Skrzyczne - jesienny wypad na kije i rower.
-
DST
26.00km
-
Teren
16.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie ma albo, albo. Ma być to i to. A jeśli do tego nie sam na sam a z tą i z tamtym to piknie.
Przepak. (fot. anwi)
Pomruk motoru i dzwonienie zaworów nie przeszkadzały nam w planowaniu budzącego się dnia. Ja jak zwykle przesadnie pazerny, już widziałem się na sześciogodzinnej trasie maratonu NW pod Skrzycznem i kombinowałem jak powtórzyć ją zaraz na rowerze. Anwi jak zwykle nieprzesadna realistka dyplomatycznie studziła moje wizje. Faktycznie miała ku temu mocne argumenty. Bo to i dzień krótki i trasa nieznana a przede wszystkim jak można robić razem coś osobno. Trzeba przyznać, że anwi jest mistrzynią perswazji. Kilometry mijały, dzwonienie zaworów przypominało o konieczności dolania oleju, na horyzoncie zamajaczyły w szarości czarne pasma górskie a moje plany zaczęły wyglądać jakoś inaczej. Gdzieś tam przyjdzie nam wkrótce poczuć smak podejść i podjazdów, zejść i zjazdów. Potulnie przystaję na wszystkie sugestie anwi. Właściwa zabawa czyli III Rajd Beskidzki NW poprowadzony trasą Maratonu Beskidzkiego ma się odbyć 12 listopada.
Stanęło na tym, że trening o kijach ograniczę prawie do połowy tj do odcinka od miejscowości Twardorzeczka po Skrzyczne i z powrotem.
Naszym miejscem wypadowym staje się parking pod kościółkiem w Twardorzeczce położony na 10 km maratonu. Stąd czeka mnie 12 km podejścia serpentynami pod Skrzyczne i prawie tyle samo łagodnego zejścia. Każde z nas robi tę pętlę po swojemu. Ja o kijach, anwi na Kellys'ku.
Idzie ceper i podziwia. (fot. anwi)
Bez mapy ani rusz. (fot. anwi)
Znowu mam okazję załapać się na parę fotek, które skutecznie hamują jazdę anwi. Nawet cieszę się, że nie mam aparatu bo przy takiej bajecznej, jesiennej scenerii trening poszedłby w odstawkę. Na podejściu asfaltowa dróżka przechodzi z czasem w szutrową, miejscami w kamienistą, piaszczystą ale utwardzoną. Dziwi brak jakiegokolwiek oznakowania szlaku. Czemu tak malowniczą dróżką wiodącą pod szczyt Skrzycznego nie poprowadzono żadnego szlaku turystycznego? Żadnej tabliczki, żadnego drogowskazu. Nawet nie wiem którędy należałoby zaatakować szczyt. Wejście na sam szczyt kusi. Trasa maratonu omija jednak szczyt więc zostawiam go na lepsze czasy. W dole wije się moja dróżka.
Dróżka na Skrzyczne od Twardorzeczki. (fot. anwi)
To już tak wysoko? Przykro patrzeć na niektóre zbocza ogołocone z drzew. Wyglądają jak blejtramy bez malowideł. Może kiedyś będą zalesione i znów utworzą jesienne cudowne obrazy. Zaczyna się niezbyt lubiane przeze mnie (ale tylko na NW) zejście. Aż się prosi pobiec ale nie wolno. Po tej stronie dróżka trochę błotnista. Dzisiaj jest znośne ale podejrzewam, że podczas deszczu jest bardzo śliskia. Nie robię żadnych przystanków. Idąc 8-10 km/h cały czas podziwiam widoki. Na rowerze byłoby to niemożliwe. Trzeba byłoby się zatrzymać. Po trzech godzinach napierania docieram z powrotem do bazy pod kościółek. Na ostatnim kilometrze dołącza do mnie anwi.
Jest dobrze. NW zaliczony. Wyszło 23 km.
Kościółek w Twardorzeczce - (fot. krzara)
Teraz szybki przepak z kijów na rower, wrzucenie coś na ruszta i ja w prawo a anwi w lewo. Za niecałe dwie godziny mamy się tu z powrotem spotkać. Anwi turystycznie pomyka dróżką wzdłuż rzeczki Twardorzeczki, ja sportowo, ponownie tą samą trasą w kierunku Skrzycznego.
Napotkać dzisiaj turystę na tej drodze czy to pieszego, czy na rowerze to rzadkość. Może dlatego, że tędy nie wiedzie żaden szlak, albo może większość kojarzy zdobycie Skrzycznego z wyciągiem krzesełkowym od strony Szczyrku. Dlatego ucieszył mnie widok jadącego przede mną bikera w czerwonej kurtce w pobliżu szczytu. Doganiam go gdy zatrzymał się na sesję fotograficzną. Ku wielkiemu zdziwieniu tym bikerem okazał się Bielszczanin Czecho, którego poznałem u Krokodyli na MuNKu.
Spotykam Czecha (fot. czecho)
Jest dobrze. Nawet bardzo dobrze. Czecho cyka pamiątkowe fotki, kręci razem i pokazuje drogę na szczyt. Pozostanie przebłagać Anwi za ewentualne spóźnienie.
Kamienistym podjazdem (ostatnie 150m „z buta”) zdobywamy razem Skrzyczne (1257m). Dla niego, tubylca to normalka, dla mnie super atrakcja. Szkoda, że widoczność kiepska. Ale radość i uczta dla oczu wielka.
Z Czechem na Skrzycznem (fot. czecho)
Skrzyczne zdobyte - (fot. czecho)
W oddali Skrzyczne z wieżą - (fot. anwi)
Po 20 min konkretnego zjazdu jesteśmy znowu na asfaltach Twardorzeczki. Spóźnienie uszło płazem.
Trzej przyjaciele z MuNKa - (fot. czecho)
wpis anwi
wpis czecho
komentarze
Dziękuję za wycieczkę.