoszały, niszczejący, XVI wieczny dwór obronny otoczony fosą.
Olbrzymia, sędziwa lipa rosnąca w pobliżu świetnie podkreśla wiekowość budowli.
Lipa szerokolistna o wysokości ponad 20 m i ponad 740 cm obwodu w pierśnicy. Jest to jedno z najstarszych i najbardziej okazałych drzew w Polsce.
Zapraszam na wpis Anwi. To był jej pomysł na ten zimowo wiosenny wypad. Pomysł trafiony.
Wiosenny Test Coopera
-
DST
10.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
2740 m w 12 min (w ubiegłym roku 2670)
.
"póki co jest dobrze"
(ten w pomarańczowej)
Śmigus dyngus morsów.
-
DST
14.00km
-
Teren
2.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do niej już na rowerku nie wpadnę.
-
DST
15.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
.
Była mi w dzieciństwie drugą nianią. Do dziś powiernikiem dobrych i złych spraw. Pierwsze, to biegło się czy jechało zawsze do niej. Nakarmiła, wysłuchała, pouczyła, pocieszyła, wsparła groszem. Zawsze więcej brałem od niej niż dawałem. Całe życie bardzo schorowana. Mimo to emanowała ciepłem i radością. Zawsze musiałem meldować się jej po powrocie z dłuższej rowerowej wycieczki. Lucy była czuła i zatroskana. Ostatnio nie wychodziła już z domu bo każdy krok sprawiał jej trudność. Dzisiaj miałem iść z Jej święconką do kościoła a potem obiecałem zrobić wspólny obiad. Ranek napisał inny scenariusz.
Jedna tych pokracznych pisanek miała być dla niej.
Na pewno nie jeden z Bikestatsowiczów ma też smutne Święta. Mimo to, całej rowerowej braci życzę z okazji Świąt Wielkanocnych, na ile to jest możliwe, spokoju, poczucia przyjaźni, sił do sięgania po rzeczy radosne i do pokonywania rzeczy smutnych.
O 14 otwierają pizzerię.
-
DST
62.00km
-
Teren
2.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
Plan wycieczki podporządkowany możliwości zjedzenia ciepłego posiłku. Niestety i to trzeba brać pod uwagę w naszych realiach. Jedynie na kierunku Olsztyn, Janów nie ma problemu. Są bary, zajazdy i restauracje. Gdzie indziej musisz liczyć tylko na swój termos i kanapki. Dzisiaj jedziemy na Mstów. Zawsze tam wpadamy na smaczną pizzę ale lokal czynny dopiero od 14. Musimy więc wytrzymać cztery godziny na sporym mrozie. Łapki marzną jednak słońce podnosi na duchu.
Dobrze też pomyśleć o czymś co kojarzy się z cieplejszą porą roku.
Przystań na Warcie.
Skała Miłości nad Wartą w Mstowie.
Kolejnym uwarunkowaniem są oblodzone, podrzędne drogi. Zwłaszcza w zacienionych miejscach. Takich dzisiaj unikamy. Oboje z anwi czujnie wydłużamy trasę po Skrzydlów. Jeśli dojedziemy do niego to moglibyśmy zajrzeć do parku, w którym niestety w opłakanym stanie znajdują się i niszczeją zabudowania rodziny Reszków: dwór, domek myśliwski, kapliczka na sztucznej wyspie.
Udało się. Mamy sporo czasu na zrobienie zdjęć.
Kapliczka w parku w Skrzydlowie.
Dworek myśliwski w posiadłościach Reszków w Skrzydlowie.
Dwór Reszków w Skrzydlowie.
Dwór Reszków w Skrzydlowie - widok od ogrodu.
Teraz główną drogą powrót do Mstowa na pizzę prosciutto z serem, szynką i sosem czosnkowym.
Do Czewki (przez Srocko) pozostało 20 km. I cieplej, i z wiatrem, i zadowoleni z niedzielnego wypadu.
III Puchar Jurajski NW - (1 etap z 8) Olsztyn
-
DST
48.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
Przede mną 8 startów w III Pucharze Jurajskim Nordic Walking
1 - 23.03 - Olsztyn
2 - 14.04 - Poraj
3 - 26.05 - Janów
4 - 16.06 - Żarki
5 - 07.07 - Opatów
6 - 11.08 - Mstów
7 - 22.09 - Poczesna
8 - 12.10 - Częstochowa
Zaczynam startem w Olsztynie.
W zeszłym roku II edycję (było 7 startów) ukończyłem na 6 miejscu w open i na 1 w kategorii. Marzy mi się aby i tegoroczny był mocny. Przede mną wiele niewiadomych. Czy zdrowie dopisze? Czy któryś start nie będzie kolidował z innymi, ważniejszymi, sportowymi zachciankami lub innymi choćby rodzinnymi sprawami? Czy będzie chęć i moc przez 8 miesięcy?
Wynik
dystans: 4,4 km
miejsce w open: 7 na 94 sklasyfikowanych
czas: 27:42 (47 sek gorszy od zwycięzcy)
miejsce w kat M5: 2
Poniedziałkowo
-
DST
26.00km
-
Teren
3.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
.
Dzisiaj przedostatnia sala. M.in. ćwiczenia z płotkami. Na koniec jak zawsze siatkówka. A na dworze śnieżna i mroźna zizizima.
Diabelskie Mosty
-
DST
107.00km
-
Teren
5.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
Jak to możliwe? Takiemu gościowi nie powinno się to przydarzyć. Oczywiście nic mu się nie stało. Wpadł do głębokiej szczeliny między piętnasto-metrowymi skałami. Fakt, że w nocy kiedy łażenie po skałach jest niebezpieczne. Wszedł na sam wierzchołek, by lepiej obserwować niebo i wypatrywać Twardowskiego na księżycu. Pewnie potknął się o kamień lub korzeń, a jeśli było tak ślisko jak dzisiaj to mógł się poślizgnąć. Wyciągnął jednak z tego nauczkę i wyczarował wiszące mosty na wierzchołkach ostańców, między szczelinami tak aby drugi raz tam nie wpaść. Niestety do naszych czasów mosty nie wytrzymały. Pozostały tylko w nazwie nadanej przez Zygmunta Krasińskiego tym wspaniałym ostańcom.
Diabelskie Mosty.
Zanim jednak dotarliśmy tam z anwi aby przyjrzeć się dokładniej temu feralnemu miejscu dałem sobie troszkę w kość. Anwi jak zwykle swoim równym tempem. Równym, ale dzisiaj zdecydowanie żwawiej, bo nie na zasłużonym Kellisku tylko wyciągnęła ze stajni swojego Authora i śmigała na nowiutkich oponkach. Diabelskie Mosty leżą jakieś 40 km za Częstochową w Złotym Potoku. To trasa coniedzielnych harców częstochowskich szosowców. Zbierają się i robią stukilometrową rundkę przez Olsztyn i Złoty Potok do Żarek a potem powrót przez Siedlec.
Dla mnie to marzenie ściętej głowy. Nigdy nie dosiadłem szosówki, a przecież zawodnicy MTB w większości trenują również na kolarkach. Za Olsztynem niespodziewanie mija mnie dwunastoosobowa grupka. Tyle co skończyłem przyswajać twardego z zimna snickersa. Wymieniamy się szybko pozdrówkami a ja jeszcze szybciej podejmuję decyzję. Wskoczyć im na koło i poczuć się choć przez chwilkę szosowcem. Przez kilometr no może trzy, pięć. Wiśta wio. Łatwo powiedzieć, przecież zorientują się, że jako czarna owca z plecakiem i w kozakach zamiast SPDów nie pasuję do nich i zgubią mnie na pierwszej górce.
Ku mojemu miłemu zaskoczeniu nie mieli takich zamiarów. Być może dlatego, że w grupie jechał już jeden na góralu. Utrzymywali nieco ponad trzydziestkę i dali mi kilka przyjacielskich uwag na temat jazdy w grupie. Jechało się pod lekki wiatr więc w tyle grupki było łatwiej. Po dziesięciu kilometrach oceniłem, że powalczę dalej do Diabelskich Mostów. Anwi na pewno zatrzyma się na ciepły posiłek, a ja w tym czasie pokręcę z nimi i wrócę. W Janowie grupę opuścił góral i dwóch szosowców. Kręciliśmy w dziesiątkę na Żarki. Minęliśmy Diabelskie Mosty a mnie było wciąż mało. Przed nami wyrosła sławna Czatachowa. Wzniesienie gdzie chłopaki idą na całość by rozerwać grupę i pokazać kto jest mocny. Głupio było w tym momencie wycofać się. Wiedziałem, że strzelę, ale zrobię ją i pognam aż do Żarek.
.
Gdy zawracałem przy drogowskazie Żarki po przeszło dwudziestokilometrowej jeździe z szosowcami anwi zajadała gołąbki u Rumcajsa w Złotym Potoku. Przy pomocy komórki jakoś odnaleźliśmy się i pokręcili na Diabelskie Mosty. Uszło mi płazem.
Na i pod Diabelskimi Mostami.
Widok w niebo ze szczeliny między ostańcami.
W planach anwi, pod którymi i ja podpisałem się było jeszcze szukanie przebiśniegów. I znaleźliśmy je w pobliskim Ostrężniku. Widok zdumiewający i jakże potwierdzający ich nazwę. Kilku centymetrowa warstwa śniegu a one i tak strzelają ku słońcu
i kłaniają się.
Poniedziałkowo
-
DST
24.00km
-
Teren
3.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sala zaliczona. Godzina ćwiczeń i godzina siatkówki.