Diabelskie Mosty
-
DST
107.00km
-
Teren
5.00km
-
Sprzęt DEMA Deor (skradziony w 2013)
-
Aktywność Jazda na rowerze
.
Jak to możliwe? Takiemu gościowi nie powinno się to przydarzyć. Oczywiście nic mu się nie stało. Wpadł do głębokiej szczeliny między piętnasto-metrowymi skałami. Fakt, że w nocy kiedy łażenie po skałach jest niebezpieczne. Wszedł na sam wierzchołek, by lepiej obserwować niebo i wypatrywać Twardowskiego na księżycu. Pewnie potknął się o kamień lub korzeń, a jeśli było tak ślisko jak dzisiaj to mógł się poślizgnąć. Wyciągnął jednak z tego nauczkę i wyczarował wiszące mosty na wierzchołkach ostańców, między szczelinami tak aby drugi raz tam nie wpaść. Niestety do naszych czasów mosty nie wytrzymały. Pozostały tylko w nazwie nadanej przez Zygmunta Krasińskiego tym wspaniałym ostańcom.
Diabelskie Mosty.
Zanim jednak dotarliśmy tam z anwi aby przyjrzeć się dokładniej temu feralnemu miejscu dałem sobie troszkę w kość. Anwi jak zwykle swoim równym tempem. Równym, ale dzisiaj zdecydowanie żwawiej, bo nie na zasłużonym Kellisku tylko wyciągnęła ze stajni swojego Authora i śmigała na nowiutkich oponkach. Diabelskie Mosty leżą jakieś 40 km za Częstochową w Złotym Potoku. To trasa coniedzielnych harców częstochowskich szosowców. Zbierają się i robią stukilometrową rundkę przez Olsztyn i Złoty Potok do Żarek a potem powrót przez Siedlec.
Dla mnie to marzenie ściętej głowy. Nigdy nie dosiadłem szosówki, a przecież zawodnicy MTB w większości trenują również na kolarkach. Za Olsztynem niespodziewanie mija mnie dwunastoosobowa grupka. Tyle co skończyłem przyswajać twardego z zimna snickersa. Wymieniamy się szybko pozdrówkami a ja jeszcze szybciej podejmuję decyzję. Wskoczyć im na koło i poczuć się choć przez chwilkę szosowcem. Przez kilometr no może trzy, pięć. Wiśta wio. Łatwo powiedzieć, przecież zorientują się, że jako czarna owca z plecakiem i w kozakach zamiast SPDów nie pasuję do nich i zgubią mnie na pierwszej górce.
Ku mojemu miłemu zaskoczeniu nie mieli takich zamiarów. Być może dlatego, że w grupie jechał już jeden na góralu. Utrzymywali nieco ponad trzydziestkę i dali mi kilka przyjacielskich uwag na temat jazdy w grupie. Jechało się pod lekki wiatr więc w tyle grupki było łatwiej. Po dziesięciu kilometrach oceniłem, że powalczę dalej do Diabelskich Mostów. Anwi na pewno zatrzyma się na ciepły posiłek, a ja w tym czasie pokręcę z nimi i wrócę. W Janowie grupę opuścił góral i dwóch szosowców. Kręciliśmy w dziesiątkę na Żarki. Minęliśmy Diabelskie Mosty a mnie było wciąż mało. Przed nami wyrosła sławna Czatachowa. Wzniesienie gdzie chłopaki idą na całość by rozerwać grupę i pokazać kto jest mocny. Głupio było w tym momencie wycofać się. Wiedziałem, że strzelę, ale zrobię ją i pognam aż do Żarek.
.
Gdy zawracałem przy drogowskazie Żarki po przeszło dwudziestokilometrowej jeździe z szosowcami anwi zajadała gołąbki u Rumcajsa w Złotym Potoku. Przy pomocy komórki jakoś odnaleźliśmy się i pokręcili na Diabelskie Mosty. Uszło mi płazem.
Na i pod Diabelskimi Mostami.
Widok w niebo ze szczeliny między ostańcami.
W planach anwi, pod którymi i ja podpisałem się było jeszcze szukanie przebiśniegów. I znaleźliśmy je w pobliskim Ostrężniku. Widok zdumiewający i jakże potwierdzający ich nazwę. Kilku centymetrowa warstwa śniegu a one i tak strzelają ku słońcu
i kłaniają się.