Rajd Miejski 360 Stopni - Gliwice 2012
-
DST
60.00km
-
Teren
10.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dwa dni napierania: sobota i niedziela. Bieg, rower, rolki, kajaki. Wszystko z nawigacją. Do tego zadania specjalne.
Old Power Team.
Całkiem niedawno usłyszałem na zawodach od sympatycznego, jeszcze młodego złośliwca soczyste, mało znane powiedzenie, że „Młodość musi się wyszaleć a starość wypierdzieć”. Oczywistym było jak obdzielił między nami te epitety. Od tego czasu uważniej zacząłem patrzeć na swoje starty w różnych zawodach i na osiągane wyniki. Oceniałem ile w tym powiedzeniu jest prawdy. Czy faza przejścia od młodości do starości jest wyraźnie widoczna. A może uchowaj boże dominuje już pierdzenie.
Nie pocieszał fakt, że każdy mimo nawet usilnych starań i uprawiania wszelakich form aktywności wcześniej czy później utraci energię młodzieńczego szaleństwa i będzie skazany tylko na pierdzenie.
Omawiany temat zasługiwał na szersze, naukowe potraktowanie. Pracując nad tym nadarzyła się dosyć odważna propozycja mariażu wyraźnie skrajnych wiekowo sylwetek. Otóż, mój serdeczny kolega Łukasz (l 30) z Klubu Zabiegani Częstochowa zaproponował mi (l 60) wspólny start w renomowanych, dwudniowych zawodach na orientację z etapami biegowymi, rowerowymi, kajakowym, rolkowym i przeróżnymi zadaniami specjalnymi. Dokładniej, 25 km biegu w pierwszym dniu i 80 km łączonych dyscyplin w drugim dniu.
Łukasz, świetny biegacz, utytułowany ultras, rowerzysta, tym razem postawił na start w kategorii MV czyli w kategorii, w której suma wieku zawodników musi wynosić co najmniej 90 lat. Żeby zrealizować swój plan potrzebował mojej sześćdziesiątki, która z matematycznego punktu widzenia była optymalnym rozwiązaniem. Pozostawało tylko bez odpowiedzi pytanie ile w tej sześćdziesiątce choćby szczątkowego, młodzieńczego szaleństwa a ile pierdzenia.
Zaszczycony zaproszeniem do wspólnego napierania z tak utytułowanym zawodnikiem przystałem na wspólny start w Rajdzie Miejskim 360 Stopni Gliwice 2012. Przyjęliśmy nazwę Old Power Team, uiściliśmy wpisowe i rozpoczęliśmy przygotowania.
Mój niepoprawny optymizm opierał się na tym, że może i ja wniosę oprócz lat konkretny wkład dla drużyny. Wierzyłem, że roweru i rolek nie zawalę. Trochę nieelegancko gdy swoją wartość buduje się na słabości innych no ale cóż, mówię jak na spowiedzi. Łukasz nigdy nie jeździł na rolkach ani na łyżwach. Tu byłem górą. Zdążyłem dwa razy parę dni przed zawodami postawić go na rolkach i ośmielić do pierwszych kroków. Oj, etap rolkowy zapowiadał się cieniutko.
Niezbyt dużo obiecywaliśmy sobie po kajaku. Tu nasze chęci nie szły w parze z umiejętnościami.
Koszmarnie zapowiadał się dla mnie bieg na 25 km. Nie to, że tego nie zrobię ale przypuszczałem, że będę kulą u nogi dla tak mocnego w biegach partnera. A team musi trzymać się razem.
Reasumując każdy z nas świadom był swoich słabszych stron ale wspólne uzupełnianie się i motywowanie na trasie miało przynieść wynik.
Pociąg do Gliwic był najtańszą opcją transportu.
Znowu sakwy w użyciu i tym razem dodatkowo przytroczone do nich rolki.
Karimata i śpiwór najtańszą opcją noclegu.
Tu się chyba nie pośpi.
Ku wielkiej radości zdobywamy szkolny materac, wybieramy cichy korytarz i szykujemy spanko by było gotowe po powrocie wieczorem z pierwszego, biegowego etapu.
Losujemy kolory plastronów i busikiem na Start, na 15:00 z rynku w Gliwicach.
Pierwszy dzień zawodów
74 dwuosobowe zespoły w żółtych i pomarańczowych plastronach z mapami w ręku rozbiegają się we wszystkich kierunkach. Ich zadaniem dotrzeć w dowolnej kolejności, dowolnymi drogami do 12 punktów kontrolnych rozmieszczonych na 25 kilometrowej trasie i wykonać na każdym z nich zadanie specjalne. Dopiero po prawidłowym wykonaniu zadania można napierać dalej do kolejnego punktu.
Niech je wyliczę:
- strzelanie z łuku - do 3 celnych trafień (wyszło w dwóch podejściach)
Nie ma to jak fachowy, miły instruktarz.
- ogród botaniczny – odszukanie trzech drzew (całkiem sprawnie)
- pchnięcie kulą - (minimum zaliczone za pierwszym razem)
- wydział chemii – przeprowadzenie trzech doświadczeń chemicznych z odczynnikami (bomba)
- zadanie z matematyki z zakresu logiki (wtopa – 24 minuty w plecy)
- wejście po drabince alpinistycznej na wysokie drzewo
i
most linowy między drzewami (błyskawicznie - jak ja to lubię).
- szukanie z czołówką dwóch perforatorów w podziemiach(spoko)
- znajomość literatury regionalnej – przyporządkowanie 4 utworów czterem pisarzom śląskim (obciach)
- skakanka ( jakby biegania nie wystarczyło)
Łukasz rządzi nawigacją. Studiuje mapę podczas gdy ja wykonuję zadania specjalne lub biegnę podbić kartę startową.
Ostatnie kilometry do mety pierwszego dnia zawodów usytuowanej przy Radiostacji Gliwickiej Łukasz podkręca tempo. To jego taktyka - ostry finisz. Dzięki temu udaje się minąć kilka zespołów. Wylądujemy na 28 miejscu i na trzecim miejscu w kategorii MV. Jest dobrze ale nie najgorzej jest. Za nami 46 zespołów. Jednak różnice czasowe są niewielkie a jutrzejszy dzień będzie dniem prawdy.
Drugi dzień zawodów
Pojemnik pełnoziarnistego makaronu z puszką tuńczyka i pomidorem (a wszystko to mocno zakrapiane oliwą extra virgin i cytryną) to moje podstawowe paliwo na drugi dzień zawodów. O 9:00 ruszamy na rowerach w gronie 70 zespołów spod Radiostacji w Gliwicach na16 punktów kontrolnych rozmieszczonych na 60 kilometrowej trasie. Każdy zawodnik dostał tuż przed startem specjalną mapę z zaznaczonymi punktami kontrolnymi. Obowiązuje kolejność zaliczania punktów. Już na starcie zespoły rozjeżdżają się w różne strony wg swojego planu nawigacji. Po kilkunastu minutach wraz z kilkoma zespołami docieramy do pierwszego punktu. Pomarańczowy lampion z perforatorem umieszczono po drugiej stronie strumyka. Łukasz zostaje przy rowerach i zastanawia się nad trasą do PK2, ja pędzę do lampionu, po kamieniach pokonuję strumyk i odbijam kartę startową. Niektórzy zaliczają kąpiel i błoto.
Do drugiego, trzeciego i czwartego punktu docieramy jak po sznurku. Nawigacja bezbłędna. Trzymamy się czuba. Teraz 6 km ostrego kręcenia nad Jezioro Czechowice do PK5.
Pogoda rześka, wymarzona na rower. Noga świetnie podaje. Łukasz tak jakby dopiero się rozkręcał ale zostaje trochę w tyle. Nie poganiam bo wiem, że dzień przed zawodami ukończył górski maraton i to na czwartym miejscu. To dla niego trzeci dzień napierania. Musi być zmęczony.
Na plaży czekają kajaki i pierwsze zadanie specjalne. Wzdłuż brzegu jeziora w zatoczkach rozmieszczono 5 punktów z perforatorami. Trzeba je odnaleźć i przedziurkować kartę. Wskakujemy w kapoki i odbijamy od brzegu. Łukasz z przodu, ja z tyłu z kartą startową i mapką jeziora z zaznaczonymi punktami A; B; C; D; F. Tak jak przypuszczałem kajak nie zawsze trzyma się kursu.
A i B odnalezione. Wypływamy z zatoczki w stronę C. Prawie całą uwagę skupiam nad poprawieniem wiosłowania. W dłoni razem z wiosłem trzymam kartę startową i mapkę jeziora tak aby zerkać na mapkę i mieć w pogotowiu kartę do podbicia. Wystarczył mocniejszy powiew wiatru i obie wylatują mi z ręki. Niestety startowa wpada do wody i znika w jej odmętach.
Pomyślałem i zanuciłem sobie. To już jest koniec. Nie ma już nic. Jesteśmy wolni. Przygotowania, udany pierwszy dzień napierania, apetyt na pudło w kategorii, dobry dzisiejszy początek... wszystko to utonęło nagle razem z kartą. Zawody zmieniły się w wycieczkę. Podejrzewam, że Łukasz z uwagi na szacunek dla starszych nie okazał tego co pomyślał. Pozostało nam popływać na kajaku i być może rekreacyjnie zaliczać pozostałe 11 punktów. Krążymy po jeziorze wypatrując karty. Nawet ratownik z obstawy zawodów gotów jest zanurkować po nią. Czas płynie. Namawiam Łukasza by odszukać pozostałe punkty C; D i F, i potwierdzić to perforacją na mapce jeziora.
Ku naszej nieopisanej radości sędzia zalicza wykonanie zadania i wręcza zastępczą kartę na dalszą trasę. Nadzieja umiera ostatnia. Wiemy, że z czuba spadliśmy do ogona rajdu ale lepsze to niż dyskwalifikacja. Teraz liczy się każda dogoniona drużyna. Śmigamy do portu (PK6) gdzie zaliczam rzut kołem ratunkowym do boi. Dalej dwadzieścia km przez PK7 do PK8 gdzie czeka nas leśna orientacja. Zostawiamy rowery i kolejne 5 punktów do odszukania w lesie. Tu Łukasz szaleje. Bieg non stop i skróty. Widać, że uwielbia orientację z buta. Ledwo nadążam za nim. Dla mnie 6 km biegania po lesie jego tempem to masakra. Ale efekty widać. Mijamy kilka zespołów. Teraz rowerem przez PK9 do PK10 – na rolki. Po drodze zatrzymuje nas zespół, któremu zwinęli plecak na punkcie kontrolnym. Nie mają nic i ledwo zipią. Ratuję ich batonem i 10 zetami. Łukasz wskakuje do sklepu po colę i pierniki bo i jemu siadają baterie. Na PK10 zaczyna padać. A tu 9 km rolek. Dla mnie to pikuś ale Łukasz dopiero trzeci raz ma rolki na nogach. O dziwo, przy tylko jednej glebie w miarę sprawnie zalicza trasę. Prawie w ulewie wskakujemy na rowery i na maksa tą samą ścieżką co na rolki napieramy 10 km do kolejnego punktu. W Łukasza wstępuje nagle demon tak, że nie odstaje a wręcz narzuca tempo. Łykamy kolejne zespoły. Docieramy do PK13 gdzie na terenie Aeroklubu trzeba zaliczyć wspinaczkę na ścianę. Powierzam to Łukaszowi. Zaliczone. Kręcimy na PK14 czyli na basen „Neptun”. Tu szukam ukrytego dziurkacza w pokoju zabaw dla dzieci. Zaliczone. Ulicami Gliwic nawigujemy na PK15 gdzie w Parku Kultury i Wypoczynku przygotowano orientację wg GPS. Drużyna dostaje GPS z wczytanymi trzema punktami. Należy wg wskazań (strzałka i odległość) dotrzeć do tych punktów. Znowu Łukasz bezbłędnie, biegiem naprowadza na punkty. Przed nami ostatnie dwa odcinki. Do PK16 na stadionie miejskim i meta pod Radiostacją. Na stadionie ostatnie zadanie specjalne. Należy strzelić jedenastkę zawodowemu bramkarzowi. Zaczyna Łukasz słupkiem i poprzeczką. Ja strzelam tuż przy słupku a drugi strzał broni bramkarz. Dopiero bomba Łukasza zalicza zadanie. Napieramy ostatnie kilometry na metę. I na tym odcinku udaje się kogoś dopaść. Z zabudowań wyłania się niczym Wieża Eiffela, potężna, drewniana wieża Radiostacji Gliwickiej, symbol naszego Rajdu. Mieścimy się w limicie i w pięćdziesiątce. Do pudła w kategorii sporo brakło. Ale jest czwarte miejsce i
słodko-kwaśny uśmiech.
PS
Pod Radiostacją festyn na zakończenie zawodów. Na scenie topowa instruktorka prowadząca aerobik dla młodych zgromadzonych pod sceną. Czadowa muzyka. Bez zastanowienia dołączam do ćwiczących. Kapitalne pół godziny roztrenowania. Trochę wygłup ale jakże pomocny ścioranym mięśniom.
Łukasz, dzięki za wspólne napieranie.
komentarze