Kółko Mini Orbity
-
DST
120.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
A może by tak machnąć całe kółko 98 km bez zatrzymania? Na pewno będą tacy co tak zrobią, zwłaszcza szosowcy. Ocena przyda się do planowania otwarcia kolejnych bufetów.
Splot wydarzeń nie pozwala mi na wyruszenie w niedzielny poranek. Południe a ja jeszcze kwitnę w mieszkaniu. Jeszcze to, tamto i wreszcie wytaczam się z domu. Pogoda stabilna, rtęć dobija do trzydziestki więc tylko dętka, pompka, dwa bidony izotoniku, dwa batony, komóra i ruszamy. Po najważniejsze, zapomniane, wracam się spod bloku. To Garmin, który dopiero włączę po 10 km jak będę startował przy Folwarku Kamyk czyli tak jak za dwa tygodnie.
Wiatr bawi się ze mną w ciuciu babkę. Trudno powiedzieć o co mu chodzi czy chce mi pomóc, czy utrudnić. Ma być kółko w 4 godziny więc jeśli będzie "towarzyszem" podróży to poczuję go i na plecach, i na twarzy. Znikają ostatnie zabudowania miasta i lato dumnie kłuje w oczy złocistymi łanami zbóż. Na Krzysztofa i Anny (dni orbity) kombajny będą miały co robić. Aparat fotograficzny, który raczej zawsze zabieram na wyjazd, celowo został w szufladzie. Nóżki mają podawać non stop. Przejazdy otwarte, drogi w czasie siesty drożne, trafione zielone na przecięciu z gierkówką, błyskawicznie pokonana super rowerowa kładka nad szerokimi torami w Rudnikach, piękny wylot z Mstowa na Małusy Małe gładkim asfaltem pośród sadów jabłoni. To nic, że spowalnia kilkoma podjazdami. Kochany Olsztyn i machnięcie tankującym rowerzystom w leśnym. Biorę na klatę a dokładnie na uda słynny podjazd w Biskupicach starając się nie myśleć o jego kilkakrotnym pokonywaniu na orbicie. Bujanie raz pod górkę, raz z górki przez Choroń, na krechę z Poraja przez Osiny do gierkówki w Koloni Poczesna. Tu ruch regulują światła więc bezpiecznie ale jeśli czerwone to trochę stoisz. Mam czerwone i o to mi właśnie chodziło bo trzeba powalczyć z roztopionym batonikiem. Po drugiej stronie gierkówki czeka na mnie kilkunasto-kilometrowe, dla mnie za długie mulenie do skrętu na Konopiska. Jakoś nie polubiłem tego odcinka. Przykry widok na Zalew w Pająku, żaglówki, kajaki i kąpiących się. Patrzą jak na masochistę ale dzisiaj nie jestem jedynym bikerem na szosie, tyle że większość to platformiarze i damy z pieskami w koszyczkach na kierownicy.
Teraz lasami i płasko więc średnia na liczniku idzie pomału w górę po spadkach między Mstowem a Biskupicami.
Czy zmieszczę się w czwórce?
Myślami ogarniam pozostałe czterdzieści kilometrów i przeliczam. Wszystko zaczyna się walić gdy do mojego uda puka skurcz. Najpierw mówi dzień dobry, potem odzywa się co chwilę aż w końcu usztywnia nogę. Wypinam ją z klików a druga musi nadawać sama. Po kilometrze kręcenia jedną nogą poddaję się. Pod pretekstem zmiany bidonów schodzę z roweru. Auto masaż, walka z drugim rozklejonym batonem i próba powrotu do gry. Kręcę i szukam przyczyn skurczów. Może codzienne kawy, może impreza późno-sobotnia, może upał, może bidon 0,5 na 60 km to za mało... Błąd na błędzie stary bikerze! A Orbita tuż tuż. Korekta konieczna.
Równym kręceniem unikam kolejnych skurczów. Na liczniku wraca trzydziestka więc może wykonam zadanie. Z Kłobucka to już tylko rzut beretem do Kamyka. Tu bardzo brzydka krzyżówka przy kościele gdzie jesteśmy na podporządkowanej a po drugiej stronie, tylko 400 m do naszego Folwark. Jednak na tej krzyżówce trzeba się zatrzymać bo widoczność ograniczają zabudowania a ruch duży. Dojazd do Folwarku wzdłuż szpaleru stojących na poboczu samochodów. Przy ładnej pogodzie gospodarze mają tłumy gości. Może być ciasno z naszą siedemdziesiątką orbitowiczów.
Garmin mówi, że ogarnąłem kółko 98 km w 3:56.
Czyli... po trzech i pół godzinie, o 22:30 trzeba będzie uruchomić pierwszy bufet.