"A Karliczek za nią" - XVIII Pętla Rudnicka.
-
DST
104.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gdyby nie zbliżająca się szybkimi krokami Peta Orbita (500 km rowerem wokół Częstochowy w 24 godziny) pomykałbym wygodnie busikiem w grupie dwudziestu wesołych Zabieganych na XVIII Pętlę Rudnicką. Jednak nie ma zmiłuj się, trzeba przyzwyczajać cztery litery do nowego siodełka a nogi do wielogodzinnego kręcenia. Te 50 km do Rudnik i kolejne 50 z powrotem potraktuję jako lekki rowerowy trening. Bieganie nijak się ma do jazdy na rowerze bo pracują inne partie mięśni, tak więc sam nie wiem co dzisiaj było z sensem a co bez sensu. Co innego gdy trzeba przygotować się do duatlonu, triatlonu lub advenczeru. Tu sprawdza się pełna ogólnorozwojówka. Tłumaczę sobie, że dwugodzinny rowerek nie zaszkodzi dobremu wynikowi w biegu bo i tak by go nie było ale za to 14 km biegu w Rudnikach będzie kolejnym kroczkiem w wybieganiu ku nieosiągalnemu (narazie) przeze mnie maratonowi. Słowo maraton co rusz pojawia się w moich startach ale jakoś do tego właściwego „z buta” podchodzę gorzej niż pies do jeża. Nie straszne mi maratony rowerowe, biegówkowe, nordic walkingowe. Za trzy tygodnie start w maratonie rolkowym a ten „z buta” wciąż odstrasza. Jak go łyknąć? Nie cierpię biegania i to zarówno na sto metrów jak i na sto kilometrów. Żyję z tą skazą, nawet próbuję ją tuszować, biegać, ale to trąci skrajnym masochizmem. Jestem pewien, nigdy nie polubię biegania.
Południe – mijam tablicę pokazującą temperaturę powietrza i asfaltu.
Oj będzie cieplutko pod asicsami. Trasa Pętli prowadzi asfaltami przez okoliczne miejscowości i cień będzie dzisiaj towarem deficytowym.
Ale to dobrze, nawet super. W myśl zasady im gorzej tym lepiej, lampa i górki nie odstraszają mnie.
Dwie godziny przed biegiem wyciągam swoją, sprawdzoną aptekę w cieniu przydrożnego drzewa i
zaczynam się koksować. Brązowy ryż z wiśniowym jogurtem wchodzi powoli ale daje uczucie sytości i lekkości. No to pofrunę.
Obowiązkowe, pamiątkowe zdjęcie mandarynek przed startem i zbiorowe odliczanie. Wije się wije wężyk biegaczy po rozgrzanym asfalcie. Mandarynki w podgrupach rozrzucone od czuba po ogon.
Na zeszłorocznej edycji cały czas towarzyszył mi Orła cień a dziś gnałem od samego startu po metę za Karolinką. Trochę droczyła się ze mną. Na początku dała się nawet wyprzedzić. Że niby za ostro zaczęła, że niby za ciepło ubrana, w dłuższych spodenkach ale cały czas robiła swoje i parła do przodu. Marzyłem o podczepieniu się ale jakoś tak napierała, że między nami był zawsze ktoś trzeci. Nawet jak tego trzeciego udało mi się łyknąć i zbliżałem się do niej to wyprzedzała i zastępowała go kolejnym.
Ale muszę przyznać, że przydała mi się kilka razy. Często prosiła rowerową obstawę o butelkę wody. Pociągała parę łyków i odrzucała niedopitą butelkę do rowu. Polowałem na ten moment i kolejne łyki z tej butelki były moje. (Pamiętasz Natalko jak dwa lata temu w podobnym upale piliśmy na zmianę z jednej butelki i jak prawie razem dzięki i temu dociągnęliśmy do mety?).
Kochane dziewczyny, odbieracie i przywracacie nam siły. Rozochociłem się tak bardzo biegnąc w lekkim dystansie za Karolinką, że pomyślałem nawet o próbie ataku na ostatnim długim podbiegu.
Tego kolejnego trzeciego znowu udało mi się wyeliminować ale na moje nieszczęście Karolinka dorwała kilkuosobową grupę i po kolei zaczęła wrzucać między nas kilku trzecich. Niestety mimo szaleńczego pościgu, wyprzedzania podrzucanych mi trzecich i to pod górę, to ona była górą. Znów była górą.
Karolinka
Na pocieszenie pozostaje fakt, że i ja załapałem się do setki i poprawiłem ubiegłoroczny wynik prawie o dwie minuty. Karolinko masz w tym duży udział. Trzeba by wypić za to flaszeczkę wina. Oczywiście ja Karliczek stawiam.
Dystans: 13,7 km
Miejsce: 99 na 138 osób
Czas: 1:10:24
A Karolinka 94
komentarze