Jak Ojciec Wirgiliusz uczył dzieciaki rowerowego rzemiosła.
-
DST
30.00km
-
Teren
25.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Widok imponujący. Kilkadziesiąt różnokolorowych, górskich rowerów porozstawianych na tyłach Zajazdu Jurajskiego w Podlesicach, czekających rankiem na swoich małych jeźdźców. Między rowerkami uwija się Piotr, nauczyciel, który przywiózł swoich podopiecznych z Katowic (IV-VI klasa) na trzydniowy pobyt do krainy ostańców, jaskiń, bukowych i sosnowych lasów, różnorodnych szlaków turystycznych.
W planie pięciogodzinna wycieczka rowerowa. Nie dla mięczaków, nie dla maminsynków. Poprowadzę ją jurajskimi ścieżkami najeżonymi kamieniami, korzeniami, uschniętymi gałęziami, dziurami. Przez górki i lasy. Powalczymy z piachem i koleinami. Będą wyczerpujące podjazdy i zjazdy.
Piotr sprawdza każdy rower. Hamulce, przerzutki, stery. Sprawny sprzęt to podstawa, bezpieczeństwo i komfort jazdy. Wiem, że nie da się wszystkiego sprawdzić i wyregulować dla tak licznej grupy. Wysokość siodełka, naoliwienie łańcucha. W zasadzie każdy sam powinien o to zadbać ale to jeszcze dzieci i nie każdy rodzic ma świadomość, że rower dziecka też wymaga przeglądu. Życzliwie powitany przez Piotra włączam się w przygotowanie rowerów. Sprawdzam po kolei manometrem ciśnienie w oponach i dobijam przywiezioną stacjonarną pompką do wymaganego poziomu. Mało powietrza to bankowy kapeć od dobicia kołem o skaliste podłoże. Trzeba temu zapobiec. Dowiaduję się, że na wycieczkę szykuje się 22 uczniów w tym kilka dziewcząt. Zgodnie z planem, przed dziesiątą dzieciaki pojawiają się na parkingu przed garażami zajazdu i karnie stają przede mną w dwuszeregu.
O Boże! Gdyby nie kaski na głowach nic by nie wskazywało na to, że to one mają zaraz wsiąść na rowery. Poubierane w kurtki, bluzy, polary a tu słoneczko zaczyna mocniej przygrzewać. Na pierwszym podjeździe ugotują się. Przydługie, luźne spodnie z szerokimi nogawkami. Ani chybi wysmarują je o łańcuchy. Niezawiązane sznurówki od butów. Już widzę je wkręcone w przerzutki. Objuczone potężnymi plecakami. Padną pod ich ciężarem. Co one w nich maja? Kaski przekrzywione na bakier z luźnymi paskami. Pospadają. Kicha. Mój dotychczasowy optymizm oparty na zapewnieniach Piotra, że dzieciaki dobrze jeżdżą na rowerach legł w gruzach. Tak to można ale po podwórku wokół bloku a nie na Jurę w wymagający teren.
Jedynie wielkie zaangażowanie Piotra i zapał dzieciaków przywróciły mi wiarę, że jakoś to będzie. W więc do roboty.
Zaczynam od abecadła rowerzysty. Sprzęt, ubranie, technika jazdy, napoje. Widzę, że dzieciaki uważnie słuchają i wprowadzają poprawki. Pomagam wyregulować paski przy kaskach, spinam szerokie luźne nogawki, doradzam co zdjąć, co zostawić.
Nooo… teraz jest znacznie lepiej. Wsiadamy na rowery. Tylko pamiętajcie co mówiłem.
Na zjazdach tyłek gdzie?
Tak jest, na tył siodełka tak aby przenieść środek ciężkości do tyłu i uniknąć kiery.
A czym i jak hamujemy?
Świetnie, tylnym hamulcem, tylko lekko i paluszki cały czas na klamkach hamulców. Nie dajcie się ponieść rowerowi. Musicie nad nim panować.
A na podjazdach jak ustawić przerzutki?
Dobrze, na przedzie najmniejszy tryb, w tyle największy. Kręcimy młynkiem bo tak najłatwiej.
I nie patrzeć pod koło tylko pięć metrów przed siebie tak aby zdążyć naprowadzić rower na właściwy tor i ominąć przeszkodę.
Uuuf, dużo tego jak na pierwszy raz ale przed nami pięć godzin napierania w trudnym terenie. I nie chodzi o to by zamęczyć dzieciaki, przeciorać je po jurajskich ścieżkach ale o to by podzielić się z nimi własnymi doświadczeniami, doradzić, pokazać. By nie uczyły się na własnych błędach. Przekonać je by nie lekceważyły podstawowych reguł jazdy na górskim rowerze. By zawsze dbały o swoje bezpieczeństwo. Kocham jazdę na rowerze i tą sportową, i tą turystyczną. Góral daje szerokie możliwości. Jedziesz w teren to wrzucasz mu opony z grubym klockiem. Wybierasz się na długą wycieczkę asfaltami, zakładasz wąskie, gładkie opony - slicki. A do kompletu koniecznie trzeba mieć semi slicki. Na tych powalczysz i w łatwym terenie, i na szosie. Dla Was kochane dzieciaki to melodia przyszłości. Bo to i trochę kasy potrzeba, i musicie zaliczyć więcej rowerowych wycieczek, nabrać przekonania, że rower to moje hobby.
Grupa sprawnie opuszcza zajazd. Jeszcze tylko
pamiątkowa fotka całej, zrowerowanej grupy na tle Góry Zborów i...
hajda na jurajskie szlaki. A będzie ich sporo, we wszystkich kolorach. Zaczynamy niebieskim pieszym. To dwukilometrowy podjazd pod zamek Morsko. Wszyscy wiedzą, że nie są to zawody, nie ma ścigania. Zatrzymujemy się co jakiś czas czekając na ostatniego. Na trudniejszych odcinkach zsiadamy z roweru i bierzemy je „z buta”. Razem z grupą , jako ostatni jedzie Michał – opiekun, nadworny fotograf, czuwający nad ogonem grupy oraz Filip - drugi opiekun, który wcielił się w rolę serwisanta a zarazem obstawia środek rozciągniętego peletonu.
Słowo zamek uskrzydla dzieciaki, które wytrwale kręcą pod górę. Zgrzytają przerzutki, trzaskają łamane patyki pod kołami, leją się pierwsze poty. Udało się.
Widok każdego zamku robi wrażenie, zwłaszcza gdy jest zdobyty z takim wysiłkiem.
Czas na krótki odpoczynek i fotki. Pierwsze zadanie dzieciaki wykonały wspaniale.
Ruszamy w dalszą drogę.
Czas na kolejny, z pozoru łatwiejszy sprawdzian. Stromy, długi zjazd wyboistą, szutrowo-asfaltową drogą. Nabieram wiary w dzieciaki widząc, że panują nad rowerami, nie rozpędzają się i posłusznie tak jak przykazałem nie wyprzedzają mnie. Dobieram prędkość do ich możliwości.
Na dole zjazdu pierwszy pechowiec łapie kapcia i sprowadza rower.
Piękny skobel wbity i przewleczony przez oponę i dętkę. Majstersztyk. Cała grupa korzysta z przymusowego postoju w lesie podczas gdy Filip serwisant walczy z wymianą dętki. Piotr zadbał o to aby każde dziecko zabrało zapasową dętkę. Super.
Przed nami czarny pieszy przez las. Do dzisiaj nie uporano się z usuwaniem powalonych drzew po zimowych klęskach.
Są miejsca gdzie trzeba przenosić rowery. Dzieciaki pomagają sobie nawzajem a na szlaku ostrzegają przed pojawiającymi się przeszkodami. Gwarno, wesoło a tematy rozmów tylko rowerowe. Wiem, że w grupie jedzie kilka dziewcząt ale dokładnie nie wiem które to są bo sporo chłopaków również nosi długie włosy. W razie czego pytam chłopak czy dziewczyna. Dzieciaki coś przebąkują o sklepie. Kochani, napieramy. Najpierw upoimy się widokiem Skałek Rzędkowickich. Pokonamy trudne dla Was kamieniste, pofałdowane ścieżki zielonego, pieszego szlaku. Pamiętajcie, nic na siłę. Jeśli czujecie, że miejscami jest za trudno to schodzicie z roweru i atakujecie „z buta”.
Rzut oka na mapę, którą powinno się mieć na każdym wyjeździe. Łatwo zmylić szlak gdy nie możesz swobodnie rozglądać się na boki. Szlaki potrafią być kiepsko oznakowane. Tuż za mną, na czele grupy wysforowała się piątka najmocniejszych chłopaków. O, ci to rwą się do jazdy. Będą z nich ludzie znaczy rasowi bikerzy. Reszta wyraźnie odczuwa niecodzienną, poranną zaprawę. Od szóstej grali w paintbala. Współczuję im bo na pewno niewyspani i osłabieni. Na szczęście mój plan poprowadzenia trasy po ósemce daje możliwość podziału grupy na tych co zakończą po połowie wycieczkę i wrócą do zajazdu z Michałem i na twardzieli czyli tych co powalczą dalej. Zanim jednak zamkniemy połówkę kolejna przygoda. Po zjeździe na naniesionych przez wodę piachach wywraca się Bartek. Wyje z bólu i trzyma się za kolano. Za chwilę jego kumpel prawie w tym samym miejscu zalicza glebę i skręca się po uderzeniu kierownicą między nogi. Pierwszy przywiezie z wycieczki siniaka na kolanie, drugi zapamięta, że najlepiej omijać głęboki piach a jeśli już to odciążyć na piachu przednie koło i nie skręcać kierownicą.
Kończymy pierwszą pętelkę ósemki. Na krótkim postoju formujemy grupę twardzieli. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu na dalszą trasę decyduje się również pechowiec Bartek i drobniutka Agnieszka. Dziewiątka wspaniałych. Naszym celem są dwa kolejne zamki w Bobolicach i Mirowie. Do pomocy pozostaje mi Filip serwisant. Pozostali wracają z Michałem, nadwornym fotografem do Zajazdu Jurajskiego.
Teraz prowadzi nas szlak czerwony pieszy. Walczymy z piaszczystymi i kamienistymi ścieżkami. Od dłuższego czasu mamy suszę więc sypkie piachy mocno dają się we znaki. Na pocieszenie pozostaje to, że nie mokniemy i nie walczymy z błotem. Zbliżamy się do kolejnej niespodzianki koło Zdowa. Wyjeżdżając z lasu na szeroką, prosta dróżkę zatrzymuję naszą grupkę i namawiam na ostrą jazdę. Ile fabryka dała. Chłopakom w to graj. Czują ściganie. Jakież zdziwienie gdy po stu metrach wpadają znienacka na przelewający się przez drogę strumyk.
Fontanny wody i wybuchy śmiechu. Zawracamy by podziwiać to cudo natury i napełnić bidony. Spod skały stojącej obok dróżki wytryska pokaźne źródełko. Jego wody wylewają się na dróżkę, tworzą strumyk zasilający przepływającą w pobliżu rzeczkę Białkę. Ochłodzeni atakujemy dalej. Ale cóż, czas biegnie nieubłaganie. Sił ubywa. Nie pomaga nawet tabliczka gorzkiej czekolady i batony. Nawet perspektywa zdobycia zamków nie jest w stanie zmotywować umęczonych twardzieli. Do zamku w Bobolicach zostały tylko, a może aż dwa kilometry. Jednak obejrzenie zamku nawet z zewnątrz zajęłoby trochę czasu. Trzeba odpuścić. Musimy wrócić na 15:30. Wybieram wariant zejścia ze szlaku i przedzierania się lasem i łąką pod górę do widocznej asfaltowej drogi. To droga na Hucisko. Stamtąd już tylko 4 km asfaltu do zajazdu. Razem z nieocenionym Filipem pomagamy taszczyć plecaki najsłabszym i wprowadzić rowery na asfaltową drogę. Przed nami jeszcze tylko długi, męczący, asfaltowy podjazd, szybki zjazd i upragniony sklep w Hucisku. Uradowane bąble wcinają zakupione batony. Widać,że lepiej patrzą na świat i zadowolone zapomniawszy o zamkach kręcą do mety. Skrót pozwolił nam dodatkowo na zatrzymanie się przed wejściem do jaskini Głębokiej. Jest zamknięta więc skończyło się tylko na poznaniu otworu jaskini i podziwianiu okolicznych skałek. Dzwonię do Michała. Proszę aby cyknął nam fotkę jak wracamy z wyprawy.
Wesołe miny dzieciaków mówią same za siebie. Rozpiera ich radość i duma.
Twardziele (od lewej: Maciek, Bartek, Agnieszka, Piotrek, Paweł, Kuba, Mateusz, Michał i Stasiu)
Dzieciaki jesteście wspaniałe. Przeszłyście twardą lekcję jazdy w terenie. Pasuję Was na bikerów. Rower nie musi być pasją każdego. Rower daje wolność. Zwiedzasz, obcujesz z przyrodą, walczysz ze swoimi słabościami, poznajesz swoje możliwości, zawierasz przyjaźnie. Twój wybór.
krzara
Ojciec Wirgiliusz
komentarze
Widok całej Waszej ekipy jest super!